425.jpg" target="_blank" rel="nofollow" href="#i000000090000.jpg"/>
Copyright © Remigiusz Mróz, 2020
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2020
Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk
Redakcja: Karolina Borowiec
Korekta: Magdalena Owczarzak, Anna Królak
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Fotografia na okładce: Sergey Nivens / Shutterstock
Fotografia autora: Mikołaj Starzyński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN: 978-83-66517-65-3
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Tym razem dedykację zamieściłem na samym końcu.
A więc tutaj życzę tylko dobrej lektury.
ROZDZIAŁ 1
1
Håkon Lindberg wprowadził odpowiedni kod do konsoli sterowania diapauzą, po czym cofnął się o krok. Kapsuła kriogeniczna rozświetliła się zimnym blaskiem, a postać leżąca w środku poruszyła się niespokojnie.
Skandynaw nie wiedział, czy nie popełnia właśnie największego błędu w życiu. Teraz jednak było już za późno, by mógł rozważyć wszystkie implikacje swoich działań.
Przesłona komory odsunęła się ze świstem, a chwilę później Dija Udin złapał za jej brzegi. Ręce mu się zatrzęsły, ale zdołał się podciągnąć. Zamrugał kilkakrotnie, wodząc mętnym wzrokiem wokół.
– To ty, sukinsynu? – zapytał, mrużąc oczy.
– Wstawaj.
– A sądzisz, że co właśnie próbuję zrobić? – odparł Alhassan i stęknął, gramoląc się na zewnątrz. – Gdzie ja jestem?
– W pomieszczeniu kriogenicznym.
– Miałem na myśli szerszą perspektywę.
– Na finiszu swojej drogi życiowej – odparł Lindberg.
Dija Udin odkaszlnął i splunął na podłogę.
– Musiałem długo spać, skoro zdążyłeś wyrobić sobie namiastkę poczucia humoru – odparł, rozglądając się wokół. – Dotarliśmy na Ziemię?
– Tak.
– I? Jest tu kto?
Alhassan zrobił krok ku niemu, a Håkon natychmiast dobył berettę z kabury. Nie wycelował broni w dawnego przyjaciela, ale trzymał ją w gotowości. Dija Udin spojrzał z powątpiewaniem na rękę opuszczoną wzdłuż tułowia, a potem na konchę przytroczoną do pasa.
– Uważaj z tym – powiedział.
– Masz na myśli gnata czy la’derach?
– Maskę. Gnatem nie potrafisz się posługiwać, co nieraz udowodniłeś na Accipiterze.
– Wtedy strzelałem do widm, teraz będę celować do wroga. Większa motywacja.
Dija Udin przewrócił oczami.
– Widzę, że prawda o mnie złamała ci serce.
– Goń się, Alhassan.
– Ty też – odburknął nawigator, po czym zawiesił wzrok na jednym z pulpitów i ściągnął brwi. Zbliżył się do niego, aktywował wyświetlacz, a potem obrócił się do Lindberga. – Co to ma być?
– Ziemia.
– Nie wygląda.
Håkon wzruszył ramionami. Nie miał zamiaru rozprawiać o tym, co mogło się tutaj zdarzyć. Przez setki lat, które minęły od rozpoczęcia misji Ara Maxima, możliwości były nieskończone.
– Widywałem gówienka, które wyglądały lepiej – ciągnął Dija Udin. – Przecież tu nic nie ma. Przeżył ktoś?
Lindberg nie odpowiedział. Nadal nie był do końca pewien, co powinien zrobić.
– Jesteśmy na orbicie geosynchronicznej?
Gdy Alhassan po raz kolejny nie doczekał się odpowiedzi, obejrzał się przez ramię.
– Rozważasz ubicie mnie?
– Poniekąd.
Dija Udin odwrócił się i rozłożył szeroko ręce.
– Strzelaj.
– Gdybym miał to zrobić, w ogóle nie wyszedłbyś z kriokomory.
– Więc o co chodzi?
– Musimy stąd znikać.
– Że co?
Håkon nabrał głęboko tchu, powtarzając sobie, że podjął decyzję. Być może uczynił to już dawno, gdy tylko wpadł na pomysł, jak Alhassan mógłby odkupić swoje winy.
– Kiedy spałeś, Jaccard zorganizował ci sąd polowy – odezwał się Skandynaw, chowając broń. – Channary Sang była oskarżycielem, ja cię broniłem.
– To niezbyt sprawiedliwe.
Lindberg skinął na niego i ruszył do drzwi.
– Zaocznie zapadł wyrok śmierci – dodał.
– Oczywiście. Przecież bronił mnie adwokat imbecyl.
Skandynaw nawet na niego nie spojrzał.
– Miałeś nigdy nie wybudzić się z kriosnu – rzucił.
– Nie najgorsza śmierć, zważywszy na to, jak wkurzoną grupę ludzi stanowicie.
– Emocje nie były najważniejsze przy podejmowaniu decyzji – odparł Håkon, wychylając się za próg. Po chwili dał znak towarzyszowi, że na zewnątrz jest czysto. – Twoja śmierć miała mieć charakter prewencyjny.
– Cudnie.
– Jaccard obawiał się, że ściągniesz tutaj swoich.
– Całkiem słusznie, nie sądzisz?
– Nie – odparł Lindberg. – Nie wezwiesz nikogo, bo nie będziesz miał sposobności.
– Oberżniesz mi dłonie, to wybiorę numer kinolem. Nie łudź się, że będzie inaczej.
Håkon wiedział, że rozmówca przesadza tylko nieznacznie. Gdyby pojawiła się możliwość, Dija Udin ochoczo by z niej skorzystał, a za sto czy dwieście lat na orbicie okołoziemskiej pojawiłaby się cała armada okrętów – o ile w tej linii czasu przetrwały proelium. Skandynaw nie miał jednak zamiaru dopuścić Alhassana do systemów komunikacyjnych. Jeszcze nie teraz.
– Dokąd idziemy?
– Do wahadłowca.
– Świetnie. Wybierz jakiś ładny, bo będzie to twój grób.
Lindberg zignorował zaczepkę, zatrzymując się przed zakrętem. Wyjrzał zza rogu i stwierdziwszy, że korytarz jest pusty, poszedł dalej.
– Myślisz, że pajacuję?
– Ty zawsze pajacujesz, Dija Udin.
– Może, ale tym razem jestem szczerszy niż katolik na spowiedzi – odparł poważnym tonem. – Zarżnę cię jak knura przy pierwszej okazji. Ciebie i całą twoją rasę.
Håkon zatrzymał się i obrócił do niego.
– Pomagam ci zbiec. Mógłbyś to docenić i przestać pieprzyć.
– Wszystko, co mówię, to święta prawda.
– Nikogo dotychczas nie zabiłeś i nie…
– Posłałem