Matka mówiła, że tak będzie lepiej. Dla niej z pewnością. Wywieziona i zamknięta w mieszkaniu stryjenki we Wrocławiu nie zwracałam niczyjej uwagi. Ludzie: rodzina, sąsiedzi, znajomi, nie plotkowali, bo nie mieli o czym. Zniknęłam na całe wakacje, a we wrześniu trochę pulchniejsza wróciłam do szkoły. Nikt się niczego nie domyślał. Rodzice uchronili się przed największym złem w ich życiu, czyli niepochlebną opinią innych na ich temat. Nie musieli się tłumaczyć, wyjaśniać, że to młodzieńczy wybryk na prywatce. Frywolne, pozbawione zabezpieczeń, za to pełne optymizmu i naiwności, że po pierwszym stosunku nie zachodzi się w ciążę, wejście w dorosły świat. W ich przekonaniu był to dopust boży, na który nie zasłużyli, w opinii ówczesnego proboszcza – ciężki grzech. Choć mam poczucie, że gdzieś tam głęboko w sobie dusili pretensję do mnie. O co? Że chodziłam na taniec, choć zapisali mnie na zajęcia przykościelnego chóru.
Błagałam ich, by Zosia z nami została. Przecież mieliśmy duży dom, ogród. Tak bardzo chciałam ją mieć. Czułam jej ruchy, widziałam, jak naciskany piąstką porusza się mój brzuch. Słyszałam jej pierwszy płacz i potem… te oczy i ta cisza. Tak jakby wiedziała, co się stanie. Jakby błagała mnie, swoją mamę, żeby jej nie oddawać… A ja nie mogłam zrobić nic. Miałam szesnaście lat i nic nie mogłam zrobić!
Uznali, że będzie lepiej, jeśli odbiorą mi ją od razu. Myśleli, że nie będę tęsknić? Rozmyślać? Pamiętam, jak bolały mnie piersi, jak źle się czułam. Pamiętam pustkę i pastylki, które miały wykasować z mojej pamięci dziewięć miesięcy. Dziewięć miesięcy cudu, który się we mnie stawał.
Myśli i wspomnienia o małej Zosi powracają do mnie z coraz większą siłą, burząc spokój i wywołując coraz to nowe fale wyrzutów sumienia. Aż trudno uwierzyć, że ten noworodek, którego obraz tak boleśnie wrył mi się w pamięć, ma teraz dwadzieścia sześć lat. Nieraz usiłowałam dowiedzieć się czegoś o niej. Gdzie mieszka, jak się nazywa. Przyglądałam się dzieciom na ulicy, usiłując w ich rysach odnaleźć małą. Rodzice nigdy nie chcieli rozmawiać na ten temat. Zawsze go ucinali, nim wypłynął na dobre. Zachowywali się tak, jakby moja ciąża nigdy się nie wydarzyła. Jakby Zosi nie było.
Nie wiem, czy Zosia to Zosia, czy ktoś zmienił jej imię. Znając moją matkę, z pewnością zmieniła je już w szpitalu, by skutecznie zatrzeć wszelkie ślady. Patrząc na Monikę, coraz częściej się zastanawiam, jak wygląda Zosia, gdzie jest i co robi. Czy są choć trochę podobne? Rośnie we mnie przeczucie, że jest zupełnie inna niż moja młodsza córka. Ułożona, rozsądna, kulturalna. Pewnie założyła rodzinę i ma własne dzieci. Być może dowodzi to mojej nieudolności, że poszukuję ideału w dziecku, w którego wychowaniu nie miałam najmniejszego udziału, lecz tak naprawdę bardziej skupiam się na tęsknocie, która zaczyna towarzyszyć mi nieustannie. Narasta we mnie pragnienie odnalezienia jej za wszelką cenę. Chcę ją tylko zobaczyć, przekonać się, że jej życie jakoś się ułożyło, że jest szczęśliwa.
Zaglądam do pokoju Moniki, który, choć to niewiarygodne, prezentuje się jeszcze gorzej niż wczoraj. Zamykam drzwi i opieram się o futrynę. W zasadzie i tak straciłam kontrolę nad wszystkim, więc nie ma żadnego znaczenia, co teraz zrobię. Idę do kuchni, nalewam do szklanki sok pomarańczowy, bezmyślnie śledzę pojawiające się na powierzchni bąbelki i sięgam po pastylkę na sen. Przyglądam się sprasowanemu białemu proszkowi, pociętemu wyraźnymi liniami na trzy części, i podejmuję odważną decyzję – połykam całą tabletkę. Docieram do sypialni, zrzucam ciuchy i w samej bieliźnie, za to w pełnym makijażu, wsuwam się pod kołdrę… Wykrochmalona powłoczka przyjemnie chłodzi policzek, a głośno tykający zegar wprawia ciało w rezonans. Sen nadchodzi szybciej, niż zdążę zastanowić się nad tym, co się wydarzyło.
Niespodziewanie dzwonek telefonu przenosi mnie z górskiej wyprawy prosto na czwarte piętro bloku pozbawionego wygód i horyzontów. Macam w pościeli w poszukiwaniu aparatu i wreszcie wygrzebuję go spod zmiętej kołdry.
– Halo.
– A ty co? Śpisz?
Jak zwykle wylewne powitanie z Pawłem nie nastraja radośnie do reszty popołudnia.
– Nie wolno?
– To dlatego pozbyłaś się dzieciaka?
– Nikogo się nie pozbyłam. Monika sama zaproponowała, że zamieszka z tobą.
– Taaa, oczywiście. Czy ty w ogóle widziałaś jej chłopaka?
– ?
– Jesteś tam?
– Jestem.
– Przecież on jest starszy ode mnie!
– I?
– Co i?
– W czym problem? Może w nim odnajdzie uczucia, którymi powinien obdarzyć ją ojciec.
– Ty naprawdę upadłaś na głowę. Co małolata robi z takim staruchem?
– A co taki staruch robi z małolatą?
– Nie rozumiem…
– O tobie mówię.
– To zupełnie coś innego.
– A mnie się wydaje wręcz odwrotnie. Dokładnie to samo!
– Wiesz, że ona nawet nie zabrała ze sobą podręczników?
– A po co?
– Jak to po co?
– Przecież za tydzień są wakacje.
– No właśnie! Za tydzień!
– Gdybyś choć trochę się nią interesował, tobyś wiedział, że już od tygodnia mają wystawione oceny…
– Zdała?
– Ledwo, ale tak.
– To co ona będzie robiła całymi dniami?
– Nie mam pojęcia, coś wymyślisz. Przecież zawsze byłeś taki kreatywny. Wpadłeś na to, że można mieć dwie kobiety, to i zajęcia dla nastolatki jakoś ogarniesz. Cześć.
Klik i choć już go nie słyszę, w mojej głowie pulsuje zasłyszana informacja. Czy to możliwe, że Monika rzeczywiście spotyka się ze starszym gościem, a ja niczego nie zauważyłam? Jestem przerażona. Co teraz?
Aśka, zaraz po ojcu, była najprawdopodobniej najlepiej poinformowaną osobą we wsi, a może i w całej gminie. Epatując nie do końca zwerbalizowaną wiedzą i nierzadko pozostawiając słuchaczy w zawieszeniu, dawała wszem i wobec do zrozumienia, że wie więcej niż przeciętny mieszkaniec Koniuszek. Dumnie zadzierała natapirowaną głowę, co rusz zarzucając doczepianymi lokami.
Samozwańczo okrzyknęła się lokalną celebrytką, a naiwna miejscowa społeczność, żądna coraz to nowych ploteczek i ciekawostek płynących z jej odętych ust, z entuzjazmem na to przystała.
Zawsze na wysokich obcasach wyzywających kolorem, zdobieniami lub fasonem butów, bez względu na porę roku w nieprzyzwoicie krótkiej spódniczce i z przyklejoną do ucha komórką paradowała pośród sąsiadów. Co rusz chwaliła się nowym chłopakiem w coraz to bardziej sportowym samochodzie, ze szczególnym upodobaniem do kabrioletów, z których na całą okolicę płynęła ogłuszająca tandetna muzyka.
Kobiety jej nienawidziły, widząc w atrakcyjnej, zarozumiałej dwudziestolatce skrzyżowanie lafiryndy z prostaczką, natomiast mężczyźni, bez względu na wiek i posiadane hektary, wprost nie mogli oderwać od niej wzroku.
Niestety Aśka była świadoma wrażenia, jakie wywołuje, i tym chętniej panoszyła się w lokalnej społeczności, przesiadując po chałupach od Koniuszek do Wsiowa. Mimo niskiego wzrostu marzyła o karierze modelki, no, może fotomodelki, rozpoznawalnej twarzy i tłumie