w Warszawie odkrywam miasto pełne nowych trendów, niezrozumiałego slangu i nowo otwartych restauracji. Po roku nieobecności w Turku zauważam, że w mieście otworzył się nowy sklep azjatycki.
Turku jest wystarczająco duże, by schować się w jego anonimowości. I wystarczająco małe, by je uczynić swoim. Można tu nabrać przyzwyczajeń: na pamięć nauczyć się menu ulubionej restauracji, w czwartki chodzić na karaoke, w piątki kupować przyprawę do taco w sklepie Sale na Hämeenkatu, a raz w miesiącu zabrać rodzinę do parku wodnego Caribia. Z własnego pubu ruszyć możemy nocą po ulubioną kiełbaskę w bułce do własnego kiosku w centrum, na placu, który należy do wszystkich, ale do wszystkich należy intymnie.
Turku docenia ciche, słoneczne dni. Docenia ekonomiczne bogactwo, czystość i nade wszystkim kruchy pokój w kraju. Budynki uniwersytetu wybudowane w latach siedemdziesiątych są brzydkie, nieporadnie kubistyczne, w zły sposób modernistyczne i obudowane materiałem, który przypomina kolorowe kafelki łazienkowe. Wśród nich stoją te starsze, dostojne drewniane małe domeczki. Pamiętają czasy, gdy mieszkali w nich generałowie. Cały kampus uniwersytetu to były teren wojskowy. Po drugiej stronie ulicy widać dwa długie budynki, w których podczas wojny domowej umierali więźniowie białych.
Turku pamięta biedę. Z szacunkiem podnosi z ziemi zgubioną monetę, a czasem nawet zagląda do śmieci po zawieruszoną puszkę. Naprawia zepsute, ceruje porwane i chowa na później niedojedzone. Domy pęcznieją od tego, co może być ponownie użyte, kiedyś może się przydać lub jeszcze działa od czasu do czasu.
Na miasto srogo patrzy do niedawna działające więzienie Kakola. Wysokie mury straszą pamięcią bólu, głodu i choroby. Nowy symbol Turku znajduje się bliżej centrum miasta. Siedzi na wzgórzu w gniazdku ułożonym z kamieni. Dumnie wyciąga do ulicy swój ryjek i niewinnymi niebieskimi oczami obserwuje studentów wracających z uniwersytetu. Jego różowy ogonek wije się jak sprężynka i aż prosi o to, by z niego strzelić. Gdyby tylko nie miał siedmiu metrów wysokości i nie był zbyt śliski dla odważnych pijanych wspinaczy. To Posankka. Nazwa pochodzi od słów „possu”, czyli „świnia”, i „ankka”, czyli „kaczka”. Inspiracje dla statuy stanowiły marcepanowa świnka i gumowa kaczka do kąpieli. Zimą Świniokaczka nosi czerwoną czapeczkę Świętego Mikołaja, a w okolicach Vappu zakłada marynarską czapeczkę studencką. Świniokaczka jest śmiała, odważna i bardzo w fińskim guście. Finowie nie boją się krzykliwych kolorów, geometrycznych wzorów i rzeczy, które do siebie nie pasują. Świniokaczka odznacza się różową obłością na tle kwadratowych, szarych budynków wioski studenckiej. Od dwudziestu lat nie ma bez niej Turku.
Latem biura pustoszeją, szkoły zamykają się, urzędy zmieniają godziny pracy na niemożliwie krótkie. Wszyscy są już w mökki, własnych lub wynajmowanych. Szwedzkojęzyczni i bogaci żeglują. Szybki rytm miasta spowalnia, rozleniwia się pod słonecznymi promieniami. A kiedy już całkowicie ustanie, można wspiąć się na pokryty mchem skalny wzgórek w lesie, patrzeć w niebo i oddychać świeżym, rześkim powietrzem, w którym czuć sól morza wzywającą do wakacyjnych wojaży.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.