tak mówi dziadzio.
Francine Morris: Junie, to nieładnie.
Detektyw Anderson: Nic się nie stało. Wygląda na to, że masz mądrego dziadzia, June. Co się stało potem?
June Morris: Nic. Trener Terry wsiadł do vana i pojechał.
Detektyw Anderson: Jakiego koloru był ten van?
June Morris: No, byłby biały, gdyby był umyty, ale był raczej brudny. Poza tym bardzo hałasował i wypuszczał dużo niebieskiego dymu. Fuj.
Detektyw Anderson: Czy było na nim coś napisane? Na przykład nazwa firmy?
June Morris: Nie. To był zwykły biały van.
Detektyw Anderson: Widziałaś może, jaką miał rejestrację?
June Morris: Nie.
Detektyw Anderson: W którą stronę pojechał?
June Morris: W głąb Barnum Street.
Detektyw Anderson: I jesteś pewna, że mężczyzną, który powiedział ci, że rozkwasił sobie nos, był Terry Maitland?
June Morris: Oczywiście, trener Terry, trener T. Widuję go na co dzień. Nic mu nie jest? Coś przeskrobał? Mama nie pozwala mi czytać gazety ani oglądać wiadomości w telewizji, ale jestem prawie pewna, że coś niedobrego stało się w parku. Wiedziałabym na pewno, gdybym miała teraz szkołę, bo tam wszyscy chlapią jęzorami. Czy trener Terry pobił się z jakimś złym człowiekiem? Czy dlatego miał rozkwaszony…
Francine Morris: Mam nadzieję, że zaraz skończymy, detektywie? Wiem, że potrzebujecie informacji, ale proszę pamiętać, że to ja będę musiała położyć ją dziś spać.
June Morris: Sama kładę się spać!
Detektyw Anderson: Tak, tak, już prawie po wszystkim. Ale, June, zanim pójdziesz, chciałbym zagrać z tobą w pewną grę. Lubisz gry?
June Morris: Raczej tak, chyba że są nudne.
Detektyw Anderson: Położę na stole zdjęcia sześciu różnych ludzi… o tak… którzy są trochę podobni do trenera Terry’ego. Chcę, żebyś mi powiedziała…
June Morris: Ten. Czwórka. To trener Terry.
7
Troy Ramage otworzył tylne drzwi nieoznakowanego radiowozu. Terry obejrzał się przez ramię i zobaczył Marcy. Stała na skraju parkingu; jej twarz wyrażała bolesne zdumienie. Zza niej wyłonił się fotograf „Call”, który robił zdjęcia, biegnąc po trawie. Ni cholery nie będą warte, pomyślał Terry nie bez satysfakcji. A potem krzyknął do Marcy:
– Zadzwoń do Howiego Golda! Powiedz mu, że mnie aresztowali! Powiedz mu…
Yates położył dłoń na czubku głowy Terry’ego i wepchnął go do radiowozu.
– Przesuń się w bok. I trzymaj ręce na kolanach, dopóki nie zapnę ci pasa − polecił.
Terry się przesunął. Trzymał ręce na kolanach. Przez przednią szybę widział wielką elektroniczną tablicę wyników na stadionie; dwa lata temu jego żona prowadziła zbiórkę funduszy, żeby ją zakupić. Teraz stała tam, na skraju parkingu. Nigdy nie zapomni jej miny − wyglądała jak kobieta z kraju Trzeciego Świata, która patrzy, jak płonie jej wioska.
Potem Ramage usiadł za kierownicą, Ralph Anderson wsunął się na miejsce pasażera i jeszcze zanim zamknął drzwi, nieoznakowany radiowóz z piskiem opon wyjechał tyłem z miejsca parkingowego dla niepełnosprawnych. Ramage ostro skręcił, obracając kierownicę nasadą dłoni, i ruszył w stronę Tinsley Avenue. Nie włączyli sygnału dźwiękowego, ale niebieski kogut przyczepiony do deski rozdzielczej rozbłysnął i poszedł w ruch. Terry uświadomił sobie, że w samochodzie czuć meksykańskim jedzeniem. Dziwne, jakie rzeczy się zauważa, kiedy cały twój dzień – całe twoje życie – nagle leci z urwiska, którego istnienia nawet nie byłeś świadom.
Wychylił się do przodu.
– Ralph, posłuchaj mnie.
Ralph patrzył przed siebie. Ciasno splótł dłonie.
– Na komisariacie będziesz mógł się nagadać za wszystkie czasy.
– Chce, to niech mówi – wtrącił Ramage. – Oszczędzi nam zachodu.
– Zamknij się, Troy – rzucił Ralph. Wciąż patrzył na drogę ciągnącą się przed nimi. Terry widział dwa wystające ścięgna na jego karku, tworzące jedenastkę.
– Ralph, nie wiem, co was do mnie doprowadziło ani dlaczego postanowiłeś mnie aresztować na oczach połowy miasta, ale jesteś na złym tropie.
– Wszyscy tak mówią – stwierdził siedzący obok niego Tom Yates tonem pogawędki prowadzonej dla zabicia czasu. – Ręce na kolanach, Maitland. Nawet nie drap się w nos.
Terry’emu powoli rozjaśniało się w głowie – może nie całkiem, ale przynajmniej trochę – i posłusznie wykonał polecenie posterunkowego Yatesa (nazwisko widniało na identyfikatorze przypiętym do mundurowej koszuli). Yates miał taką minę, jakby tylko czekał na pretekst, żeby przyłożyć zatrzymanemu − obojętnie, czy był skuty, czy nie.
Ktoś jadł enchilady w tym samochodzie, Terry był tego pewien. Pewnie kupione w Señor Joe’s. To ulubiona knajpa jego córek, które zawsze dużo się śmiały przy jedzeniu – kurczę, wszyscy się śmiali – a w drodze powrotnej do domu oskarżały się nawzajem o puszczanie bąków.
– Posłuchaj mnie, Ralph. Proszę.
– No dobra, słucham.
– Wszyscy słuchamy – powiedział Ramage. – Uszy szeroko otwarte, kolego, uszy szeroko otwarte.
– Frank Peterson został zamordowany we wtorek. We wtorek po południu. Tak pisali w gazetach, tak mówili w wiadomościach. Ja we wtorek wieczorem i przez większą część środy byłem w Cap City. Wróciłem o dziewiątej, może wpół do dziesiątej wieczorem w środę. Gavin Frick, Barry Houlihan i Lukesh Patel, ojciec Baibira, prowadzili treningi w te dni.
W samochodzie zapadła cisza. Nikt nic nie mówił, radio było wyłączone. Przez jedną błogą chwilę Terry wierzył – naprawdę całym sercem – że Ralph każe potężnemu glinie zjechać na pobocze. Potem odwróci się, z szeroko otwartymi, pełnymi wstydu oczami, i powie: Chryste, a tośmy się wygłupili, co?
Ralph jednak się nie odwrócił. Rzucił tylko:
– Ach. Pora na sławetne alibi.
– Co? Nie rozumiem, co masz na…
– Jesteś bystry facet, Terry. Wiedziałem to od naszego pierwszego spotkania, w czasach, gdy trenowałeś Dereka w juniorach. Byłem pewien, że jeśli się nie przyznasz od razu… na co liczyłem, choć bez większej nadziei… przedstawisz jakieś alibi. – Wreszcie się odwrócił; twarz, którą zobaczył Terry, należała jednak do zupełnie obcego człowieka. – I jestem równie pewien, że je obalimy. Bo mamy na ciebie wszystko, czego nam trzeba. Wszystko.
– A cóż pan robił w Cap City, trenerze? – spytał Yates. Człowiek, który dopiero co powiedział Terry’emu, żeby nawet nie drapał się w nos, nagle wydawał się przyjazny, zainteresowany.
Terry miał odpowiedź na końcu języka, ale postanowił milczeć. Rozwaga zaczynała zastępować odruchowe reakcje i uświadomił sobie, że ten samochód, wypełniony słabnącym zapachem enchilad, jest dla niego wrogim terytorium. Pora się zamknąć, dopóki Howie Gold nie przyjedzie na komisariat. Razem wyjaśnią całe nieporozumienie. Nie powinno to długo potrwać.
Uświadomił sobie też coś innego − był wściekły, wściekły jak chyba nigdy w życiu. Dlatego kiedy skręcili na Main Street i skierowali się w stronę komisariatu policji Flint City, złożył sobie obietnicę: jeszcze tej jesieni, może nawet wcześniej, człowiek siedzący na miejscu pasażera, ten, którego