Eva Garcia Saenz de Urturi

Władcy czasu


Скачать книгу

Za to od wczoraj Nagorno jest hrabią de Maestu.

      – Jeszcze i to – powiedziała.

      – Jeszcze i to.

      Tak zwykliśmy kończyć kiedyś nasz kłótnie. Oboje uparci.

      – Nasz potomek będzie z rodu Maestu i z rodu Vela. A jeśli ty nie będziesz miał dzieci, kto wie, może zostanie przyszłym hrabią Velą?

      Nie miałem już ochoty ciągnąć tej rozmowy. Chyba dwa lata nieobecności to zbyt długo. A może jeden Nagorno to zbyt wiele.

      Wyszliśmy z młyna. Powiew lodowatego wiatru niosącego drobniutki grad uderzył nas w twarz. Usłyszeliśmy rżenie konia i odwróciliśmy się. Mój brat Nagorno patrzył na nas, stojąc nieopodal. Nie był sam. Towarzyszył mu cudowny wierzchowiec, najpiękniejsza klacz, jaką dotychczas widziałem. Czyste złoto, równie złote jak oczy Onneki.

      – Zaczęło padać, więc musieliśmy poszukać schronienia – skłamała Onneca.

      – Wiem – odparł mój brat ze złośliwym uśmieszkiem.

      – Nie widział nas – szepnęła mi dyskretnie na ucho. – Nie wie, co robiliśmy.

      To Nagorno, droga Onneco. Uwierz mi, chciałem jej powiedzieć. Wie lepiej niż ty i ja, co właśnie zrobiliśmy.

      10

      WIEŻA NOGRARO

      UNAI

      Wrzesień 2019

      – Co się stało twojej matce? – zapytałem zdenerwowany, wychodząc na korytarz.

      – Spadła ze schodów na naszej klatce schodowej. Schodziła, żeby zostawić Debę z Germanem. Jest na stole operacyjnym, chyba złamała sobie biodro.

      – Już tam jadę.

      – Gdzie teraz jesteś? – zapytała.

      Opowiedziałem jej o naszej wizycie w Malatramie i o wieży Nograro.

      – Skończ spokojnie rozmowę, a potem przyjedź. Deba jest z twoim bratem, a dziadek jedzie z Villaverde, będzie na miejscu przed tobą. Ja pędzę do szpitala, ale operacja potrwa co najmniej trzy godziny. Odbierz Debę, kiedy przyjedziesz do Vitorii. Będziemy w kontakcie, powiadomię cię, jeśli dowiem się czegoś nowego. Tu na razie nie pomożesz.

      – Dobrze, skończę tutaj i jedziemy. Estíbaliz też na pewno będzie chciała odwiedzić twoją mamę.

      – Wiem, zobaczymy się wkrótce.

      – Nie martw się o nią. Jest silna, będziemy na nią chuchać i dmuchać.

      Wróciłem do sali i korzystając z tego, że miałem w ręku telefon, dyskretnie zrobiłem zdjęcie Ramira Alvara. Pan wieży otwierał okna. Poczułem powiew świeżego powietrza. Jemu najwyraźniej nie przeszkadzało zimno, Esti natomiast zapięła pod szyję swoją wojskową kurtkę.

      Ramiro Alvar usiadł na fotelu z białej skóry za ogromnym biurkiem i obserwował nas wzrokiem, w którym malowała się wesołość.

      – A po cóż potomek Lopezów de Ayala przybywa do domostwa Nograrów?

      – Jako inspektor Wydziału Kryminalnego komisariatu w Vitorii. Chcielibyśmy z panem porozmawiać i zadać kilka pytań. To inspektor Estíbaliz Ruiz de Gauna…

      – Ruiz de Gauna, doprawdy to się robi coraz bardziej interesujące. Wiedziała pani, że Aestibalis to łacińskie słowo? Oznaczało wiejskie posiadłości, do których wyjeżdżało się na lato.

      – Nie miałam pojęcia – przyznała.

      Chyba rozbawiła go ta odpowiedź, bo zawiesił wzrok na Esti, jakby była jakąś kunsztowną rzeźbą.

      – A więc co państwa tu sprowadza? Nie przychodzi mi do głowy miejsce bardziej absurdalne dla stróżów porządku. Tu nic się nie dzieje. Nigdy. Jestem tylko ja i ta dziewczyna przysłana przez rajcę.

      – Zatrudniona przez urząd gminy, chciał pan powiedzieć – uściśliłem.

      Ramiro Alvar zachowywał się tak, jakby nie miał pojęcia, w którym wieku żyje.

      – Terminologiczne drobiazgi. Odpowiedzą państwo na moje pytanie? Bo stygną mi kogucie grzebienie, chyba że zechcą państwo towarzyszyć mi przy obiedzie.

      – Bardzo dziękujemy, nie będziemy robić kłopotu – ucięła Estíbaliz. – Tak naprawdę chcieliśmy z panem porozmawiać na temat powieści Władcy czasu. Co może pan nam o niej powiedzieć?

      – Władcy czasu? Nie czytałem jej. Ale czemu przyjechaliście z Vitorii, by mnie o to zapytać?

      Patrzyłem uważnie na jego twarz. Wydawał się niezbyt zainteresowany naszym pytaniem. I znudzony nami, w każdym razie mną.

      Wyjąłem z kieszeni swój egzemplarz, który nie doczekał się autografu. Czy patrzyłem właśnie na osobę, która powinna go złożyć?

      – Ładna okładka, Cantón de las Carnicerías i inne rzemieślnicze ulice – powiedział, przyjrzawszy się bacznie. – Ale nadal nie rozumiem, czemu pytają państwo właśnie mnie.

      – Czy pan jest Diegiem Veilazem? – przerwała mu Estíbaliz, umierając z niecierpliwości.

      – Ja? Velą? – odparł z miną, jakby właśnie zjadł cytrynę. – Na Boga, czemuż miałbym chcieć być Velą, skoro nazywam się Alvar Nograro i jestem dwudziestym czwartym panem na wieży Nograro? Chciałaby pani zostać dinozaurem?

      – W żadnym wypadku – zapewniła Estíbaliz.

      – A o czym jest ta powieść? – zapytał, patrząc na egzemplarz, jakby miał przed sobą dziwnego owada.

      – Akcja toczy się w dwunastym wieku – wyjaśniłem. – Rozpoczyna się powrotem hrabiego Diaga Veli do Victorii, jego konfliktem z hrabią Nagornem…

      – Przepraszam, że wejdę ci w słowo, młodzieńcze, ale nadal nie pojmuję, co ma wspólnego powieść historyczna z waszą pracą.

      – W tej powieści ginie wiele osób…

      – Jak to w średniowieczu bywało – stwierdził.

      Ale już nie zwracał na mnie uwagi. Kartkował książkę, zatrzymując się na niektórych stronach, jakby czytał wybrane fragmenty.

      – Prowadzimy śledztwo w sprawie zgonu pewnego przedsiębiorcy, który zmarł w okolicznościach podobnych do tych opisanych w powieści.

      – A cóż to za okoliczności?

      – Zmarł za murem pałacu Villa Suso. Jak pan wie, to oryginalny mur wzniesiony w…

      – I mówi pan, że mężczyzna zmarł przy murze?

      – To niejedyne podobieństwo do śmierci opisanej w powieści. Słyszał pan o kantarydzie?

      – Hiszpańska mucha. Liwia, żona cezara, chętnie ją stosowała. Dosypywała ją do potraw, którymi częstowała gości podczas uczt, pozwalała, by matka natura zrobiła, co trzeba, a potem szantażowała ich, że zniszczy im reputację. I zważywszy na to, jakim torem potoczyła się ta rozmowa, nie będę nalegał, żeby zjedli państwo ze mną obiad. – Uśmiechnął się i filuternie puścił do nas oko.

      – Dziękujemy, jesteśmy na służbie – odparła Estíbaliz.

      – Więc ów człowiek umarł w grzechu lub z zamiarem popełnienia grzechu.

      – Nic na to nie wskazuje. Dawka, którą przyjął, świadczy raczej o tym, że ktoś chciał go otruć.

      – Cieszę się ze względu na jego duszę – powiedział.