nad kartką, ledwo milimetr nad wykropkowaną linią, jakby przedzielała je jakaś niewidzialna bariera. Słowa „obowiązek alimentacyjny” przykuły jej uwagę.
Marszcząc brwi, Lacey otwarła dokument na odpowiedniej stronie i zaczęła czytać klauzulę. Będąc jedynym właścicielem mieszkania na Upper East Side, w którym właśnie siedziała, i zarabiając więcej od Davida, Lacey miała płacić mu „określoną kwotę” przez „okres nie dłuższy niż dwa lata”, tak, żeby standard jego życia „nie był niższy niż przed rozwodem”.
Lacey zaśmiała się żałośnie. Ciężko było nie dostrzec gorzkiej ironii w tym, że David miał czerpać korzyści z jej kariery, która przecież miała być powodem zakończenia ich małżeństwa! Oczywiście, on pewnie myślał inaczej. Pewnie nazwałby to rekompensatą. Zawsze przecież mówił o balansie, o sprawiedliwości i o równowadze. Ale Lacey wiedziała, o co tak naprawdę mu chodziło. O zemstę, odwet.
Dobra passa, Lacey – pomyślała.
Nagle kształty zamazały się, a na jej nazwisku pojawiła się plamka, rozmazując tusz i marszcząc papier – gorzka łza spłynęła po jej policzku. Bojowo przetarła oko wierzchem dłoni.
Muszę zmienić nazwisko – pomyślała, patrząc na świeżo zdeformowane słowo na kartce. – Wrócić do panieńskiego.
Nie było już Lacey Fay Bishop. Zniknęła. To imię należało do żony Davida Bishopa, którą przestanie być, jak tylko złoży swój podpis nad wykropkowaną linią. Na powrót stanie się Lacey Fay Doyle, dziewczyną, którą przestała być wiele lat temu i którą ledwo już pamiętała.
Ale nazwisko Doyle znaczyło dla niej jeszcze mniej niż te, które pożyczyła od Davida na czternaście lat. Jej ojciec zostawił ich kiedy miała siedem lat, zaraz po z pozoru udanych wakacjach w sielankowej, nadmorskiej miejscowości w Anglii, w Wilfordshire. Nie widziała go od tamtego czasu. W jednej chwili siedział na wyboistej, dzikiej i wietrznej plaży, jedząc lody. W drugiej już go nie było.
A teraz ona poszła w niechlubne ślady swoich rodziców! Po wszystkich łzach wylanych za
ojcem, i po wszystkich nastoletnich, obraźliwych słowach rzuconych w stronę matki, powtórzyła dokładnie te błędy, co oni. Jej małżeństwo rozpadło się, tak jak ich. Jednak w jej przypadku, pomyślała Lacey, nie było żadnych strat ubocznych. Jej rozwód przynajmniej nie zostawił po sobie dwóch zagubionych i zrozpaczonych córek .
Znowu spojrzała na nieszczęsną wykropkowaną linię, która zdawała domagać się podpisu. Jednak Lacey dalej walczyła ze sobą. Myślała o nowym nazwisku.
Może po prostu przestanę używać nazwiska – pomyślała cierpko. – Lacey Fay, jak jakaś gwiazda popu.
Poczuła nadchodzącą falę histerii. Albo pójść o krok dalej! Przecież za kilka dolców mogę wymyślić sobie nazwisko. Mogę nazywać się – rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu inspiracji, aż jej wzrok spoczął na dalej nietkniętym kubku z kawą stojącym na stole – Lacey Fay Cappuccino. Czemu nie? Księżniczka Lacey Fay Cappuccino!
Wybuchnęła śmiechem, zarzucając do tyłu głowę i błyszczące, kręcone, ciemne włosy. Ale czar szybko prysł, śmiech umilkł, a w pustym mieszkaniu zapanowała cisza.
Lacey szybko podpisała papiery rozwodowe. Było po wszystkim.
Wzięła łyk kawy. Była zupełnie zimna.
*
Lacey wsiadła do zatłoczonego metra, jak robiła to każdego dnia, i ruszyła w stronę swojego biura, gdzie pracowała jako asystentka architektki wnętrz. Ze swoimi szpilkami, torebką i unikaniem kontaktu wzrokowego idealnie wpasowywała się w tłum ludzi jadących do pracy. Chociaż wcale się tak nie czuła. Bo spośród pięciuset tysięcy ludzi, którzy w porannych godzinach szczytu jechali nowojorskim metrem, tylko ona podpisała przed chwilą papiery rozwodowe. Albo przynajmniej takie miała wrażenie. Najnowsza członkini Klubu Smutnych Rozwódek.
Lacey czuła się bliska płaczu. Potrząsnęła głową i skierowała swoje myśli na coś wesołego. Od razu znalazła się w Wilfordshire, na spokojnej, dzikiej plaży. Nagle z dużą intensywnością powróciło do niej wspomnienie oceanu i słonego powietrza. Przypomniała sobie ciężarówkę z lodami i jej niepokojącą melodyjkę, i gorące frytki, podawane w małym, styropianowym pojemniku wraz z drewnianym widelczykiem, i mewy próbujące je ukraść, kiedy tylko odwracała uwagę. Przypomniała sobie rodziców i ich uśmiechnięte twarze.
Czy to wszystko było kłamstwem? Miała wtedy tylko siedem lat, Naomi cztery. Obie były zbyt młode, żeby dobrze rozumieć relacje między dorosłymi. Jej rodzice najwyraźniej coś przed nimi ukrywali – wszystko było w jak najlepszym porządku, a w następnej chwili wszystko się rozpadło.
Naprawdę wydawali się wtedy szczęśliwi, pomyślała Lacey. Chociaż podobnie musiało być z nią i Davidem. Dla zewnętrznego świata byli parą idealną. Mieli świetne mieszkanie, dobrze płatne, ciekawe prace. Byli zdrowi. Brakowało tylko tych nieszczęsnych dzieci, które nagle stały się tak ważne dla Davida. Nie spodziewała się tego tak samo jak zniknięcia ojca. Może to była typowo męska rzecz. Nagły moment olśnienia i decyzja, od której nie ma już odwrotu, niezależnie od tego, co za sobą pociąga.
Lacey pospiesznie wyszła z metra i dołączyła do tłumu ludzi przedzierających się przez ulice Nowego Jorku. Przez całe życie to był jej dom, ale teraz wydawał się przytłaczający. Zawsze kochała jego ruchliwość i możliwości, które oferuje. Pasowała do miasta jak ulał. Jednak teraz czuła, że potrzebuje drastycznej zmiany. Świeżego startu.
Będąc kilka przecznic od swojego biura, wyciągnęła z torebki telefon i zadzwoniła do Naomi. Siostra odebrała po pierwszym sygnale.
-Wszystko w porządku, kochana?
Naomi z niepokojem czekała na dokumenty rozwodowe siostry i od wczesnego rana nie oddalała się od telefonu. Ale Lacey nie chciała rozmawiać o rozwodzie.
-Pamiętasz Wilfordshire?
-Hę?
Naomi zdawała się być zaspana. Nie było w tym nic dziwnego: była samotną matką najbardziej hałaśliwego siedmiolatka na świecie.
-Wilfordshire. Nasze ostatnie wspólne wakacje z mamą i tatą.
W słuchawce rozległa się cisza.
-Dlaczego mnie o to pytasz?
Podobnie jak matka, Naomi nie poruszała żadnych tematów związanych z ojcem. Była małym dzieckiem, kiedy odszedł i twierdziła, że go nie pamięta i nie zamierza zaprzątać sobie nim głowy. Ale pewnego piątku, wypiwszy o kieliszek za dużo, przyznała się, że nie tylko dobrze go pamięta, ale śni o nim i poświęciła trzy lata swoich cotygodniowych sesji terapeutycznych na obarczanie winą jego i jego odejścia za niepowodzenie wszystkich jej związków. W wieku czternastu lat Naomi wskoczyła na karuzelę namiętnych, gwałtownych relacji i nigdy z niej nie zsiadła. Jej życie miłosne przyprawiało Lacey o zawrót głowy.
-Przyszły. Dokumenty.
-Oj, kochana. Tak mi przykro. Czy wszystko –FRANKIE, ODŁÓŻ TO NA MIEJSCE, BO PRZYSIĘGAM...
Lacey skrzywiła się i oddaliła telefon od ucha, podczas gdy Naomi wyliczała, co zrobi Frankiemu, jeśli natychmiast nie przestanie robić tego, co robi.
-Wybacz, kochana – powiedziała Naomi normalnym tonem. – Czy wszystko u ciebie w porządku?
-Wszystko w porządku – Lacey zawahała się. – Nie. Nic nie jest w porządku. Muszę coś zmienić. W skali od jeden do dziesięć, jak szalone by było, gdybym nie poszła do pracy, tylko złapała następny lot do Anglii?
-Ee, jedenaście? Zwolnią cię.
-Poproszę