Remigiusz Mróz

Prom


Скачать книгу

na siebie, po czym policjantka przyłożyła głowę do drzwi.

      – Słyszysz coś?

      – Tylko gwar. Nie mogę rozpoznać nawet języka, w którym rozmawiają.

      Bærentsen stanął obok, ale nie miał więcej szczęścia. Pokręcił głową i zaklął cicho.

      – Ale gwar to dobry znak – dodała Ellegaard. – Gdyby po drugiej stronie był zamachowiec, panowałaby cisza jak w grobie.

      Porównanie nie było zbyt fortunne, ale Jóhan tylko znacząco odchrząknął, a potem ruchem ręki pokazał jej, by się odsunęła. Wziął zamach i wbił toporek w drzwi. Ludzie po drugiej stronie natychmiast ucichli.

      Nikt się nie odzywał, dopóki Bærentsenowi nie udało się przebić. Katrine szybko go odsunęła i sama przechyliła się przez otwór.

      – Vicepolitikommissær Ellegaard, duńska policja – powiedziała czym prędzej.

      Szybko okazało się, że postąpiła przezornie. Kilku mężczyzn już podnosiło szklane butelki. Obrzuciła wzrokiem pomieszczenie i przekonała się, że trafili do jednej z mniejszych restauracji.

      Znajdowało się w niej kilkanaście osób – i wszyscy jakby odetchnęli, kiedy tylko usłyszeli, że zjawił się stróż prawa. Katrine poleciła, by się odsunęli, aby jej towarzysz mógł się uporać z drzwiami, a potem sama zrobiła Jóhanowi miejsce.

      Po chwili przeszła na drugą stronę i ze zdziwieniem stwierdziła, że nikt nie zwraca już na nią uwagi. Wszyscy ustawili się przed oknami, wyglądając na zewnątrz.

      – Co jest, do cholery? – zapytał Bærentsen.

      Ellegaard zbliżyła się do grupy ludzi. Jeden z mężczyzn odwrócił się do niej i Jóhana. Sprawiał wrażenie, jakby właśnie usłyszał wyrok śmierci. Gdy pozostali zaczęli tracić zainteresowanie tym, co działo się za oknem, Ellegaard ujrzała na ich twarzach to samo.

      – Co się dzieje? – spytała.

      – Zostawili nas – powiedziała jakaś kobieta.

      – Straż przybrzeżna odpłynęła – dodał inny pasażer. – Przez chwilę rozmawiali z kimś przez radio, a potem zawrócili motorówkę i odpłynęli.

      – Jak tak można?

      – Powinni być tutaj, dopóki to się nie skończy.

      – Kto im na to pozwolił?

      – Musieli uznać, że robi się niebezpiecznie.

      Pytaniom, zarzutom i spekulacjom nie było końca. Katrine odczekała chwilę, by emocje choć trochę opadły, a potem uniosła pistolet. Na pierwszy rzut oka widać było, że to nie jest służbowa broń, ale nie miało to żadnego znaczenia. Liczył się gest władzy.

      – Proszę państwa! – krzyknęła. – Proszę zachować spokój. To, że jednostka straży przybrzeżnej odpłynęła, nie znaczy, że…

      – A kim pani jest? – rzucił ktoś.

      Kilku innych natychmiast podchwyciło podszyte protekcjonalizmem pytanie i niewypowiedziany zarzut. Podniosła się wrzawa, niektórzy wystąpili w obronie duńskiej policjantki, inni twierdzili, że nie ma prawa ani tym bardziej kompetencji, by przejmować dowodzenie grupą.

      Ellegaard przypuszczała, że emocje buzowały w tych ludziach od momentu, kiedy zamachowiec zablokował drzwi. W przeciwieństwie do niej i Bærentsena nie mieli do dyspozycji toporków.

      Rozejrzała się, a potem podeszła do jednego z krzeseł i weszła na nie. Część zebranych skupiła na niej uwagę.

      – Proszę zachować spokój! – zawołała.

      Kilka osób ostentacyjnie odwróciło się do niej plecami. Pozostali jednak czekali na to, co miała do powiedzenia.

      – Wbrew pozorom to może być dobry znak – powiedziała. – Być może służbom udało się nawiązać kontakt z porywaczem i ten przedstawił żądanie, by straż się wycofała.

      – I niby dlaczego to ma być dobry sygnał?

      – Bo samo podjęcie rozmów oznacza, że ten człowiek czegoś chce.

      – Oczywiście, że chce. Zabić nas wszystkich!

      – Nie – odparła ze spokojem w głosie. – Chce czegoś w zamian za uwolnienie nas. Inaczej nie nawiązałby kontaktu, prawda?

      Pozwoliła, by ta ostatnia myśl zagnieździła się w głowach zgromadzonych. Zeszła z krzesła i spojrzała na Bærentsena. Skinął głową z uznaniem, jakby rzeczywiście udało jej się coś osiągnąć.

      Powiodła wzrokiem po zgromadzonych. Zdecydowana większość wyglądała, jakby była gotowa powybijać okna i wyskoczyć w mętną toń cieśniny Nólsoyarfjørður. Mieli dosyć bierności.

      Katrine zastanawiała się, czy którekolwiek z nich zdążyłoby dopłynąć do lądu, zanim wystąpiłaby hipotermia. Przypuszczała, że nie. Bez kilkumilimetrowej pianki neoprenowej nie było sensu ryzykować.

      – Czymś musiał im zagrozić – odezwał się jeden z mężczyzn. – Inaczej by nie odpłynęli tak po prostu.

      – Czym? – spytał ktoś.

      – Bóg jeden wie… Może detonacją ładunku wybuchowego, a może zabiciem zakładników.

      – Niekoniecznie – wtrąciła się Katrine. – Może to zwykłe ustępstwo ze strony służb. Gest dobrej woli.

      – Nie ma czasu na takie gesty, niech działają!

      – Jestem przekonana, że…

      – Potrzebujemy pomocy, do kurwy nędzy!

      Ellegaard zatknęła pistolet za pasek spodni i uniosła otwarte dłonie.

      – Spokojnie – powiedziała. – Straż przybrzeżna i tak w niczym by nam nie pomogła. Taki gest nic nie kosztował, a zapewniam, że odpowiednie służby już działają. Być może jednostki są na miejscu i czekają w gotowości za którymś klifem.

      Urzędowy ton głosu, który udało jej się przybrać, sprawił, że mężczyzna nieco się uspokoił. Katrine postanowiła skorzystać z chwili spokoju.

      – Czy ktoś z państwa może mi powiedzieć cokolwiek o całej sytuacji? – zapytała, rozglądając się. – Każda informacja będzie cenna. Przekażę wszystko później osobom na zewnątrz.

      – W jaki sposób?

      Spojrzała na pasażerkę, która zadała pytanie. Cisza przeciągała się nieco za długo.

      – Nie ma pani pojęcia! – wytknęła kobieta.

      – Zamierzam znaleźć sposób – odparła Katrine. – I prędzej czy później mi się uda. Ale im więcej się dowiem, tym większe będą nasze szanse.

      – Na przeżycie?

      – Na szybki ratunek – sprostowała. – A teraz proszę, czy ktoś ma jakieś informacje? Ktoś widział zamachowca? Słyszał coś? Odnotował cokolwiek niepokojącego podczas rejsu?

      Przez tyle godzin porywacz musiał wejść w kontakt z niejednym pasażerem. Katrine liczyła na to, że w pewnym momencie powinęła mu się noga i nieco się odkrył. Wówczas mogło to ujść uwadze tych ludzi, ale teraz każdy patrzył inaczej na wszystko, co działo się od opuszczenia portu w Hirtshals.

      – To naprawdę ważne – dodała.

      Opuściła ręce i wsunęła je do kieszeni dżinsów. Spodnie były przemoczone, ale nie zwracała na to uwagi. Patrzyła na zebranych. W końcu mniej więcej dwudziestoletnia dziewczyna wysunęła się do przodu.

      – Rozmawialiśmy o tym, zanim się państwo pojawili – zaczęła. – Ale nikt z nas nie widział