Nina Majewska-Brown

Tajemnica z Auschwitz


Скачать книгу

się, że za bardzo się różnimy, żeby osiągnąć porozumienie.

      – Rzeczywiście.

      Łykam powietrze ze złości. Chce mi się ryczeć, mogłabym rzucić się na niego z pięściami albo paść na kolana, byleby tylko zmienił sposób myślenia. Jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że nic bym nie osiągnęła. Florian kocha swoją niezależność ponad wszystko. Możliwość wykazania się, przechytrzenia innych, dowodzenia i organizowania kolejnych akcji. Czasem mam wrażenie, że cieszy go ta zabawa w kotka i myszkę z Niemcami.

      Oczywiście kocham mój kraj, moją ojczyznę, ale przede wszystkim kocham dziewczynki, moją rodzinę, to dla mnie rzecz najważniejsza i dlatego tak trudno mi pogodzić się z tym, że Florian ma inne priorytety. W dodatku stale się boję, że swoją działalnością ściągnie na nas nieszczęście.

      Nie mając wyjścia i pod jego naciskiem, też zaczęłam się udzielać w tej całej walce. Choć kompletnie mnie to nie pociąga, nauczyłam się obsługiwać krótkofalówkę i teraz, robiąc różne rzeczy w domu, stale jestem na nasłuchu. Przekazuję później informacje Florianowi, który ekscytuje się tak, jakbym podarowała mu gruszki zerwane z wierzby.

      Wszystko to sprawia, że straszliwie się boję. Wolałabym zwyczajnie przeczekać w jakimś ukryciu ten ciężki czas, pozostawiając ryzyko innym, ale tak się nie da. W dodatku zostałam wmanewrowana przez Floriana w druk i dystrybucję gazetki „Przegląd Polityczny”, później „Czyn Zbrojny”, Okręgu Radomsko. W przeciwieństwie do męża nie angażuję się, nie lubię swojego czytelnego pseudonimu „Stefa”, bo mam wrażenie, że tylko przybliża mnie do jakiegoś nieszczęścia.

      Florian zaraz po naszej sprzeczce, nie żegnając się, wyrusza obrażony na mnie w las – z bochenkiem dopiero co wyjętego z pieca, jeszcze ciepłego chleba pod pachą. Na ile udało mi się zorientować, został dowódcą oddziału, który rozrósł się prawie do stu osób. Nie rozumiem, jak tak licznej grupie udaje się ukrywać. Wiem, że budują ziemianki i stale zmieniają miejsce pobytu, ale mam również świadomość, że to dodatkowo zwiększa prawdopodobieństwo sprowadzenia nieszczęścia na nas, które trwamy niezmiennie w leśniczówce.

      Florian wyszedł jak gdyby nigdy nic, jakby wybierał się na partyjkę brydża do sąsiada. Nawet nie zapytał, czy może zabrać cały bochen, czy mamy chleb dla siebie. I choć nadal mnie to złości, wiem, że powinnam się do tego przyzwyczaić.

      Nie mamy więcej chleba. Co prawda w kącie, odsunięty od paleniska stoi przykryty kawałkiem płótna gliniany dzbanuszek z zakwasem, ale nie ma szans, by ciasto zdążyło wyrosnąć. Zbliża się wieczór i pora położenia dziewczynek do łóżek. Florian nawet nie pofatygował się do ogrodu, żeby się z nimi zobaczyć. Nie rozumiem, jak można się tak zatracić, być takim człowiekiem.

      To tym dziwniejsze, że podczas gdy dla nas staje się z dnia na dzień coraz bardziej obcy, w oczach swoich partyzantów awansuje na jeszcze większego bohatera, przywódcę, wizjonera. Ostatnio wymyślili nawet piosenkę, która ma rozsławić jego czyny. Zupełnie jakby był jakimś cholernym rycerzem z legendy!

      Boże, jaka jestem na niego zła. Jaka czuję się bezradna i zagubiona. Czy gdyby moi rodzice potrafili przewidzieć przyszłość, nadal by uważali, że Staszek jest lekkoduchem? Tak bardzo tęsknię za tą dawną miłością, przy Staszku czułam się bezpiecznie, interesował się mną i usiłował mnie chronić.

      Ale jestem tu i teraz, a czasu nie da się cofnąć. Zresztą nie mogłabym zrezygnować z obecności w moim życiu Basi i Ewuni. Pewnie miałabym inne dzieci, ale z pewnością nie tak cudowne jak dziewczynki.

      – Chodźcie na kolację! – wołam głośno w przestrzeń z nadzieją, że mnie usłyszą.

      Rzeczywiście, po chwili słyszę radosne głosy i tupot stóp.

      – A co jest do jedzenia?

      Choć zawsze na kolację i śniadanie jedzą chleb z dżemem, ewentualnie z serem albo coraz trudniejszą do zdobycia wędliną, któraś z nich nieodmiennie zadaje to samo dociekliwe pytanie.

      – Nietoperze w sosie śmietankowym – żartuję sobie jak zwykle.

      – Ble, nie lubię. – Ewa się krzywi i patrzy na mnie niezadowolona.

      – A skąd wiesz, że nie lubisz? Jadłaś kiedyś? – pytam, śmiejąc się w duchu.

      – Nie, ale nie lubię.

      – Głupia jesteś, przecież mama żartuje. – Basia przepycha się przed siostrę i spogląda na nią z politowaniem.

      Nie wiem, jaki popełniłam błąd, ale mam wrażenie, że dziewczynki się nie lubią. Kochają się, oczywiście, bo są siostrami, ale w ich relacji brakuje sympatii.

      – Jak ty się odzywasz do siostry?

      Są tylko dwie, staram się żadnej nie faworyzować, ale wydają się ulepione z różnej gliny. Basia traktuje młodszą siostrę z nonszalancją i lekceważeniem.

      – Bo jest głupia. – Baśka wydyma policzki, jakby objawiała mi najoczywistszą prawdę.

      – Nie jest. Zabraniam ci tak mówić. Po prostu jest od ciebie młodsza i jeszcze wielu rzeczy nie wie i nie rozumie.

      – Ale…

      – Nie ma żadnego ale, masz ją natychmiast przeprosić.

      Starsza córka spogląda na mnie z wyrzutem, jakbym robiła jej ogromną przykrość. Jestem jednak nieustępliwa i czekam, aż wydusi z siebie przeprosiny.

      – Przepraszam – burczy pod nosem.

      – Nic się nie stało. – Ewa niczym mała dama kiwa głową w kierunku Baśki.

      – To co, smażymy naleśniki? – Pospiesznie zmieniam temat, tym bardziej że w drzwiach pojawia się moja matka.

      – Hura! – krzyczą obie zgodnym chórem i podskakują.

      Babcia oczywiście nie pochwala moich metod wychowawczych i jak zwykle się wtrąca.

      – Co to za pomysł, żeby karmić dzieci na noc naleśnikami?

      – Skończył się chleb, więc dziś mamy małą ucztę. – Poruszam patelnią i przyglądam się placuszkowi, który zgrabnie obraca się w powietrzu i opada powoli na gorącą powierzchnię.

      – To nie mogłaś pomyśleć wcześniej?

      Doskonale wiem, co chce powiedzieć, więc swobodnie jej przerywam:

      – Pomyślałam, tylko Florian zabrał wszystko do lasu.

      – Skaranie boskie z tym człowiekiem, jeszcze jakieś nieszczęście na nas ściągnie.

      – Mamo, błagam, nawet nie mów takich rzeczy.

      Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bliskie spełnienia jest jej proroctwo.

      4

      Mama płakała w nocy. Leżałam cicho w łóżku i nasłuchiwałam. Początkowo myślałam, że to zawodzi Baśka, ale ona spała spokojnie w swoim łóżku, z podkulonymi nogami, przytulona do szarego misia.

      Chciało mi się siusiu i dlatego zaczęłam wołać:

      – Mamo!

      W pokoju panowała ciemność, nie bardzo okropna, ale jednak, a ja bardzo się jej bałam.