tle>
Rozdział 1
Wyjście do szkoły
Budzik wydzwonił siódmą. Marcel spał. Śnił o tym, że jest rycerzem. We śnie miał błyszczącą zbroję i wiernego rumaka. Galopował na nim od zamku do zamku i taki był dzielny, że nikt nie mógł go zwyciężyć, i…
– Marcel, wstawaj! – Głos mamy brutalnie zburzył piękną wizję. – Czas do szkoły.
O nie! Tylko nie to! Nie teraz, kiedy tak pięknie mu się śni, poduszka jest taka miękka, a kocyk taki cieplutki.
– Nie udawaj, że nie słyszysz. – Mama zajrzała pod koc.
Marcel otworzył jedno oko.
– Dlaczego muszę iść do szkoły? – spytał.
– Bo to jest twój obowiązek.
– Ale ja jestem rycerzem!
– W takim razie zerwij się prężnie, jak przystało na dzielnego woja – powiedziała mama dziarskim głosem.
Marcel schował twarz w poduszkę.
– Czy mogę zostać w domu? – wymamrotał. – Okropnie boli mnie… kolano. Nie… głowa. To znaczy…
– Oj, Marcel, Marcel… – przerwała mu mama. – Widziałeś kiedyś rycerza, który miga się od obowiązków?
– Widziałem. We śnie – powiedział Marcel. I zasnął.
Mama stała przy nim chwilę, a potem poszła po tatę.
Tata spał. Mama pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło.
– Obudź się, Grześku, potrzebuję twojej pomocy przy budzeniu naszego syna – poprosiła.
– Mhm… – Tata otworzył oko. Potem drugie. Przyjrzał się mamie. A potem wstał i poczłapał do pokoju Marcela.
– Wstawaj, synu – powiedział mocnym, stanowczym głosem. W odpowiedzi usłyszał posapywanie. Podszedł bliżej i… położył się. Tak tylko, na małą chwileczkę.
Kwadrans później do pokoju Marcela zajrzała mama. Zastała tatę i synka wtulonych w siebie i pomrukujących zgodnie przez sen. Podeszła do łóżka i połaskotała dwie wystające spod koca stopy: większą i mniejszą.
– Pobudka! – zawołała.
Dwie głowy poderwały się z poduszki, a dwie pary zaspanych oczu rozejrzały się nieprzytomnie po pokoju.
– Która godzina? – spytał tata.
– Siódma dwadzieścia.
– No tak… – Tata westchnął. – Obawiam się, że jednak trzeba wstać.
Do kuchni poszli w piżamach. Tata nalał sobie kawę, mamie ziółka, a dla Marcela przyrządził kakao. Posmarował też bułki twarożkiem i usiadł przy stole. Mama poszła na chwilę do łazienki. Kiedy wróciła, Marcel i tata spali – z głowami opartymi o stół.
– No pięknie! – powiedziała. – W brzuchu mam śpiącą królewnę, a w kuchni dwóch śpiących rycerzy!
Chwilę trwało, zanim udało jej się ich dobudzić. A potem nie było już na nic czasu. Trzeba było założyć zbroje: tata – garnitur, a Marcel – granatowe spodnie i szkolny sweter, i wybiegać z domu.
– Dlaczego tak trudno jest wstawać w poniedziałek? – spytał Marcel, gdy biegli w stronę szkolnej furtki.
– Może dlatego, że czasem zamiast rycerzem miło by było zostać niedźwiedziem – odpowiedział tata. Chwilę milczał, a później dodał: – Myślę też, że ranne wstawanie wymaga wielkiej rycerskiej odwagi, przełamania siebie i wierności podjętym obowiązkom.
– Czy to oznacza, że byliśmy dziś rano bardzo dzielni? – upewnił się Marcel.
– Szaleńczo – potwierdził tata.
– Jak rycerze?
– Najprawdziwsi.
– To dobrze. – Marcel uśmiechnął się. – Bo w takim razie zasłużyliśmy na nagrodę. Może pójdziemy dziś na lody?
Rozdział 2
Mecz
Marcel snuł się po domu, podjadał kabanosy z lodówki i krążył wokół leżących na biurku zeszytów.
– Zmierz się z tym wreszcie, rycerzu – powiedział tata.
– Rycerze rysowali szlaczki? – zainteresował się Marcel.
– Szlaczków nie rysowali, ale od razu wykonywali powierzone im zadania.
– Wszyscy? Nie było leniwych rycerzy?
Tata westchnął.
– Obawiam się, że byli. W końcu rycerz to po prostu człowiek. Jednak nawet ci trochę leniwi mogli nad sobą pracować. Na przykład systematycznie ćwiczyć.
– Gracjan ćwiczy kopanie piłki, bo chce zostać piłkarzem.
– Zauważyłem. – Tata uśmiechnął się. – Ile razy go widzę, ma na sobie strój piłkarski. Czy chodzi w nim nawet do szkoły?
– Mhm… – potwierdził Marcel i zamyślił się. – Czy mogę wziąć do szkoły miecz? – spytał po chwili. – Muszę ćwiczyć bycie rycerzem.
– Na razie poćwicz wywiązywanie się z obowiązków – poprosił tata. – A w przyszłym tygodniu popatrzysz z Gracjanem, jak ćwiczą inni. Zabieram was na mecz!
W dniu meczu Gracjan przyszedł do Marcela ubrany w strój piłkarski i szalik klubowy. W ręku trzymał zrobiony z prześcieradła transparent, a na policzkach miał wymalowane symbole ukochanego klubu.
– Ole, ole! Mój klub najlepszy jest! – zaśpiewał od progu i wkopał leżący w przedpokoju but pod szafkę. – Gol! – zawołał triumfalnie.
Tata zaproponował mu, żeby poćwiczył wyciąganie buta spod bramki, a Marcel w tym czasie pobiegł do pokoju po hełm i miecz. On też chciał być specjalnie ubrany.
– O nie! – zaprotestował tata. – Miecz zostaw w domu. Na stadion nie można zabierać broni.
– Proponuję, żebyście uzbroili się tylko w bilety i transparent Gracjana – powiedziała mama. – I może jeszcze w cierpliwość – dodała, gdy Marcel poszedł do pokoju, żeby znowu się przebrać: tym razem w strój sportowy.
Mecz zaczął się od tego, że drużyna, której kibicował Gracjan, strzeliła gola już w pierwszej minucie. Widzowie zaczęli wznosić okrzyki radości, machać transparentami, a tata z Gracjanem zerwali się z miejsc i wrzasnęli:
– Gol! Goool!!!
– To było nie-sa-mo-wi-te!!! – zawołał zachwycony tata.
– Mówiłeś, że nie wolno krzyczeć w miejscach publicznych – zwrócił mu uwagę Marcel.
– Nie słyszę, co mówisz! – odkrzyknął tata.
Dopiero gdy minęła fala entuzjazmu wywołanego bramką, wyjaśnił Marcelowi, że w takich miejscach jak stadion