– Właśnie.
– Niech się mama tak nie przejmuje. Gdyby go nigdy nic nie bolało, toby znaczyło, że jest robotem, a nie człowiekiem.
– Pewnie masz rację. – Matylda uśmiechnęła się słabo i szybko zmieniła temat. – Widzę, że Paweł ma świetny kontakt z dzieciakami.
– O tak, lubią go, bo to też w zasadzie dzieciak. Duży dzieciak.
***
Sylwestra Weronika i Paweł spędzili w Feniksie na rogu Świętego Jana i Rynku Głównego. To tutaj rodzice chodzili czasami na dansingi, ale Weronice nie spodobało się to miejsce. Od pierwszego wejrzenia. Z założenia miało być szykowne i „zachodnie”, niestety nastrój przypominał zabawy w strażackich remizach. Zawieszone pod sufitem kolorowe serpentyny i kule ginęły w kłębach tytoniowego dymu. Na scenie występował zespół o pretensjonalnej nazwie Las Palmas, zapowiadany przez podchmielonego wodzireja w błyszczącej marynarce i muszce. Wśród gości przeważały starsze pary: panie ze sztywnymi od lakieru i błyszczącymi od brokatu fryzurami siedziały przy stolikach, ubrane w przyciasne sukienki z lamy. Ich partnerzy – zaczerwienieni od alkoholu, z „zaczeskami” i brakami w uzębieniu – siłą ciągnęli je za ręce na parkiet, gdzie próbowali robić przysiady i tańczyć kazaczoka, w najlepszym zaś razie wywijali swoimi kobietami, zmuszając je do ciągłych piruetów. Weronice od samego patrzenia kręciło się w głowie.
Większość młodych ludzi spędzała tę noc na prywatkach w domach albo w innych, bardziej nowoczesnych lokalach i Weronika przyłapała się na myśli, że żałuje, iż dała się tu zaprosić Pawłowi.
Na jej decyzji zaważyły, czego nie da się ukryć, entuzjastyczne opinie rodziców.
W dodatku alkoholowy nastrój sylwestrowej imprezy przywoływał wspomnienia wspólnych „zabaw” z Marcinem. Zawsze na początku siedział jak struty, z ponurym spojrzeniem, krytykując wszystkich wokół. Ale w miarę wypijanych kieliszków stawał się królem zabawy, ściągał marynarkę, luzował krawat, porywał Weronikę do tańca, chuchając jej prosto w twarz wódką, przekonany, że jest wspaniałym latynoskim kochankiem. Pod koniec każdej takiej imprezy albo wywracał się na czyjś stolik, albo robił awantury orkiestrze – albo też szedł wymiotować do ubikacji, gdzie często zasypiał. Sylwester kończył się zwykle na wyprowadzeniu Marcina pod ramię do taksówki.
Teraz też ją prześladował. Od Wigilii nie mogła wyrzucić go z głowy, towarzyszył jej jak cień na każdym kroku.
– Hej! Ziemia do Weroniki! Odbiór… – zażartował Paweł. – Co się dzieje?
– Wszystko gra. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi, nie chcąc mu psuć nastroju.
Przez cały wieczór jednak miała jakieś dziwne przeczucie nieszczęścia, coś, co nie pozwalało jej się odprężyć i cieszyć chwilą. Wszystko ją drażniło i najchętniej wróciłaby do domu. Sama. Czyżby chodziło o tatę? Prawdę mówiąc, zmartwiła ją rozmowa z mamą podczas ostatniego spaceru na kopiec Kościuszki. Przecież ojciec nigdy dotąd nie chorował, na nic się nie uskarżał. Może to głupstwo, pomyślała, w końcu każdego kiedyś musi rozboleć głowa. Uspokoiła się trochę, ale dziwne przeczucie pozostało.
– Przepraszam – chwyciła go za rękę – tak jakoś się zamyśliłam. Zatańczymy?
– Można odmówić tak pięknej kobiecie?
Wiedziała, że wygląda dzisiaj atrakcyjnie. Włożyła czarną sukienkę, której miękki materiał opinał biodra, podkreślając zgrabną figurę.
Las Palmas zaczęli właśnie grać nowy przebój grupy Czerwone Gitary Anna Maria. Spokojna, nastrojowa melodia zachęciła gości do tańca i na parkiet wyszło więcej romantycznie usposobionych par. Weronika wtuliła się w Pawła, dając się delikatnie prowadzić.
– Rany, jakie to romantyczne – powiedziała.
– I tak ma być.
Pachniał dyskretnie dobrą wodą kolońską i czystością. Lubiła tę woń. Z przyjemnością zauważyła pełne uznania spojrzenia innych kobiet; Paweł był wysoki i przystojny, mógł się podobać.
– Czemu jesteś taka smutna? Źle ci tu ze mną? – spytał, zbliżając usta do jej ucha.
Ciepło jego oddechu sprawiło, że Weronika poczuła, jak przyjemny dreszcz ogarnia całe jej ciało. Nagle zapragnęła być z Pawłem sam na sam, z dala od coraz głośniejszego towarzystwa, od kłopotów i czarnych myśli. Chciała, by ją przytulił i kochał się z nią, szaleńczo, bez oglądania się na konsekwencje.
Rozpaczliwie potrzebowała ciepła i czułości.
***
Kwadrans później zaczęło się chóralne odliczanie sekund. Wraz z wybiciem północy na parkiecie zapanowało radosne poruszenie. Wszyscy składali sobie nawzajem życzenia, tani szampan wylewał się z kieliszków, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Jakiś podchmielony, zaplątany w kolorowe serpentyny starszy jegomość usiłował klęknąć na parkiecie podczas wznoszenia toastu, ale zesztywniałe kolana za nic nie chciały się pod nim ugiąć. Stracił przy tym równowagę i ku hałaśliwej radości sąsiadów runął nosem wprost w bujny biust swojej małżonki.
– Za nas? – Paweł uniósł swój kieliszek.
– Za nas… – Weronika wspięła się na palce i pocałowała go w usta. – Niech ten rok będzie lepszy niż poprzedni.
Odebrał od niej pusty kieliszek i wraz ze swoim odstawił na stolik. Potem rozejrzał się po sali.
– Uciekniemy stąd?
– Jak to?
– Oto moja propozycja: zmykajmy, póki ci podkręceni imprezowicze nie zaczną się bić.
– Dokąd niby mamy uciekać?
– Hm, jak by ci to powiedzieć?
– Po prostu…
– Do mnie?
Poczuła przyjemny skurcz w żołądku.
– Szczerze mówiąc, o niczym innym nie marzę.
– Mam w domu wino. Jakieś socjalistyczne, ale nie najgorsze.
– Bomba!
– No i kilka płyt. Same smutne melodie.
Spojrzała na estradę.
– Nie ma smutniejszej muzyki niż te wesolutkie i skoczne piosenki Las Palmas.
– Też tak sądzę.
– To co? Zbieramy się?
– Natychmiast.
***
Mroźne powietrze sprawiło, że zaparło im dech. Tej nocy było wyjątkowo zimno, na szczęście jednak Paweł mieszkał nieopodal Feniksa, nie zdążyli więc nawet porządnie zmarznąć. Rozgrzewał ich wypity wcześniej szampan i przeczucie tego, co może się za chwilę wydarzyć. Weronika pomyślała, że to najlepszy sposób, aby na dobre wygnać z głowy Marcina.
Wielokrotnie była już u Pawła, ale zawsze te wizyty przebiegały nad wyraz przyzwoicie. Przez długi czas musieli utrzymywać dystans, jaki dzieli szefa i pracownicę. Do nowego układu jeszcze nie przywykli. Paweł okazał się w tych kwestiach zaskakująco delikatny i nieśmiały.
Sama jeszcze nie wiedziała, czy jej się to podoba, czy nie. Może powinien być bardziej zdecydowany?
Mieszkanie było spore, z wysokimi sufitami jak we wszystkich starych kamienicach w pobliżu Rynku. I wszędzie, co jej się rzuciło w oczy przy pierwszej wizycie, leżały książki. Były niemal w każdym miejscu: na regałach zajmujących ściany