Pani – rzekł cicho Steppen, zwracając uwagę Heleny.
– O co chodzi? – spytała, unosząc głowę znad zapisów walki z okrętami anomalii pochodzącymi ze skanerów Trzeciej Floty.
– Trzecia rozkręca napęd i podąża za nami.
Helena przytaknęła z roztargnieniem.
– Nie zwracajcie na nich uwagi. Zostali wysłani na Riegal, nim wyruszą na peryferie.
– Ach. – Steppen przytaknął ze zrozumieniem.
Nie musiała nic dodawać. Był tylko jeden rodzaj działań, jakie Imperium podejmowało w okolicy bezpośrednio graniczącej z Riegal: brutalne tłumienie ambicji wojowniczych mikroimperiów rozsianych w tej części kosmosu.
Poza nadzwyczajnymi przypadkami oddelegowanie do tego regionu stanowiło oczywisty sygnał, że jest się w niełasce. Steppen machnął dłonią, usuwając Trzecią Flotę zarówno ze swojego monitora, jak i myśli. Oficer przeszedł do kolejnych spraw.
– Dowódcy eskadr przeglądają materiały dotyczące misji. Już trzech zwróciło się do mnie o zaaranżowanie konsultacji z tobą, pani – wyjaśnił.
– Rozmówię się ze wszystkimi, gdy opuścimy system – odparła Helena. – Wciąż analizuję cel misji i chcę wyrobić sobie własny punkt widzenia, nim ktokolwiek inny przedstawi swoją opinię.
– Zrozumiałem, pani.
Helena wiedziała, że mają jeszcze sporo czasu. Wróg aktualnie nie był zainteresowany podgrzewaniem konfliktu i podjęciem regularnej wojny, a to oznaczało, że Imperium mogło zająć się wszystkim wedle własnego harmonogramu. W normalnej sytuacji byłaby podejrzliwa, bo posunięcie to wydawało się błędem taktycznym, ale z uwagi na anormalną naturę tego przeciwnika Helena nie zamierzała poświęcać dużo wysiłku, próbując go rozgryźć. Na razie.
„Będzie na to jeszcze sporo czasu, gdy już przeprowadzę własne rozpoznanie”.
Poza tym, jej zdaniem, najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie było takie, że przeciwnik po prostu nie dysponował wystarczającymi siłami, by skierować je do przestrzeni Imperium. Projekcja siły w skali międzygwiezdnej nie była prostym przedsięwzięciem, a wszystkie bieżące dane dotyczące anomalii wskazywały, że zajmowała bardzo nieliczne systemy gwiezdne i dysponowała niewieloma okrętami – lub chciała stwarzać taki pozór.
W każdym wypadku prowadzenie wojny na daleki dystans zamieniłoby się w logistyczne piekło.
„Muszę tylko zorientować się, co jest czym” – pomyślała, uśmiechając się krzywo nad czytnikiem danych. „No i jeszcze czym jest ta ich superbroń, gdzie ją rozlokowano i czy Imperium może ją przechwycić, czy też będziemy zmuszeni ją zniszczyć. Ot, rutynowe zadanie w służbie Jej Cesarskiej Mości”.
Odwróciła się, kierując spojrzenie na mapę telemetryczną. Ósma Flota przesuwała się szybko ku granicy systemu, przygotowując się do przejścia w nadświetlną. Podążająca za nimi Trzecia odbijała już, by obrać inny kurs – także rozwijając maksymalną prędkość wewnątrzsystemową.
„Powodzenia, dowódco. Jestem bardzo ciekawa, jak sobie będziesz radził, jeśli dane nam będzie jeszcze się spotkać”.
Pałac cesarski
– Wasza Wysokość, floty Ósma oraz Trzecia opuściły orbitę.
Emilia nieznacznie przechyliła głowę.
– Dziękuję, Geral. Możesz odejść.
Mężczyzna ukłonił się i wyszedł, zostawiając ją samą z myślami i nocnym niebem.
Łuna miasta była zbyt silna, by Emilia mogła ujrzeć choćby przytłumiony poblask dwóch dużych flot odlatujących z orbity. Za młodu cesarzowa chciała zostać kapitanem jednego z takich okrętów i ujrzeć majestat Domeny Imperium oczami jej strażnika.
Były to jednak marzenia dobre dla kogoś obarczonego mniejszą odpowiedzialnością i umarły, gdy… Cóż, nie były to myśli, które powinna pielęgnować zbyt długo.
Rządzenie Imperium nie było zadaniem dla marzycieli.
We wszechświecie istniało zbyt wiele zła – zła, które gotowe było obrócić w pył wszystkie dzieła Imperium. Ksenosi przybierali wiele postaci. Niektórym, jak przekonała się dość wcześnie, daleko było do potworności Drasinów.
Prawdziwie podstępne zło przebierało się w ludzką skórę.
Oczy Emilii zapłonęły wewnętrznym ogniem, gdy odwróciła się i weszła z powrotem do komnat cesarskich, ignorując służących przygotowujących kąpiel. Przeszła do pomieszczenia stanowiącego kopię miejscowego centrum dowodzenia siłami Imperium. Było mniejsze od pierwowzoru, lecz nie wpływało to na jego możliwości.
Holograficzny obraz Galaktyki unosił się łagodnie pośrodku pokoju, emanując zwodniczym spokojem. Cesarzowa wyciągnęła dłoń i wprawnym gestem przesunęła wizerunek, skupiając go na odnodze stanowiącej przestrzeń Imperium. Gdy to zrobiła, białe światło gwiezdnych palenisk przeistoczyło się w mapę strategiczną, ukazującą Imperium oraz jego sąsiadów.
Cesarska purpura, kolor Jej Wysokości, zdobiła tysiące gwiazd, ale oczywiście liczyła się tak naprawdę tylko drobna ich część. Kieszonkowe imperia, na które nasłała Jesana Micha, połyskiwały plamkami mdłej żółci na peryferiach imperialnej przestrzeni. Ot, światy, które nie były warte, by przejąć nad nimi ścisłą kontrolę.
Emilia nienawidziła tych pożałowania godnych domen. Samo słowo „imperium” stanowiło afront dla potęgi i majestatu jej dziedziny, a jednak były zbyt przydatne, by się ich pozbyć. Wiedział o tym jej ojciec i jego ojciec przed nim, podobnie jak cały jej ród niemal od zarania swych dziejów. Istnienie ludzkości niepodlegającej imperialnej władzy dostarczało Imperium Starsbane’ów użytecznych środków sprawowania kontroli nad społeczeństwami.
Było czymś wręcz nieprawdopodobnym, z jaką łatwością można przekonać ludzi, iż jakiś maleńki system gwiezdny, oddalony o tysiąc lat świetlnych, jest prawdziwym źródłem wszystkich problemów. Stanowiłoby to powód do lamentów nad stanem ludzkiej inteligencji, gdyby nie fakt, że takie przekonania były niezwykle wręcz przydatne.
„Pożyteczni idioci – pomyślała – machający chorągiewkami i wyśpiewujący imperialną propagandę”.
Emilia wzięła głęboki oddech.
To nie mikroimperia stanowiły w tej chwili problem.
Skierowała wzrok na zielone i czerwone światła, pokrywające rzadkimi plamami region kosmosu, który przyszło jej poznać lepiej, niż kiedykolwiek pragnęła.
Przestrzeń Przysiężnych.
Zieleń Przysiężnych wzbudzała w niej nieco inny rodzaj obrzydzenia niż neutralna żółć. Kieszonkowe imperia były użytecznym narzędziem, ale ich mieszkańcy w rzeczywistości stanowili część Imperium we wszystkich aspektach, które tak naprawdę się liczyły. Zrodzone z imperialnych kolonii, które nieszczęśliwym przypadkiem zostały odcięte w początkowym okresie podboju kosmosu, rozrastały się do pewnego stopnia niezależnie, jednak w swojej istocie należały do Imperium tak jak wtedy, gdy ich założyciele wsiadali na okręty, wspierani przez młodocianą i ekspansywną politykę tamtych czasów.
Przysiężni, ci zdrajcy, to już inna historia.
– Pokaż mi przestrzeń Przysiężnych – powiedziała cicho, a jej oblicze pociemniało, gdy gwiazdy przesunęły się gwałtownie, by wyśrodkować obraz na planecie, zwanej przez tamtych Ranquil.
Zdrada.