Graham Masterton

Świst umarłych


Скачать книгу

      Rozdział 9

      Katie nastawiła budzik na szóstą, ale kiedy otworzyła oczy, zorientowała się, że jest już trzynaście po siódmej.

      Obok łóżka stała Foltchain, opierając pysk o patchworkową narzutę. Po bokach jej łba leżały rozpostarte kosmate uszka. Przypominała Falkora, dobrego smoka z Niekończącej się opowieści. Szeroko otwartymi ślepkami wpatrywała się błagalnie w Katie, jakby czekała na zaproszenie do łóżka.

      Za suczką pojawił się Conor we frotowym szlafroku. Trzymał kubek kawy i uśmiechał się.

      Katie pogładziła Foltchain po głowie i popieściła jej uszka.

      – Jesteś piękna – powiedziała. – Ale strasznie nachalna. Powinnam być dziś wcześniej w pracy. Mam mnóstwo roboty.

      – Liczą się przede wszystkim twoje zdrowie i dobro. Praca na drugim miejscu – stwierdził Conor. – Godzina wte czy wewte, co za różnica? Musisz się wysypiać.

      – A kto weźmie dziś rano na spacer naszą śliczną Foltchain? – spytała Katie.

      – Najwyraźniej ja – odparł. – Wczoraj po południu dostałem zlecenie. Miałem szukać zaginionego spaniela z Carrigaline, ale właściciel przysłał mi esemesem wiadomość, że pies się znalazł. Sam trafił z powrotem do domu. Gdyby wszystkie psy były takie bystre, musiałbym zamknąć interes.

      Katie usiadła, a Conor złapał poduszkę, potrzepał nią i podłożył jej pod plecy.

      – Co chciałabyś na śniadanie? Może zrobię ci jajecznicę?

      – Tylko parę grzanek i dżem agrestowy, to mi wystarczy.

      – Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. – Conor uśmiechnął się, postawił kubek z kawą na stoliku nocnym i pocałował ją. – Zależy mi tylko, żebyś nie opadła z sił.

      – Masz jakieś plany na dziś po spacerze z naszym skarbem?

      – Jadę rano do Tipp na spotkanie z Alice Cushley, inspektorką z ISPCA1. Poznałem ją, kiedy była jeszcze w Waterford. Postawiła sobie za punkt honoru położenie kresu walkom psów. Mam nadzieję, że nie wrócę zbyt późno.

      – Nie próbuj ścierać się z McManusem bezpośrednio, Conor. Wystarczy, że te biedne psy są rozszarpywane na kawałki. Nie chciałabym, żeby coś podobnego spotkało i ciebie.

      – Daj spokój, Katie, nie od dziś zajmuję się tą działką jako detektyw, wiem, jak dbać o swoje bezpieczeństwo. Grozili mi gorsi dranie niż Zezowaty.

      – Nie wiedziałam, że są tacy, to znaczy gorsi od niego.

      – W takim razie powinnaś poznać niektórych hodowców psów.

      – Hodowców?

      – Pewnie. Nie wszyscy są tacy, ale niektórzy specjalnie hodują psy zdeformowane, żeby się podobały, i… wierz mi… robią na nich niezłą kasę. Hodują owczarki niemieckie o spadzistym grzbiecie. Nazywamy je „półżabimi psami”. Albo buldogi, pekińczyki i mopsy o nosach tak spłaszczonych, że ledwie mogą oddychać. Czy bassety o tak krótkich łapach i opadających brzuchach, że nie przebiegną za królikiem łąki. Jeśli chcesz znać moje zdanie, to łajdaków, którzy hodują takie stworzenia, powinno się zamknąć w takich samych boksach, w jakich trzymają swoje psy, żeby nie mógł się im rozwijać normalnie kręgosłup.

      – Czasami głęboko zastanawiam się nad gatunkiem ludzkim – powiedziała Katie. – Co te wszystkie biedne niewinne zwierzaki żyjące na naszej planecie zrobiły, żeby zasłużyć sobie na kogoś takiego jak my?

      – Lepiej nie zadawaj takich pytań hodowcom psów w Limerick. Miałabyś szczęście, gdyby tylko poszczuli cię psami.

      – W każdym razie zachowaj psią czujność, jeśli chodzi o McManusa, proszę. Mówiłam ci ostatnio, że cię kocham?

      Conor znów ją pocałował, w czoło.

      – Zrobię ci grzankę.

      Foltchain spojrzała na niego, oblizała się i odtańczyła swój numer ze stepowaniem.

      – Nie dla ciebie, kochanie – uprzedził Conor. – Nie masz co się przymilać. Kupiłem ci paczkę psich herbatniczków. O smaku masła orzechowego i bekonu. Pachną tak pysznie, że sam miałbym na nie ochotę.

      * * *

      Gdy Katie dotarła na Anglesea Street, zajrzała do niej Moirin, by powiedzieć, że szukał jej komendant MacCostagáin.

      Dziś Katie miała na sobie szary kostium ze spodniami, a do tego czarny golf. Teraz żałowała, że nie wybrała czegoś bardziej kolorowego, bo dzień był szary i ponury. Musiała nawet zapalić lampę na biurku. Dodatkowa godzina snu, którą darował jej Conor, wcale nie dodała jej energii, przeciwnie, Katie czuła się jeszcze bardziej wyczerpana niż zwykle. Zrobiłaby wszystko, żeby móc wrócić do domu, położyć się i spać do kolacji.

      – Kawy? – spytała Moirin.

      – Tak, proszę. Bez mleka. Jestem dziś jakaś strasznie ociężała.

      – Ci kryminaliści… oni nigdy nie odpuszczą, co? – rzuciła Moirin. – Mogliby nam dać z kilka dni spokoju.

      Katie zabrała kawę do gabinetu szefa. MacCostagáin siedział pod oknem. Rozmawiał z zastępcą komendant głównej, Frankiem Magorianem. Obaj mieli grobowe miny, jakby omawiali sprawy pogrzebu.

      Frank Magorian był wysoki. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, pociągłą, przystojną jak George Clooney twarz i czarne, siwiejące lekko na skroniach, sczesane do tyłu włosy. W wieku pięćdziesięciu trzech lat był jednym z najlepiej wykształconych funkcjonariuszy Garda Síochána, z długą listą dyplomów zarówno w dziedzinie kryminologii, jak i zarządzania. Przeszedł między innymi szkolenie w FBI dla szefów policji.

      Katie lubiła zadbanych mężczyzn, jak Conor, ale Frank Magorian wydawał się jej aż nazbyt gładki, a w dodatku robił wrażenie zadzierającego nosa. Zawsze zwracał się do niej z nutką pobłażania w głosie, jakby chciał przypomnieć jej, że została szefem dochodzeniówki w ramach starań, by na wyższych stanowiskach w Garda Síochána znalazło się więcej kobiet i by w ten sposób zademonstrować, że respektuje się tu zasady równouprawnienia.

      – O, pani nadkomisarz – powitał ją Frank Magorian. Denis MacCostagáin wstał, ale on nie. Spojrzał na zegarek. – Szczerze mówiąc, spodziewaliśmy się pani wcześniej.

      – Straszne korki – rzuciła Katie. – Na rondzie w Dunkettle wywróciła się betoniarka.

      Nie wspomniała nic o tym, że zaspała.

      – No tak… Skoro już pani jest, to chce pani usłyszeć najpierw złą wiadomość czy tę gorszą?

      Usiadła naprzeciw niego i postawiła filiżankę z kawą na parapecie. Po drugiej stronie okna wylądowała wrona siwa i ze złością postukała dziobem w szybę, po czym odfrunęła. Katie zawsze uważała caróg liath za zły znak; według niej te ptaki przynosiły pecha. Kiedy była mała, babcia mówiła, żeby rzuciła w ich kierunku kamieniem, kością albo kawałkiem darniny. Z tego, jak odlatywały, można było wywróżyć, kto będzie jej mężem i czy w ogóle wyjdzie za mąż.

      – Zła wiadomość jest taka, że Moira O’Regan, żona funkcjonariusza Kierana O’Regana, jest ciężko ranna. Późnym wieczorem miała wypadek samochodowy. Była z nią dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Ta mała zginęła.

      – Matko Boska… – jęknęła Katie. – Gdzie to się stało?

      – Na trasie N trzydzieści, przy Ballyrue Cross w hrabstwie