na siebie, po czym policjantka przyłożyła głowę do drzwi.
– Słyszysz coś?
– Tylko gwar. Nie mogę rozpoznać nawet języka, w którym rozmawiają.
Bærentsen stanął obok, ale nie miał więcej szczęścia. Pokręcił głową i zaklął cicho.
– Ale gwar to dobry znak – dodała Ellegaard. – Gdyby po drugiej stronie był zamachowiec, panowałaby cisza jak w grobie.
Porównanie nie było zbyt fortunne, ale Jóhan tylko znacząco odchrząknął, a potem ruchem ręki pokazał jej, by się odsunęła. Wziął zamach i wbił toporek w drzwi. Ludzie po drugiej stronie natychmiast ucichli.
Nikt się nie odzywał, dopóki Bærentsenowi nie udało się przebić. Katrine szybko go odsunęła i sama przechyliła się przez otwór.
– Vicepolitikommissær Ellegaard, duńska policja – powiedziała czym prędzej.
Szybko okazało się, że postąpiła przezornie. Kilku mężczyzn już podnosiło szklane butelki. Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie i przekonała się, że trafili do jednej z mniejszych restauracji.
Znajdowało się w niej kilkanaście osób – i wszyscy jakby odetchnęli, kiedy tylko usłyszeli, że zjawił się stróż prawa. Katrine poleciła, by się odsunęli, aby jej towarzysz mógł się uporać z drzwiami, a potem sama zrobiła Jóhanowi miejsce.
Po chwili przeszła na drugą stronę i ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt nie zwraca już na nią uwagi. Wszyscy ustawili się przed oknami, wyglądając na zewnątrz.
– Co jest, do cholery? – zapytał Bærentsen.
Ellegaard zbliżyła się do grupy ludzi. Jeden z mężczyzn odwrócił się do niej i Jóhana. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie usłyszał wyrok śmierci. Gdy pozostali zaczęli tracić zainteresowanie tym, co działo się za oknem, Ellegaard ujrzała na ich twarzach to samo.
– Co się dzieje? – spytała.
– Zostawili nas – powiedziała jakaś kobieta.
– Straż przybrzeżna odpłynęła – dodał inny pasażer. – Przez chwilę rozmawiali z kimś przez radio, a potem zawrócili motorówkę i odpłynęli.
– Jak tak można?
– Powinni być tutaj, dopóki to się nie skończy.
– Kto im na to pozwolił?
– Musieli uznać, że robi się niebezpiecznie.
Pytaniom, zarzutom i spekulacjom nie było końca. Katrine odczekała chwilę, by emocje choć trochę opadły, a potem uniosła pistolet. Na pierwszy rzut oka widać było, że to nie jest służbowa broń, ale nie miało to żadnego znaczenia. Liczył się gest władzy.
– Proszę państwa! – krzyknęła. – Proszę zachować spokój. To, że jednostka straży przybrzeżnej odpłynęła, nie znaczy, że…
– A kim pani jest? – rzucił ktoś.
Kilku innych natychmiast podchwyciło podszyte protekcjonalizmem pytanie i niewypowiedziany zarzut. Podniosła się wrzawa, niektórzy wystąpili w obronie duńskiej policjantki, inni twierdzili, że nie ma prawa ani tym bardziej kompetencji, by przejmować dowodzenie grupą.
Ellegaard przypuszczała, że emocje buzowały w tych ludziach od momentu, kiedy zamachowiec zablokował drzwi. W przeciwieństwie do niej i Bærentsena nie mieli do dyspozycji toporków.
Rozejrzała się, a potem podeszła do jednego z krzeseł i weszła na nie. Część zebranych skupiła na niej uwagę.
– Proszę zachować spokój! – zawołała.
Kilka osób ostentacyjnie odwróciło się do niej plecami. Pozostali jednak czekali na to, co miała do powiedzenia.
– Wbrew pozorom to może być dobry znak – powiedziała. – Być może służbom udało się nawiązać kontakt z porywaczem i ten przedstawił żądanie, by straż się wycofała.
– I niby dlaczego to ma być dobry sygnał?
– Bo samo podjęcie rozmów oznacza, że ten człowiek czegoś chce.
– Oczywiście, że chce. Zabić nas wszystkich!
– Nie – odparła ze spokojem w głosie. – Chce czegoś w zamian za uwolnienie nas. Inaczej nie nawiązałby kontaktu, prawda?
Pozwoliła, by ta ostatnia myśl zagnieździła się w głowach zgromadzonych. Zeszła z krzesła i spojrzała na Bærentsena. Skinął głową z uznaniem, jakby rzeczywiście udało jej się coś osiągnąć.
Powiodła wzrokiem po zgromadzonych. Zdecydowana większość wyglądała, jakby była gotowa powybijać okna i wyskoczyć w mętną toń cieśniny Nólsoyarfjørður. Mieli dosyć bierności.
Katrine zastanawiała się, czy którekolwiek z nich zdążyłoby dopłynąć do lądu, zanim wystąpiłaby hipotermia. Przypuszczała, że nie. Bez kilkumilimetrowej pianki neoprenowej nie było sensu ryzykować.
– Czymś musiał im zagrozić – odezwał się jeden z mężczyzn. – Inaczej by nie odpłynęli tak po prostu.
– Czym? – spytał ktoś.
– Bóg jeden wie… Może detonacją ładunku wybuchowego, a może zabiciem zakładników.
– Niekoniecznie – wtrąciła się Katrine. – Może to zwykłe ustępstwo ze strony służb. Gest dobrej woli.
– Nie ma czasu na takie gesty, niech działają!
– Jestem przekonana, że…
– Potrzebujemy pomocy, do kurwy nędzy!
Ellegaard zatknęła pistolet za pasek spodni i uniosła otwarte dłonie.
– Spokojnie – powiedziała. – Straż przybrzeżna i tak w niczym by nam nie pomogła. Taki gest nic nie kosztował, a zapewniam, że odpowiednie służby już działają. Być może jednostki są na miejscu i czekają w gotowości za którymś klifem.
Urzędowy ton głosu, który udało jej się przybrać, sprawił, że mężczyzna nieco się uspokoił. Katrine postanowiła skorzystać z chwili spokoju.
– Czy ktoś z państwa może mi powiedzieć cokolwiek o całej sytuacji? – zapytała, rozglądając się. – Każda informacja będzie cenna. Przekażę wszystko później osobom na zewnątrz.
– W jaki sposób?
Spojrzała na pasażerkę, która zadała pytanie. Cisza przeciągała się nieco za długo.
– Nie ma pani pojęcia! – wytknęła kobieta.
– Zamierzam znaleźć sposób – odparła Katrine. – I prędzej czy później mi się uda. Ale im więcej się dowiem, tym większe będą nasze szanse.
– Na przeżycie?
– Na szybki ratunek – sprostowała. – A teraz proszę, czy ktoś ma jakieś informacje? Ktoś widział zamachowca? Słyszał coś? Odnotował cokolwiek niepokojącego podczas rejsu?
Przez tyle godzin porywacz musiał wejść w kontakt z niejednym pasażerem. Katrine liczyła na to, że w pewnym momencie powinęła mu się noga i nieco się odkrył. Wówczas mogło to ujść uwadze tych ludzi, ale teraz każdy patrzył inaczej na wszystko, co działo się od opuszczenia portu w Hirtshals.
– To naprawdę ważne – dodała.
Opuściła ręce i wsunęła je do kieszeni dżinsów. Spodnie były przemoczone, ale nie zwracała na to uwagi. Patrzyła na zebranych. W końcu mniej więcej dwudziestoletnia dziewczyna wysunęła się do przodu.
– Rozmawialiśmy o tym, zanim się państwo pojawili – zaczęła. – Ale nikt z nas nie widział