Donna Leon

Doczesne szczątki


Скачать книгу

podziw dla pozycji jego rodziny, miejscowych znakomitości będących jej klientami i przyjaciółmi, oraz dla kręgu bogactwa i swobody, w którym Ruggieri należnie się obracał, prawnik już po chwili przybrał protekcjonalny ton wobec starszego mężczyzny.

      Ponieważ funkcjonariusz siedzący obok commissario Brunettiego miał na sobie mundur, Ruggieri ignorował go, był jednak wyczulony na to, czy młodszy mężczyzna reaguje w należyty sposób na słowa starszych i lepszych od siebie. Kiedy umundurowany młodzieniec nie uszanował jego dyskretnej wyższości, prawnik przestał używać liczby mnogiej, zwracając się do policjantów.

      – Jak już mówiłem, commissario – ciągnął Ruggieri – było to przyjęcie urodzinowe mojego przyjaciela. Znamy się od czasów szkolnych.

      – Znał pan wiele obecnych tam osób? – zapytał Brunetti.

      – Właściwie wszystkie. Większość z nas przyjaźni się od dzieciństwa.

      – A tę dziewczynę? – zapytał komisarz z lekkim zmieszaniem.

      – Pewnie przyszła z jednym z zaproszonych gości. Tylko tak mogła się tam dostać – odparł, po czym, chcąc dowieść, jak on i jego przyjaciele strzegą swojej prywatności, dodał: – Jeden z nas zawsze na wszelki wypadek obserwuje drzwi, żeby wiedzieć, kto przychodzi.

      – W rzeczy samej – rzekł Brunetti, kiwając ze zrozumieniem głową, i w odpowiedzi na spojrzenie Ruggieriego dorzucił: – To zawsze najlepszy sposób. – Sięgnął po mikrofon, żeby przysunąć go nieco bliżej prawnika. – Wie pan może, z kim przyszła, jeśli mogę zapytać?

      Ruggieri potrzebował trochę czasu na odpowiedź.

      – Nie. Nie widziałem, żeby rozmawiała z kimkolwiek ze znajomych.

      – Jak to się stało, że zaczął pan z nią rozmawiać? – zapytał Brunetti.

      – Och, wie pan, jak to jest – odparł Ruggieri. – Wiele osób tańczyło lub stało w pobliżu. Byłem sam, obserwowałem tańczących i nim się spostrzegłem, ona stała obok i pytała, jak mam na imię.

      – Znał ją pan? – zapytał komisarz w swoim najlepszym, staroświeckim stylu, nieco zdziwionym tonem.

      – Nie – zaprzeczył z emfazą prawnik, po czym dodał: – A zwróciła się do mnie per ty.

      Brunetti pokręcił głową z wyraźną dezaprobatą i zadał kolejne pytanie:

      – O czym rozmawialiście?

      – Powiedziała, że nikogo nie zna i nie wie, jak dostać coś do picia – odpowiedział Ruggieri. Nie doczekawszy się żadnego komentarza ze strony Brunettiego, ciągnął: – Musiałem więc zapytać, czy mogę jej coś przynieść. Ostatecznie od czego są dżentelmeni? – Brunetti nadal milczał i prawnik pospiesznie wyjaśnił: – Pytanie, jak to możliwe, że nikogo tam nie zna, wydawało się niegrzecznością, ale rzeczywiście przeszło mi przez myśl.

      – Oczywiście – zgodził się komisarz, jakby sam często znajdował się w takiej sytuacji. Przybrał skupiony wyraz twarzy i czekał.

      – Chciała wódkę z sokiem pomarańczowym, a ja zapytałem, czy jest na to wystarczająco dorosła.

      Brunetti wyczarował uśmiech i zapytał:

      – I co powiedziała?

      – Że ma osiemnaście lat, a jeżeli jej nie wierzę, to znajdzie kogoś, kto uwierzy.

      Naśladując minę, którą często widział u siostry swojej babci, Brunetti wydął wargi w dyskretnym wyrazie dezaprobaty. Siedzący obok Pucetti poruszył się na krześle.

      – Niezbyt grzeczna odpowiedź – zauważył półgębkiem komisarz.

      Ruggieri przeczesał dłonią ciemne włosy i znużony wzruszył ramionami.

      – Niestety, obecnie właśnie takich udzielają. To, że są wystarczająco dorośli, aby głosować i pić, nie znaczy, że potrafią się zachować.

      Brunetti uznał za rzecz ciekawą, że Ruggieri znowu wspomniał o wieku dziewczyny.

      – Mecenasie – zaczął z wyraźną niechęcią – poprosiłem, żeby pan przyszedł i z nami porozmawiał, ponieważ ponoć dał jej pan jakieś tabletki.

      – Słucham? – odparł Ruggieri zdziwionym tonem, po czym uśmiechnął się swobodnie do komisarza i dodał: – Robiłem ponoć wiele rzeczy.

      Odwzajemniając się nerwowym uśmiechem, Brunetti kontynuował:

      – Ta dziewczyna... na pewno pan czytał... trafiła do szpitala. Carabinieri przesłuchali wiele osób i dowiedzieli się, że rozmawiał pan z jakąś dziewczyną w zielonej sukience.

      – Kim były te osoby? – Głos Ruggieriego zabrzmiał ostro.

      Komisarz podniósł obie ręce w wymownym geście bezsilności.

      – Niestety, nie mogę panu tego wyjawić, avvocato.

      – Więc ludzie mogą kłamać, a ja nie mogę nawet się przed nimi bronić?

      – Jestem pewien, że przyjdzie na to czas, signore – odparł Brunetti, pozwalając, by prawnik sam pojął, kiedy ten moment mógłby nastąpić.

      Ignorując odpowiedź komisarza, Ruggieri zapytał:

      – Co jeszcze mówili?

      Brunetti zmienił pozycję na krześle i założył nogę na nogę.

      – Tego również nie mogę powiedzieć, signore.

      Ruggieri odwrócił wzrok i bacznie przyglądał się ścianie, jakby za nią mogła się kryć jakaś inna osoba.

      – Mam nadzieję, że powiedzieli coś o tej dziewczynie.

      – To znaczy?

      – O tym, jak mnie obłapiała – odparł gniewnie prawnik, po raz pierwszy, odkąd weszli do pokoju, ujawniając silne emocje.

      – No cóż, ktoś powiedział, że zachowywała się... bezczelnie – oświadczył Brunetti, zacinając się przy ostatnim słowie.

      – Oględnie mówiąc – rzekł Ruggieri i wyprostował się na krześle. – Po tym, jak przyniosłem jej drinka, opierała się o mnie. Później zaczęła się poruszać w rytm muzyki, ocierając się o moją nogę. Szklankę... schłodzoną od kostek lodu... umieściła między piersiami, które wylewały się niemal z jej sukienki. – Ruggieri sprawiał wrażenie oburzonego tym młodzieńczym bezwstydem.

      – Rozumiem, rozumiem – powiedział komisarz, świadom tego, że siedzący obok Pucetti jest coraz bardziej spięty. Młodszy oficer przesłuchiwał niedawno młodego mężczyznę oskarżonego o przemoc wobec swojej dziewczyny i przedstawił raport świadczący o zawodowej bezstronności. – Mówiła coś do pana?

      Ruggieri zastanowił się nad tym, otworzył usta, zawahał się, po czym odparł:

      – Powiedziała mi, że ją podniecam. – Prawnik przerwał, żeby jego rozmówcy w pełni zrozumieli te słowa. – Potem zapytała, czy moglibyśmy gdzieś pójść, tylko we dwoje.

      – Dobry Boże! – zdumiał się Brunetti. – I co pan jej powiedział?

      – Że nie jestem zainteresowany. Nie lubię iść na łatwiznę. – Widząc, jak komisarz mu przytakuje, ciągnął: – I bez względu na to, co pan usłyszał od tych ludzi, nic nie wiem o żadnych tabletkach.

      – Czy dziewczyna, z którą pan rozmawiał, miała na sobie zieloną sukienkę?

      Prawnik posłał Brunettiemu chłopięcy uśmiech i odparł:

      – Niewykluczone. Patrzyłem na jej cycki, nie na strój.