świadczyło to o ogromnej odwadze! Wtedy musiała być zupełnie inna niż teraz. Musiała mieć znacznie więcej energii.
Podchodziłam do okna, żeby obserwować ją od tyłu, kiedy wyruszała na spacer, przecinała ogród i szła ścieżką do frontowej bramy. Zzuwałam buty, przemykałam na palcach przez hol i zakradałam się do jej pokoju na tyłach domu, na drugim piętrze. Średniej wielkości pokoju z łazienką. Na podłodze leżał dywan, ścianę zdobił obraz z niebieskimi kwiatami w wazonie, dawniej należący do Tabithy.
Moja macocha powiesiła go tam, chcąc zapewne oczyścić dom ze wszystkiego, co mogło przypominać jej nowemu mężowi o pierwszej Żonie. Paula nie robiła tego ostentacyjnie – była na to zbyt subtelna – przenosiła lub usuwała przedmioty pojedynczo, ale wiedziałam, co knuje. Jeszcze jeden powód, dla którego jej nie lubiłam.
Po co ważyć słowa? Nie muszę już tego robić. Nie tylko jej nie lubiłam, ale wręcz nienawidziłam. Nienawiść to bardzo złe uczucie, ponieważ ścina się od niego dusza – uczyła nas Ciotka Estée – ale chociaż nie jestem z tego dumna i modliłam się, aby zostało mi to wybaczone, naprawdę czułam nienawiść.
Po wejściu do pokoju naszej Podręcznej zamykałam cicho drzwi i zaczynałam myszkować. Kim tak naprawdę była? A jeśli ona jest moją zaginioną matką? Wiedziałam, że to dziecinne fantazje, ale czułam się taka osamotniona, że lubiłam myśleć, jak by to wyglądało, gdyby Podręczna okazała się moją matką. Padłybyśmy sobie w objęcia, szczęśliwe, że się odnalazłyśmy… Tylko co potem? Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co mogło się stać potem, ale mgliście przeczuwałam, że czekałyby mnie kłopoty.
W pokoju Kyli nie znalazłam nic, co mogłoby mnie naprowadzić na to, kim była wcześniej. Czerwone sukienki wisiały równiutko w szafie, na półkach leżała schludnie poukładana biała bielizna oraz workowate koszule nocne. Kyla miała drugą parę butów do chodzenia, płaszcz na zmianę i dodatkowy biały czepiec. A także szczoteczkę do zębów z czerwoną rączką. Walizka, w której przyniosła te rzeczy, była pusta.
.
17
Naszej Podręcznej w końcu udało się zajść w ciążę. Domyśliłam się, zanim mi o tym powiedziano, ponieważ Marty, zamiast traktować ją jak bezdomnego psa, którego przygarnęły z litości, zaczęły ją dopieszczać, podawać bardziej obfite posiłki, stawiać wazoniki z kwiatami na tacach ze śniadaniem. Z powodu obsesji na punkcie Kyli rejestrowałam wszystkie tego rodzaju detale.
Kiedy Marty sądziły, że nie ma mnie w kuchni, podsłuchiwałam, jak z przejęciem rozmawiają. Natomiast w mojej obecności Zilla często uśmiechała się do siebie, a Wera ściszała swój surowy głos, jak gdyby była w kościele. Nawet Rosa miała na twarzy wyraz samozadowolenia, jakby zjadła szczególnie pyszną pomarańczę, ale nikomu o tym nie powiedziała.
Co się tyczy mojej macochy Pauli, wprost promieniała. Kiedy przebywałyśmy razem w tym samym pokoju, a pilnowałam, żeby działo się to jak najrzadziej, zachowywała się wobec mnie sympatyczniej. Zanim zawożono mnie do szkoły, szybko zjadałam w kuchni śniadanie; po kolacji czym prędzej odchodziłam od stołu, wymawiając się pracą domową: haftem krzyżykowym lub szyciem, rysunkiem, który musiałam skończyć, lub akwarelą, którą musiałam namalować. Paula nigdy nie oponowała: nie chciała mnie widzieć więcej, niż ja chciałam widzieć ją.
– Kyla jest w ciąży, prawda? – zagadnęłam Zillę pewnego ranka.
Na wypadek gdyby miało się to okazać nieprawdą, udawałam brak zainteresowania. Zilla dała się zaskoczyć.
– Jak się dowiedziałaś? – zapytała.
– Nie jestem ślepa – odparłam tonem wyższości, który musiał okropnie irytować, ale w takim właśnie byłam wieku.
– Do trzeciego miesiąca nic nie wolno nam o tym mówić – zastrzegła Zilla. – Pierwsze trzy miesiące to okres zagrożony.
– Dlaczego? – spytałam, bo tak naprawdę niewiele wiedziałam na ten temat, mimo pokazu slajdów o płodach, jaki zafundowała nam pociągająca nosem Ciotka Widala.
– Ponieważ jeśli to jest Niedziecko, w pierwszych trzech miesiącach ciąży mogłoby… Mogłoby urodzić się za wcześnie – wyjaśniła Zilla. – Wtedy by umarło.
Wiedziałam o Niedzieciach: co prawda o nich nie uczono, ale szeptano. Podręczna Becki urodziła małą dziewczynkę, która nie miała mózgu. Biedna Becka bardzo się zmartwiła, bo chciała mieć siostrzyczkę.
– Modlimy się za nie. Za nią – dodała jeszcze Zilla.
Zauważyłam ich modlitwy.
Paula musiała szepnąć innym Żonom słówko o ciąży Kyli, ponieważ moja pozycja w szkole nagle znów się podniosła. Shunemit i Becka rywalizowały o moje względy, a inne dziewczyny odnosiły się do mnie z nabożnym szacunkiem, jakbym roztaczała niewidzialną aurę.
Mające przyjść na świat dziecko rzucało blask na wszystkie związane z nim osoby. Zupełnie jak gdyby nasz dom spowijała złocista mgiełka, która jaśniała i z biegiem czasu stawała się coraz bardziej złocista. Po upływie trzech miesięcy odbyło się w kuchni nieformalne przyjęcie, a Zilla upiekła ciasto. Jeśli chodzi o Kylę, na ile zdołałam odczytać z jej twarzy, czuła nie tyle radość, ile ulgę.
W domu zapanował nastrój tłumionego świętowania, ale mnie spowijał mrok. Nieznane dziecko w brzuchu Kyli zabierało całą miłość: dla mnie już nie starczyło. Byłam sama. W dodatku czułam zazdrość: w przeciwieństwie do mnie to dziecko będzie miało matkę. Nawet Marty odwracały się ode mnie ku światłu bijącemu z brzucha Kyli. Wstyd mi przyznać, że byłam zazdrosna o dziecko, lecz tak właśnie było.
W tym czasie wydarzyło się coś, co powinnam pominąć, bo lepiej, jeśli pójdzie w zapomnienie, wywarło ono jednak wpływ na wybór, jakiego wkrótce miałam dokonać. Teraz, gdy jestem starsza i lepiej poznałam szeroki świat, widzę, że dla niektórych mogło to nie mieć aż tak dużego znaczenia, ale byłam młodą dziewczyną z Gileadu i nigdy nie stykałam się z podobnymi sytuacjami, dlatego to zdarzenie nie wydało mi się banalne. Co więcej, wydało mi się przerażające. Poza tym było haniebne: kiedy ktoś wyrządza ci haniebną krzywdę, trochę tej hańby spada na ciebie. Czujesz się zbrukana.
Wstęp wydawał się błahy: musiałam pójść do dentysty na coroczne badanie. Dentystą był ojciec Becki, doktor Grove. Według Wery był najlepszym stomatologiem: chodzili do niego wszyscy Komendanci z rodzinami. Gabinet doktora Grove’a mieścił się w Budynku Błogosławieństw Zdrowia, gdzie przyjmowali lekarze i dentyści. Na zewnątrz znajdował się szyld z radosnym sercem i uśmiechniętym zębem.
Przy każdej wizycie u lekarza zawsze towarzyszyła mi jedna z Mart – i siadała w poczekalni – ponieważ tak wypada, tłumaczyła Tabitha, nie wyjaśniając dlaczego, jednak Paula stwierdziła, że Opiekun może mnie tam po prostu zawieźć, bo w domu jest za dużo pracy w związku z przygotowaniami – miała na myśli dziecko – więc szkoda byłoby czasu Marty.
Nie miałam nic przeciwko temu. Właściwie samodzielna wizyta u dentysty sprawiała, że poczułam się bardzo dorosła. Siedziałam wyprostowana na tylnym siedzeniu samochodu, za naszym Opiekunem. Potem weszłam do budynku, nacisnęłam guzik windy oznaczony trzema zębami, wjechałam na piętro, znalazłam odpowiednie drzwi i zajęłam miejsce w poczekalni, patrząc na zdjęcia przezroczystych zębów wiszące na ścianie. Kiedy przyszła moja kolej, weszłam do gabinetu, jak polecił asystent, pan William, i usiadłam na fotelu dentystycznym. Zjawił się doktor Grove, pan William przyniósł moją kartę, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi, a doktor Grove spojrzał na kartę i zapytał, czy mam problemy z zębami, na co odparłam, że nie mam.
Doktor Grove jak zwykle zbadał mi zęby pincetami, sondami i małym lusterkiem. Jak zwykle widziałam z bliska, powiększone przez okulary,