różnych prędkości, bieg wsteczny, lodówkę i barek.
To ostatnie urządzenie trochę jest niebezpieczne, bo policja drogowa rozsmakowała się ostatnio w łapaniu nietrzeźwych rowerzystów. Fotoradarami! Fotografie cyfrowe są teraz tak dokładne, że policjant bez trudu wykazuje nietrzeźwość, mówi:
– Widzi pan te ślady? Tu jechało pana przednie koło, a tu tylne, wężykiem pan jechał. Mandat.
Tu mi się nasuwa wspomnienie, jak dawniej łapali. Wyłącznie samochody. Rowerzystom nie sprawdzano trzeźwości nigdy. Bez sprawdzania było wiadomo, że większość pijana. Milicja technicznie była zapóźniona, za to lubiła pouczać. Jeździły radiowozy z głośnikami, specjalne do pouczania, tak zwane dyskoteki. Raz taka dyskoteka zauważyła panią, która zablokowała skrzyżowanie, bo nie umiała ruszyć swoim wartburgiem. Dyskoteka zatrzymała się tuż za nią i zaczyna:
– Proszę się nie denerwować…! – Głos się niesie na całe miasto, pani trzęsie się ze zdenerwowania. – Proszę włączyć pierwszy bieg. A teraz, uwaga, spokojnie lewą nogą puszczamy sprzęgło, a prawą naciskamy gaz.
Wartburg rusza, ale ponieważ ta pani akurat była na wstecznym, wali w dyskotekę i demoluje jej cały przód. Sekunda ciszy i z głośników słychać:
– A mówiłem ci, że ta baba się w nas wp… wpakuje!
Wpakuje, choć w oryginale było trochę inaczej. Należę do wymierającego gatunku artystów, którzy starają się unikać nadużywania brzydkich wyrazów. Przez co z wieloma widzami tracę łączność duchową.
Rowery stały się tak modne, że coraz trudniej u nas być pieszym. Szczególnie w dużych miastach, gdzie kiedyś chodniki służyły do chodzenia, potem do parkowania samochodów, a teraz już tylko jako ścieżki rowerowe. Nic dziwnego, że co chwila ktoś wpada pod rower. Jedna pani właśnie wpadła. Rowerzysta krzyczy:
– Ale ma pani szczęście!
– Szczęście? Chyba mi pan nogę złamał!
– Ma pani szczęście, bo ja normalnie prowadzę autobus.
To znów nie moje było. Pewnie dlatego się Państwu spodobało. Jako artysta estradowy na starość doszedłem do wniosku, że absolutnie nie ma sensu pisać nowych tekstów. Wystarczy sięgnąć po te, które powstały w czasach, kiedy widowni nie było jeszcze na świecie. Albo po obiegowe żarty. Ten będzie dłuższy, to właściwie prawie nowela.
Oto przed obliczem boskim staje trzech mężczyzn. Dowiadują się, że w niebie będą jeździli takim samochodem, na jaki zasłużyli sobie swym zachowaniem na ziemi.
– Zdradzałeś żonę, synu? – pyta Pan Bóg pierwszego.
– Niestety tak. Wiele razy. Prawdę mówiąc, nie przepuściłem żadnej okazji.
– Wstyd – mówi Pan Bóg. – Przydzielam ci przechodzonego poloneza. A ty?
– Tylko raz, Panie Boże!
– Tylko raz? Też błąd – Pan Bóg na to. – Ale cóż, trzeba jakoś różnicować, skoro ten dostał starego poloneza, to ty dostaniesz średnio zużytą astrę.
Podbiega trzeci.
– Ja ani razu nie zdradziłem! Nie obejrzałem się nawet za inną kobietą. Co więcej, dawałem żonie co tydzień bukiet róż, codziennie podawałem jej śniadanie do łóżka, miała co miesiąc wakacje na Riwierze w luksusowym hotelu…
– Wystarczy! – mówi Pan Bóg. – Oto maybach wykonany na ziemi na zamówienie księdza Rydzyka, ale nie wykupiony, bo dotacje cofnęła mu kolejna władza, a do tego nie znalazł się ani jeden bezdomny, coby podpisał akt darowizny. Proszę, od tej chwili maybach jest twój, będziesz jeździł najwykwintniejszym samochodem, jaki mogę ci zaoferować.
Po kilku dniach ten, co dostał poloneza, patrzy, a tu maybach pod chmurką stoi, kierowca płacze.
– Zepsuł się?
– Nie.
– No to co jesteś taki załamany, masz najlepszy samochód w zaświatach i jeszcze ci mało?
– Widzisz, właśnie przeprowadziła się w zaświaty moja żona. Przejechała tu, o, na zardzewiałym rowerze Romet Bydgoszcz bez przerzutek.
Ciekawe, dlaczego w żartach niezwykle często występują trzy osoby. Kolejno się wypowiadając. Być może chodzi o to, żeby pointa była nie za wcześnie, ale też nie za późno. Proszę sobie wyobrazić taką sytuację: trzech mężczyzn siedzi w izbie przyjęć chirurgii urazowej. Opowiadają sobie, dlaczego się tam znaleźli.
Wyznaje pierwszy:
– Postanowiłem przyłapać żonę na zdradzie. Zwolniłem się z pracy i niespodziewanie wpadam do domu. „Gadaj, gdzie on jest!!!?”. „O co ci chodzi?” – żona udaje, że niewinna. Patrzę pod łóżko – nie ma drania, patrzę do szafy – nie ma, wyglądam oknem – jest!!! Piętro niżej na balkonie goły facet! Łapię, co jest pod ręką, to akurat była lodówka, rzucam nią w faceta, lodówka była ciężka, zerwałem sobie ścięgna, dlatego tu jestem.
Wyznaje drugi:
– Opalam się spokojnie na balkonie… nagle ni stąd, ni zowąd jakiś kretyn piętro wyżej zrzuca mi na łeb lodówkę!
Wyznaje trzeci:
– Siedzę sobie grzecznie w lodówce…
Ale wróćmy do rowerów. I tu może jeszcze jeden żart, który zdecydowanie zalicza się, uprzedzam, do tak zwanych sucharów. W moich latach szkolnych uchodził za niezwykle odważny, dziś pewnie będzie potraktowany jako łagodny. Otóż ksiądz proboszcz zawsze jeździł na rowerze – trudno to sobie dziś wyobrazić, ale proszę się postarać – i oto pewnego dnia parafianin widzi go idącego na piechotę.
– Co się stało?
– Ktoś mi ukradł rower
– O to smutne.
– Nic takiego, w poniedziałek będę miał rower z powrotem.
– Jak to?
– Ano po prostu w kazaniu niedzielnym przypomnę dziesięcioro przykazań, będę mówił powoli, z pauzami, żeby wierni mieli czas się zastanowić. Jak dojdę do siódme nie kradnij, też zrobię pauzę, złodzieja na pewno ogarną wyrzuty sumienia i do wieczora odda.
W poniedziałek – proboszcz na rowerze.
– Złodziej oddał!?
– Nie, ale zanim doszedłem do siódme nie kradnij, to przedtem było szóste nie cudzołóż i przypomniałem sobie, gdzie zostawiłem rower.
x x x
Mnie też się coś przypomniało. Miałem na samym początku o czymś uprzedzić, żeby czytelnik nie myślał, że zamiatam sprawę pod dywan. Otóż przytoczyłem właśnie kilka obiegowych dowcipów. Czyli posłużyłem się pomysłem cudzym. Jestem uczulony na plagiaty, kradzieżą się brzydzę, dlatego też kradnę z najwyższą niechęcią i jak decyduję się na mówienie ze sceny czegoś, co nie ja wymyśliłem, obiegowego dowcipu właśnie, albo czegoś, na co przypadkiem wpadłem w internecie, a