i piękne polne kwiaty, które rosły między janowcami.
Niestety, tym razem taty nie było, a w dodatku codziennie padał deszcz, co wykluczało wycieczki. Podczas długich mokrych popołudni babcia uczyła mnie stawiać pasjansa i jadłyśmy mnóstwo ciasta, ale cieszyłam się, kiedy nadszedł czas powrotu. Przed Domem Admirała ja i Daisy wysiadłyśmy z zaprzężonego w konika wozu, którym Benson (miał pewnie ze sto lat i pełnił częściowo funkcję naszego ogrodnika) jeździł czasami po kogoś na stację. Zostawiłam tamtych dwoje, zajętych przenoszeniem bagaży, i wbiegłam do domu, by poszukać Maman. Usłyszałam dobiegające z gramofonu dźwięki Blue Moon. W salonie zastałam Maman tańczącą z wujkiem Ralphem.
– Posy! – zawołała, odsuwając się od wujka, i podeszła, by mnie uściskać. – Nie słyszeliśmy, kiedy podjechaliście.
– Pewnie to przez muzykę – powiedziałam, myśląc, jak pięknie wygląda, taka szczęśliwa, zarumieniona, z tymi swoimi długimi ślicznymi włosami, które musiały wymknąć się z zapinki i opadały na plecy niczym złocista rzeka.
– Świętowaliśmy, Posy – odezwał się wujek Ralph. – Są nowe dobre wiadomości z Francji. Wygląda na to, że Szwaby wkrótce się poddadzą i wojna wreszcie się skończy.
– Och, to dobrze – odrzekłam. – To znaczy, że tata niedługo wróci.
– Tak.
Na chwilę zapanowało milczenie, po czym Maman kazała mi biec do mojego pokoju, żebym się umyła i przebrała po długiej podróży. Ruszyłam na górę z nadzieją, że wujek Ralph ma rację i tata naprawdę szybko się tu pojawi. Kiedy w wiadomościach radiowych zaczęto opowiadać o sukcesach po lądowaniu w Normandii, liczyłam, że lada dzień go zobaczę. Ale minęły trzy miesiące, a tata nadal nie wracał. Maman pojechała go odwiedzić, kiedy miał krótki urlop, bo tak było łatwiej. Pytałam, dlaczego jeszcze nie ma go w domu, skoro wojna już prawie wygrana, ale Maman tylko wzruszała ramionami.
– Jest bardzo zajęty, Posy, będzie tu, kiedy będzie.
– A skąd wiesz, że nic mu się nie stało? Pisał do ciebie?
– Oui, chérie, pisał. Cierpliwości. Wojny nie kończą się ot tak, w jednej chwili.
*
Coraz bardziej brakowało jedzenia. Zostały nam tylko dwie kury, którym nikt nie ukręcił głowy, bo były najlepszymi nioskami. Ale nawet one zdawały się przygnębione, chociaż codziennie chodziłam porozmawiać z nimi, skoro Benson twierdził, że szczęśliwe kury znoszą więcej jajek. Moja paplanina jednak jakoś nie działała – od pięciu dni żadna z nich, ani Ethel, ani Ruby, nie zniosła ani jednego jajka.
– Gdzie jesteś, tatusiu? – pytałam niebo, myśląc, jak by to było cudownie zobaczyć nagle wyłaniającego się spomiędzy chmur spitfire’a, w którym byłby tata i zniżał go do lądowania na rozległym trawniku.
Nadszedł listopad, a ja każdego popołudnia po szkole wędrowałam wśród podmokłych, przemarzniętych zarośli, by nazbierać coś na rozpałkę do kominka w pokoju dziennym, gdzie siedziałyśmy z Maman wieczorami, bo był mniejszy i łatwiej go było ogrzać niż ogromny salon.
– Wiesz, Posy, myślałam o Bożym Narodzeniu – powiedziała Maman pewnego dnia.
– Może wtedy wróci już tata i spędzimy je razem.
– Nie, nie będzie go jeszcze w domu, a moi przyjaciele zaprosili mnie na święta do Londynu. Oczywiście ty byś się tam strasznie nudziła, bo będą sami dorośli. Napisałam więc do twojej babci i ona chętnie przyjmie cię na święta.
– Ale ja…
– Posy, zrozum, proszę, nie możemy tu zostać. W domu jest lodowato, nie mamy węgla na opał…
– Ale jest drewno i…
– Nie ma co jeść, Posy! Babcia ostatnio straciła gosposię i zanim znajdzie sobie tam na miejscu kogoś innego, chce, żeby przyjechała do niej Daisy.
Przygryzłam wargę, bliska łez.
– A co, jeśli wróci tata i zobaczy, że nas nie ma?
– Napiszę do niego i go zawiadomię.
– Może nie dostać listu, a poza tym wolę zostać tutaj i głodować, niż spędzać święta u babci! Kocham ją, ale jest stara i jej dom to nie mój dom, i…
– Dosyć! Już postanowiłam. Pamiętaj, Posy, wszyscy musimy robić, co się da, by przetrwać jakoś ostatnie miesiące tej okrutnej wojny. Przynajmniej będzie ci ciepło, będziesz pod dobrą opieką i najedzona. To sporo, kiedy na świecie tylu głoduje, a nawet umiera.
Nigdy nie widziałam, by Maman aż tak się zezłościła, więc choć strasznie chciało mi się płakać, przełknęłam łzy i skinęłam głową.
– Tak, Maman.
Potem zdawało się, że przynajmniej mama poweselała, bo ja i Daisy snułyśmy się po domu niczym blade widma skazane na wieczne potępienie.
– Gdybym miała jakikolwiek wybór, tobym nie pojechała – zrzędziła Daisy, pomagając mi pakować walizkę. – Ale pani mówi, że nie ma pieniędzy, żeby mi płacić, to co mam robić? Za guziki się nie wyżyje, prawda?
– Na pewno będzie lepiej, jak skończy się wojna i wróci tata – pocieszyłam ją i przy okazji siebie.
– No, gorzej już chyba być nie może. Wszystko tu się posypało – mruknęła ponuro. – Coś mi się zdaje, że ona pozbywa się nas obu, bo jej tu zawadzamy, a chce sobie…
– Co? – spytałam.
– Nic, nic, młoda damo, ale im szybciej przyjedzie twój tata, tym lepiej.
*
Dom miał być zamknięty przez następny miesiąc, więc Daisy wzięła się do gruntownego sprzątania.
– Po co tak się męczysz, skoro nikogo tu nie będzie? – spytałam.
– Dość tych pytań, panno Posy. Lepiej mi pomóż – powiedziała, biorąc stertę białych prześcieradeł i strzepując jedno po drugim, aż otwierały się niczym żagle.
Razem przykryłyśmy nimi łóżka i meble w dwudziestu sześciu pokojach. Wreszcie wyglądało tu tak, jakby do domu wprowadziła się wielka rodzina duchów.
Od kiedy zaczęły się ferie, brałam kredki i blok i rysowałam, co tylko udało mi się znaleźć w ogrodzie. Nie było to łatwe, bo wszystko wymarło. Pewnego zimnego grudniowego dnia zabrałam do ogrodu szkło powiększające. Śnieg jeszcze nie padał, ale na ostrokrzewach osiadł szron. Zdjęłam rękawiczki, by dobrze przytrzymać szkło i obejrzeć przez nie łodygi. Tata nauczył mnie, gdzie szukać maciupeńkich jajeczek modraszków.
Nagle zobaczyłam, jak otwierają się drzwi rotundy i wyłania się stamtąd zaróżowiona zdyszana Daisy. Niosła całe naręcze swojego ekwipunku do sprzątania.
– Panno Posy, co ty tu robisz bez rękawiczek? – skarciła mnie. – Włóż je natychmiast, bo jeszcze dostaniesz odmrożeń i palce ci odpadną.
Ruszyła do domu, a ja spojrzałam na drzwi rotundy, które pozostały niedomknięte. Bez namysłu wślizgnęłam się do środka. Drzwi się zatrzasnęły.
Było bardzo ciemno, ale oczy szybko przywykły mi do mroku i mogłam dostrzec zarysy młotków do krykieta i bramek, które składował tu tata, a także zamkniętą szafkę ze strzelbami, której nie pozwalał mi nigdy otwierać. Spojrzałam na schody prowadzące do pokoju taty i zaczęłam bić się z myślami. Skoro Daisy zostawiła otwarte drzwi na dole, to może również te na górze. Korciło mnie strasznie, żeby zobaczyć, co tam jest…
W