Lisa Kleypas

Buntowniczka


Скачать книгу

diabli wzięli, pomyślał z irytacją Rhys.

      Pociągnął Helen do biurka.

      − Napisz wiadomość, a ja każę ją dostarczyć stangretowi – polecił.

      Skorzystała z krzesła, które jej podsunął.

      − Kiedy ma po mnie wrócić?

      − Napisz, że już go nie potrzebujesz i że ja bezpiecznie odstawię cię do domu.

      − Może napiszę też do sióstr, żeby się nie martwiły?

      − Jasne. Czy wiedzą, gdzie jesteś?

      − Tak. I wcale nie mają mi za złe. Obie bardzo cię lubią.

      − Raczej lubią mój dom towarowy.

      Helen stłumiła uśmiech, sięgając po kartkę ze stosiku leżącego na srebrnej tacy.

      Na zaproszenie Winterborne’a rodzina Ravenelów pewnego dnia odwiedziła jego sklep po godzinach. Ponieważ ciągle byli w żałobie po zmarłym earlu, musieli ograniczyć swoje publiczne występy. Przez dwie godziny bliźniaczki Cassandra i Pandora zdążyły spenetrować imponująco wielką sklepową powierzchnię. Nieprzytomne ze szczęścia, biegały wśród wystaw, gablot i półek z najnowszymi fasonami ubrań oraz tysiącami kosmetyków, dodatków i biżuterii.

      Rhys zauważył, że Helen bezradnie obraca w palcach jego pióro.

      − Zbiornik z atramentem jest w oprawce – wyjaśnił, podchodząc do niej. – Po prostu musisz trochę mocniej naciskać stalówkę przy pisaniu.

      Pochyliła się nad kartką i niepewnie pociągnęła po niej piórem, po czym ze zdumieniem oderwała stalówkę od papieru, podziwiając gładką linię na papierze.

      − Widziałaś już takie pióro? – spytał.

      Pokręciła głową.

      − Lord Trenear woli zwykłe obsadki i atrament w kałamarzu. Twierdzi, że takie pióra często ciekną.

      − Owszem – przyznał Winterborne. – Ale to jest nowy typ, z igłą regulującą przepływ atramentu.

      Obserwował, jak Helen dalej eksperymentuje z nowoczesnym piórem, kaligrafując ozdobnym pismem swoje imię i nazwisko. Kiedy skończyła, przyjrzała się krytycznie podpisowi, po czym skreśliła nazwisko panieńskie i dopisała nowe.

      Rhys stanął za nią, opierając ręce o biurko po obu jej stronach. Razem wpatrywali się w papier.

      „Lady Helen Ravenel Winterborne”.

      − Ładne nazwisko – mruknęła do siebie Helen.

      − Ale nie tak wytworne jak Ravenel.

      Obróciła się na krześle i spojrzała w górę, prosto na niego.

      − Zaszczytem będzie dla mnie je nosić.

      Rhys był przyzwyczajony do bezustannych pochlebstw serwowanych mu przez ludzi, którzy chcieli coś od niego uzyskać. Zwykle odgadywał ich ukryte zamiary z taką łatwością, jakby mieli je wypisane na czole. Jednak spojrzenie Helen było jasne i absolutnie szczere. Prawie nic nie wiedziała o świecie ani tym bardziej o tym, jakiego mężczyznę powinna poślubić. Kiedy spostrzeże swój błąd, będzie już za późno, żeby się wycofać. Gdyby zachował choć resztki uczciwości, natychmiast odesłałby ją do domu.

      Ale spojrzenie Rhysa zatrzymało się na nazwisku, które napisała. Lady Helen Winterborne… To przypieczętowało jej los.

      − Nasz ślub będzie wspaniały – powiedział. – Cały Londyn będzie o nim mówił.

      Nie wydawało się, żeby te słowa porwały Helen, ale też nie protestowała.

      Rhys, nie spuszczając oczu z podpisu, łagodnym ruchem musnął palcem jej policzek.

      − Pomyśl o naszych dzieciach, cariad. Walijska twardość w parze z ambicją Ravenelów. Podbiją świat!

      − O ile zdążą, bo pewnie ty podbijesz go wcześniej − powiedziała Helen, sięgając po nową kartkę.

      Kiedy dwie wiadomości zostały napisane i zapieczętowane, Rhys wyszedł na korytarz i zawołał panią Fernsby. Sekretarka zjawiła się zdumiewająco szybko. Choć jej zachowanie było jak zwykle profesjonalne, orzechowe oczy z niepohamowaną ciekawością spoglądały zza okrągłych okularów. Usiłowała zajrzeć do wnętrza gabinetu, ale szerokie plecy jej szefa zasłaniały wejście.

      − Tak, panie Winterborne?

      Rhys wręczył jej notki.

      − Zanieś je do stajni i podaj stangretowi Ravenelów. Mają trafić do jego rąk, nikogo innego – zaznaczył.

      Pani Fernsby momentalnie skojarzyła, słysząc nazwisko.

      − A więc to lady Helen.

      Rzucił jej spojrzenie spod zmrużonych powiek.

      − Tylko nikomu ani słowa.

      − Naturalnie, sir. Czy coś jeszcze?

      − Zanieś to do pana Sauveterre’a. – Wcisnął jej w dłoń pierścionek z brylantem. – I powiedz mu, żeby przyszedł do mnie z całym asortymentem pierścionków w tym rozmiarze, nadających się na zaręczynowe. Oczekuję go najdalej za pół godziny.

      Pani Fernsby wstrzymała oddech, obracając w palcach skrzący się klejnot.

      − Jeśli go nie zastanę, może poproszę innego jubilera… − zaczęła, ale jej przerwał:

      − Chcę Sauveterre’a. W moim gabinecie. Za pół godziny.

      Pani Fernsby z roztargnieniem skinęła głową. Jej umysł pracował w przyspieszonym tempie, usiłując poskładać wszystkie elementy w całość.

      − Ponadto – kontynuował Rhys – odwołaj wszystkie moje terminy na resztę dnia.

      Sekretarka spojrzała na niego z niepokojem. Szef nigdy nie prosił o coś takiego.

      − Na całą resztę dnia? – upewniła się. − Jak ja to wytłumaczę ludziom?

      Rhys niecierpliwie wzruszył ramionami.

      − Wymyśl coś. I powiedz służbie, że zamierzam spędzić spokojne popołudnie z moim gościem. Niech nikt nie śmie mi przeszkadzać, jeśli nie zadzwonię. – Jego spojrzenie spoważniało. – Daj jasno do zrozumienia załodze biura i służbie, że jeśli usłyszę gdziekolwiek choć jedno słowo na temat dzisiejszego dnia, będę zwalniał bez litości.

      − Sama ich zwolnię, jeśli na to zasłużą. – Pani Fernsby, która osobiście dobierała pracowników do biura, była dumna z jego sprawnej załogi. – Ale ręczę za ich dyskrecję. – Zacisnęła pierścionek w dłoni i z namysłem popatrzyła na swojego szefa. – Czy mogę zasugerować herbatę? Lady Helen wydaje się kruchą osobą. Ożywczy łyk dobrze jej zrobi przed wizytą jubilera.

      Rhys ściągnął brwi.

      − Sam powinienem był o tym pomyśleć.

      Pani Fernsby nie kryła uśmiechu satysfakcji.

      − Bynajmniej, panie Winterborne. Wszak po to mnie pan zatrudnia.

      Patrząc, jak sekretarka się oddala, Rhys myślał, że łatwo wybaczyć tej kobiecie wygórowane mniemanie o sobie. Jego zdaniem była najlepszą sekretarką w całym Londynie. Wypełniała swoje obowiązki z perfekcją i łatwością, których mogli jej pozazdrościć męscy konkurenci w tym zawodzie. W swoim czasie wielu sugerowało Rhysowi, że męski sekretarz bardziej odpowiada przedsiębiorcy o jego pozycji. On jednak w tych sprawach słuchał własnej intuicji. Potrafił wyczuć w innych własne zalety – ambicję, determinację i wigor, które doprowadziły go do dzisiejszej