Irvin D. Yalom

Istoty ulotne. Opowieści psychoterapeutyczne


Скачать книгу

się do mnie właśnie wkrótce po tym, jak poznał Jamesa. Choć mogło się to wydawać paradoksem, że szuka pomocy terapeuty w tym błogim okresie, gdy znalazł opiekuna i mentora, wyjaśnienie było jak na dłoni. Ojcowska opieka, którą zapewnił mu James, przywołała z pamięci Charlesa wspomnienie śmierci ojca i odświeżyła poczucie utraty.

      W czwartym miesiącu terapii Charles zadzwonił do mnie i zażądał natychmiastowego spotkania. Wszedł do mojego gabinetu blady na twarzy. Wlokąc się do fotela i siadając, zdołał wykrztusić tylko trzy słowa: „On nie żyje”.

      – Charles, co się stało?

      – James umarł. Rozległy zawał. Natychmiastowa śmierć. Wdowa powiedziała mi, że była na obiedzie ze swoim personelem i po powrocie do domu znalazła go leżącego w fotelu w salonie. Boże, przecież on nigdy nie chorował! Kto mógł się spodziewać?

      – Straszne. To musi być dla ciebie potworny wstrząs.

      – Tego się nie da opisać, brakuje mi słów. To był taki porządny człowiek, taki dobry dla mnie. Takie miałem szczęście, że go poznałem. Wiedziałem! Wiedziałem, że to wszystko jest zbyt piękne, żeby miało trwać! Człowieku, jak mi żal jego żony i dzieci!

      – A ja współczuję tobie.

      W następnych dniach spotykaliśmy się po dwa lub trzy razy w tygodniu. Charles nie mógł pracować, źle sypiał i często płakał podczas sesji. Wciąż od nowa wyrażał swój szacunek dla Perry’ego i głęboką wdzięczność za spędzony z nim czas. Ból dawno poniesionych strat wypłynął na wierzch, nie tylko z powodu śmierci ojca, lecz także matki, która zmarła trzy lata i jeden miesiąc wcześniej. Wspominał również Michaela, przyjaciela z dzieciństwa, który umarł w siódmej klasie, oraz Cliffa, opiekuna z letniego obozu, którego zabił pęknięty tętniak. Wciąż mówił o szoku.

      – Zastanówmy się nad twoim szokiem – zaproponowałem. – Co się składa na szok?

      – Czyjaś śmierć jest zawsze szokiem.

      – Pójdź dalej. Opowiedz mi o tym.

      – Przecież to oczywiste.

      – Ale spróbuj ująć to w słowa.

      – Trach – i życie skończone. Tak jak w tym przypadku. Nie ma się gdzie przed tym schować, nie ma bezpiecznego miejsca. Ulotność… Życie jest ulotne… wiem o tym… Każdy wie. Ale nigdy o tym wiele nie myślałem. Nie chciałem o tym myśleć. Dopiero śmierć Jamesa zmusiła mnie do tego. Zmusza mnie cały czas. Był starszy ode mnie i wiedziałem, że umrze wcześniej. Po prostu jestem teraz zmuszony stawić czoło tym sprawom.

      – Powiedz coś więcej. Jakim sprawom?

      – Chodzi o moje własne życie. O to, że ja też umrę. O nieuchronność śmierci. O to, że będę kiedyś martwy. Ta myśl, że będę kiedyś martwy, uczepiła się jakoś mojego umysłu. Och, zazdroszczę znajomym, którzy są katolikami i wierzą w życie pozagrobowe. Gdybym ja mógł to kupić. – Zrobił głęboki wdech i spojrzał na mnie. – Właśnie o tym ciągle myślę. I oczywiście dochodzi do tego masa pytań o to, co naprawdę jest ważne.

      – Opowiedz mi o tym.

      – Mam poczucie, że to bez sensu spędzać całe życie w pracy i zarabiać więcej pieniędzy, niż mi potrzeba. Mam teraz wszystkiego dosyć, a ciągle zasuwam. Całkiem jak James. Robi mi się smutno, gdy myślę o swoim minionym życiu. Mogłem być lepszym mężem, lepszym ojcem. Dzięki Bogu mam jeszcze trochę czasu.

      „Dzięki Bogu mam jeszcze trochę czasu”. Ucieszyła mnie ta myśl. Znałem wielu ludzi, którzy potrafili zareagować na żałobę w taki właśnie pozytywny sposób. Konfrontacja z brutalnymi realiami obudziła ich i posłużyła za katalizator zasadniczych życiowych zmian. Wyglądało na to, że może się to zdarzyć także z Charlesem, i miałem nadzieję, że pomogę mu w obraniu tego kierunku.

      Jednak jakieś trzy tygodnie po śmierci Jamesa Perry’ego Charles wpadł do mojego gabinetu w stanie silnego wzburzenia. Oddech miał przyspieszony; żeby się uspokoić, położył rękę na piersi i zrobił głęboki wydech, po czym powoli zagłębił się w fotelu.

      – Strasznie się cieszę, że mogliśmy się dzisiaj spotkać. Gdybyśmy nie mieli tej sesji w harmonogramie, pewnie dzwoniłbym wczoraj wieczorem. Właśnie przeżyłem jeden z najcięższych wstrząsów mojego życia.

      – Co się stało?

      – Margot Perry, wdowa po Jamesie, zadzwoniła wczoraj i poprosiła, żebym przyszedł, bo musi o czymś ze mną porozmawiać. Odwiedziłem ją wieczorem i… No dobrze, przejdę od razu do sedna sprawy. Oto co mi powiedziała: „Nie chciałam ci tego mówić, Charles, ale już zbyt wiele osób o tym wie i wolę, żebyś usłyszał to ode mnie, a nie od kogoś postronnego. James nie umarł na zawał. Popełnił samobójstwo”. Wciąż nie mogę dojść do siebie. Świat stanął na głowie.

      – Potworne! Opowiedz mi o wszystkim, co się w tobie dzieje.

      – Za wiele tego. Huragan emocji. Trudno to uchwycić.

      – Zacznij od czegokolwiek.

      – No dobrze. Jedna z pierwszych rzeczy, które przemknęły mi przez głowę, to było to, że jeśli on popełnił samobójstwo, to równie dobrze ja mógłbym zrobić to samo. Nie potrafię tego dokładniej wyjaśnić, chyba tylko w ten sposób, że znałem go tak dobrze, byliśmy sobie tak bliscy, on był podobny do mnie, a ja do niego i jeśli on mógł się zabić, to ja też bym mógł. Śmierć, samobójstwo: to już dla mnie nie jest abstrakcja. To coś realnego. I dlaczego? Dlaczego się zabił? Nigdy tego nie zrozumiem. Jego żona też nie ma pojęcia albo nie chce powiedzieć. Powiedziała, że to było dla niej całkowitym zaskoczeniem. Muszę się pogodzić z tym, że nigdy się nie dowiem.

      – Mów dalej, Charles. Powiedz mi wszystko.

      – Świat stanął na głowie. Nie wiem już, co jest rzeczywiste, a co nie. To był taki silny człowiek, taki sprawny, takim był dla mnie wsparciem. Taki opiekuńczy, taki uważny, a jednak, pomyśl tylko, w tym samym czasie, gdy mościł dla mnie przytulne gniazdko, sam musiał być do tego stopnia załamany, że nie chciał już dłużej żyć. Co tu jest prawdą? Czemu można wierzyć? Pomagał mi, udzielał przyjacielskich rad, a sam jednocześnie myślał o samobójstwie. Rozumiesz, co mam na myśli? Te cudowne, błogie chwile, kiedy siadywaliśmy obok siebie i toczyliśmy rozmowy, te momenty bliskości, które dzieliliśmy… No dobra, teraz wiem, że tego wszystkiego nie było. Miałem poczucie więzi, wspólnoty, ale to był teatr jednego aktora. Jego tam nie było. On nie był szczęśliwy. Myślał o tym, żeby ze sobą skończyć. Nie wiem już, co jest realne. Sam wymyśliłem sobie swoją rzeczywistość.

      – A ta nasza rzeczywistość? Ten pokój? Ja i ty? Sposób, w jaki obcujemy ze sobą?

      – Nie wiem, czemu mogę ufać i komu mogę ufać. Nie ma żadnego „my”. Jestem zupełnie sam. Bardzo wątpię, czy ty i ja przeżywamy w tym momencie to samo, właśnie teraz, kiedy rozmawiamy.

      – Chciałbym, żebyśmy byli „nami”, na ile tylko się da. Między dwiema osobami zawsze jest przestrzeń nie do przekroczenia, ale chciałbym, żeby w tym gabinecie owa szczelina była możliwie wąska.

      – Ale Irvin, przecież ja mogę tylko zgadywać, co myślisz i czujesz. A spójrz, jak bardzo się myliłem co do Jamesa. Przypuszczałem, że tworzymy zgrany duet, a to był numer solowy. Bez wątpienia mylę się i teraz, błędnie myślę o tobie.

      Charles zawahał się, a potem nagle zapytał:

      – O czym ty naprawdę myślisz w tej chwili?

      Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu takie pytanie mogłoby całkowicie zbić mnie z tropu. Długoletnie doświadczenie terapeuty nauczyło mnie jednak, by ufać własnej nieświadomości, która podpowie najmądrzejszą reakcję, i wiedziałem doskonale,