Ałbena Grabowska

Matki i córki


Скачать книгу

którego już nie ma. Może dlatego, że te dzieci i wnuki wciąż żyły. To ważne, czy osoba na zdjęciu żyje czy nie. Naturalnie dla tego, kto ogląda. Dla mnie owszem. Do dziś jest. Pisałam pracę magisterską z postrzegania i eksponowania zdjęć przodków w różnych kulturach. Obroniłam się z najwyższą notą. Mama nawet nie otworzyła tej pracy, chociaż jej sto razy proponowałam.

      Pani Hania mieszkała na samej górze. Uważałam, że miała piękne mieszkanie. Kiedy się do niej wchodziło, z korytarza bił blask. Tyle tam było światła. We wszystkich trzech pokojach wisiały duże kryształowe żyrandole, a w każdym rogu pokoju stała lampa. Trzypokojowa jasność przeciwstawna do naszych pięciopokojowych mroków. Już samo to zachęcało. Poza tym u pani Hani stały meblościanki, na półkach książki z kolorowymi grzbietami, a za szybką kryształy. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wyglądało to kiczowato i ohydnie, a nasz dom był urządzony skromnie, ale z wielkim gustem. Wtedy jednak sądziłam inaczej. Pani Hania miała cudnie, my okropnie. Pani Halina i Hania mieszkały w wesołych mieszkaniach, my w smutnym.

      – Jaki właściciel, takie mieszkanie – mówiła mama, wzruszając ramionami.

      – A czemu ona ma tyle kryształów, a my nie? – pytałam.

      – Ona jest żoną wysokiego urzędnika partyjnego – nie odpowiedziała wprost na moje pytanie, a przynajmniej ja nie zrozumiałam odpowiedzi, bo nie wiedziałam, że partia przynosi kryształy, meblościanki i żyrandole.

      – A czemu my nie mamy kryształów?

      – Mamy więcej książek niż ona – burknęła, jak zwykle unikając odpowiedzi. – I czytamy je.

      To prawda, miałyśmy więcej książek, chociaż nie takich kolorowych. Nie kłóciłam się, bo u pani Hani nie było książek dla dzieci i młodzieży. Jej córki wyszły za mąż i wyprowadziły się za granicę. Jedna do bratniej Czechosłowacji, druga do równie bratniej Bułgarii. Może zabrały ze sobą swoje książki? Na półkach zostały zielone encyklopedie, złote leksykony i czerwone słowniki języka polskiego. Poza tym białe Mickiewicze, żółte Słowackie i, nie pamiętam jakiego koloru, dzieła Sienkiewicza.

      – Wszystko na talony – powiedziała mama.

      Książka na talony to nie prawdziwa literatura. To była moja kolejna obserwacja.

      – Czy my mogłybyśmy mieszkać w innym domu? – spytałam którejś soboty.

      Odkurzałam wszystkie pokoje elektroluksem i ścierałam kurze. Mama myła łazienki i kuchnię. Trwało to kilka godzin. Biorąc pod uwagę, że nie korzystałyśmy z pokojów babci i prababci, mogłyśmy równie dobrze wyprowadzić się z tego pięciopalczastego lokum i zająć mniejsze. Bez pani Hani i pani Halinki, ale one nie stanowiły jakiejś wielce stałej wartości w naszym życiu. Bez szkoły, w której nie miałam koleżanek, o kolegach nie wspomnę. Bez lekcji religii w pobliskiej parafii, na których bałam się groźnej i bardzo surowej siostry Grażyny. Jak cudowne byłoby życie z dala od Tamki. Może babcia i prababcia nie zdołałyby znaleźć nowego adresu i nie przeprowadziłyby się z nami? Już sama myśl mnie ekscytowała.

      – Bzdury. – Mama przecierała kuchenny blat mokrą ściereczką. Nawet się do mnie nie odwróciła.

      – Dlaczego bzdury? – zapytałam. – Czy my potrzebujemy tak dużego mieszkania? Długo się sprząta, dwa pokoje puste, a…

      – Bzdury mówisz – ucięła matka.

      W końcu odwróciła się do mnie i widząc moją zaskoczoną minę, pojęła, że w moim pytaniu nie kryła się ani ocena jej życia, ani krytyka jej osoby. Po prostu. Czternastoletnie dziecko pytało, czy nie możemy mieć trzech pokoi. To wszystko.

      – To mieszkanie kwaterunkowe – wyjaśniła łagodniejszym tonem. – Babcia dostała je po moim urodzeniu. Takie duże, bo akurat… była taka możliwość. Tak to się stało.

      Takie, taka, tak. Czyli w zasadzie nie odpowiedziała. Czemu młoda, trzyosobowa rodzina ze starą matką na utrzymaniu dostała tak ogromne mieszkanie w trudnych czasach?

      – Bo nie najlepsza lokalizacja… – odpowiedziała usprawiedliwiająco, bo musiałam mieć wypisane na twarzy swoje pytanie. – To wciąż nie jest najlepsza lokalizacja…

      Przecież nie dlatego chciałam się wyprowadzić. Lokalizacja mi pasowała. To mieszkanie stanowiło dla mnie ciężar. A właściwie jego dzikie lokatorki.

      – Ojciec… zasłużył się w czasie wojny – dodała po chwili. – Zasłużony. Dlatego dostał takie mieszkanie. No i był marynarzem i zginął na służbie socjalistycznej ojczyźnie. Oczywiście wzięli babcię ze sobą. Wtedy już owdowiała.

      Mówiła o mojej prababci.

      – A kiedy umarł pradziadek?

      Może udałoby się odtajnić chociaż część skrywanych przede mną tajemnic. Ścisnęłam rurę od odkurzacza.

      – Dziesięć lat po powrocie z Syberii – powiedziała. – Może ci wydać, że to długo, ale to niewiele. Nie zdążył specjalnie zakosztować wolności.

      – A na co zmarł dziadek? – pytałam.

      Wiedziałam tylko, że zmarł w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym roku. Czyli nie bardzo młodo, chociaż tuż po spłodzeniu mojej mamy. Ostatnio oglądałam film o modliszkach i tak mi się coś skojarzyło. Dziadek sprawił, że powstała mama, i potem umarł. Wyobraziłam sobie, jak babcia odgryza mu głowę. Fuj.

      – Na gruźlicę. Nabawił się w czasie wojny. Nie było antybiotyków, a potem już miał zniszczone płuca – powiedziała, jeszcze zanim poświęciła się całkowicie szafkom. Zbliżały się święta, więc należało wymienić papier wyściełający półki.

      – Mamo, a jeśli ty umrzesz? – spytałam. – Co się ze mną stanie?

      Powinna się odwrócić, zejść ze stołka, podejść, przytulić mnie. Zapewnić nastoletnią córkę, że nie umrze, przynajmniej nie do czasu, aż osiągnę pełnoletność.

      – Co za bzdury – ponownie nie odpowiedziała.

      Nie zamierzałam tak łatwo dać za wygraną. Bzdury – to słowo, które ucinało wszelkie dyskusje w naszym domu. Nie tym razem.

      – To nie bzdury, przecież może ci się coś stać. Sama mówiłaś, że jakaś twoja koleżanka wpadła pod samochód. Wracała z pracy i wpadła pod samochód.

      – Moja koleżanka, nie ja. Bóg nie pozwoli, żebym umarła, zanim będziesz pełnoletnia. Nie zabiorą ci mieszkania.

      Nie o to mi chodziło. Nie chcę tego mieszkania.

      – A jeśli tak, czy pójdę do domu dziecka jak tata?

      Odwróciła się gwałtownie. Miała coś takiego we wzroku, że się przeraziłam.

      – To było co innego. I nie mów o nim.

      – Dlaczego? – Odłożyłam odkurzacz na bok. – Dlaczego nie mogę o nim wspominać?! Czemu nie mamy ani jednego jego zdjęcia?! Czemu o nim zapomniałaś?!

      Teraz pewnie ja miałam w oczach coś strasznego, bo jej twarz złagodniała.

      – Nie umrę, Lilu – zapewniła mnie spokojnie. – Wiem to. Po śmierci babci poszłam do wróżki i ona mi powiedziała, że będę długo żyła.

      I to wszystko. Wróżka jej powiedziała, że nie umrze. Mogłam spokojnie wrócić do odkurzania pokoi. Ona wróciła do półek. Milczałam, wpatrując się w nią intensywnie. Nie odwróciła się już. Dotrzymała też słowa. Umarła w dzień moich trzydziestych urodzin na raka narządów rodnych.

***

      Miałam prawie