Aleksander Brückner

Ze staropolskich anegdot i przypowieści


Скачать книгу

itle>Ze staropolskich anegdot i przypowieściArmorykaSandomierz

      Projekt okładki: Juliusz Susak

      Tekst wg wydania „Ateneum” t. IV, z. 1 z roku 1896.

      Zachowano oryginalną pisownię.

      © Wydawnictwo Armoryka

      Wydawnictwo Armoryka

      ul. Krucza 16

      27-600 Sandomierz

      http://www.armoryka.pl/

      ISBN 978-83-7950-794-8

      Ze staropolskich anegdot i przypowieści

      W pracy o przysłowiach, umieszczonéj w poprzednim roczniku „Ateneum”, wskazaliśmy na olbrzymi foliant wierszy Wacława Potockiego, zatytułowany „Moralia”, jako na niewyczerpane źródło polskiéj paremiografii.

      Jak z każdą inną z swych prac, nosił się Wacław Potocki i z „Moraliami” przez całe dziesiątki lat. Sam nie drukował niczego; odstraszały go mniéj koszta, więcéj brak oceny i uznania w latach, kiedy to coraz bardziéj ograniczano wszelką lekturę domową do sylabizowania starych kalendarzy, zasadziwszy na nos okulary; lecz najwięcéj odstraszały poetę, rznącego prawdę – matkę duchownym, magnatom i szlachcie, jawna nietolerancya wieku, nie znosząca żadnéj krytyki ustalonych raz, acz potwornych norm życiowych, stos Łyszczyńskiego, jedném słowem czas ów,

      Kiedy zawarto wszelki sposób do mówienia.

      Jakoż i pismo wyniść ma na ludzkie oczy?

      Abo go spalą, abo mól w kącie roztoczy.

      Choćby i wyszło, tyle głosu uczyni,

      Co drumka abo mucha w hirkańskiéj pustyni.

      Roku 1669 zabrał się Potocki do spisywania i tłumaczenia sentencyi i przypowieści polskich i łacińskich; niebawem przerwał pracę, choć jéj nigdy zupełnie nie porzucił; r. 1688 wrócił do niéj i popierał ją odtąd stale i systematycznie aż do końca życia; wynikiem téj pracy był ów wspomniany właśnie foliant. Stanowi on prawdziwy skarb i dla ocenienia duchowéj fizyognomii poety – który tu złożył, nie obawiając się niepowołanego oka, wyznania swe religijne, polityczne i literackie – i dla oceny czasów i ludzi, scharakteryzowanych do najdrobniejszych szczegółów; zawiéra również próby staropolskiego humoru, które nas tu zająć mają, próby rubaszne i dosadne, ale swojskie, co bywa najważniejszym, bo najrzadszym przymiotem anegdot i facecyi, zwykle po całym świecie zbiéranych; opowiedziane z ową werwą i zamaszystością, cechującą całe literackie wystąpienie Potockiego. Otóż, z nieznanego tego rękopisu zamieszczamy niżéj kilka anegdot, wybiérając przeważnie takie, któreby objaśniały pewne przysłowia i dopełniały tym sposobem poprzednią pracę naszą, czego bowiem zbiéracze próżno szukali, to odnajdziemy u poety-facecyonisty, znanego i lubianego na całém Podgórzu, znającego i lubiącego wszystko, co dawne a rodzime. Zapomnieliśmy np. zupełnie przysłowie: „A toż tobie Bysiu mazia,” znaczenie jego i traf, jaki je wywołał: jedno i drugie, opowiedziane u Potockiego, usprawiedliwia nasze przypuszczenia („Ateneum”, 1895, III, str. 546); przytaczamy tu więc cały wiersz:

      Przedawszy parę wołów chłopek na Kleparzu:

      Przynieś, co najlepszego trunku, gospodarzu!

      Postrzegszy frant gospodarz u błazna piéniędzy,

      Skosztować małmazyey poda mu czym prędzéj.

      Rozumiał ów, że piwo, jakie pijał doma;

      Że słodsze, będzie groszem abo droższe dwoma,

      Ani będzie od mazi droższa małmazyja.

      Dobywszy z torby kukle, gryzie a popija.

      Aż skoro trzeci garniec zawróci mu głowę —

      Nie wié, że już piéniędzy zostawił połowę —

      Poszedł ze psy na barłóg. Nazajutrz, kukiołki

      Zażywszy, każe znowu na swe nosić wołki.

      Pije po wczorajszemu; aż skoro dzień trzeci,

      Pyta, co za ten trunek przychodzi Waszeci?

      Jakby chłopa koprową gomułką w pół przeszył,

      Tak się, słysząc, że wszytko zostawi, ucieszył.

      A szynkarz, kiedy z niego drwiąc piéniądze chowa:

      Mędrszy pójdziesz do domu, niźli do Krakowa.

      Napiwszy i potrzebnéj nauczywszy sztuki,

      Jedeneś koszt za trunek dał i od nauki.

      Nie do smaku – do targu abo do szacunku,

      Nie do gęby, – każ dawać do kaléty trunku.

      A chłop idąc do domu, w czuprynę się skrobie;

      A toż Bysin mazija, a toż Kraków tobie!

      Dość chłopu łba gorzałka, dość piwo zarazi;

      Dość nań kupić, żeby wóz nasmarował, mazi.

      Nie chłopów, siłu dziś tak szlachty głupiéj ginie:

      Przedawszy wieś, pieniądze przepiją na winie.

      Chłopek zapomniał się był swą piędzią mierzyć – przysłowie znowu klasyczne, nie polskie: nostro nos metimur pede – i mądry po szkodzie. Ciekawsze inne opowiadanie, o początku przysłowia Pan Kurek Pannę Maglownicę, stosowanego przy nienadanych, więc śmiesznych ceremoniach, jakiemi się prości ludzie honorują, przedrzéźniając wyższych; zamiast powiedziéć, że kurek (kogut) maglownicę stłukł, wiejska czuba (dziéwka) waszmościać im zaczęła ku wielkiéj uciesze gości, a rzecz miała się tak:

      Szlachcionka jedna, panny nie miawszy służebny,

      Kmiotkę w lnianą koszulę ubrawszy ze zgrzebny,

      Bierze z sobą w gościnę. Ale wprzód napomni,

      Żeby jak najprzystojniej, wszytko jak najskromni,

      Czyniła, co jéj każą; waszmościała wszytkim,

      I odwykała wiejskim obyczajom brzydkim;

      Mianowicie u stołu patrzyła, jeśli ją

      Posadzą, jako panny jedzą, jako piją:

      Milczéć; spyta kto, cicho odpowiedziéć; słuchać;

      Na łyżkę całą gębą po wiejsku nie dmuchać;

      Nie rządzić; nie przestawiać, żeby nie znać na niéj;

      Ręce założyć, skoro na nię pojrzy pani;

      Pokrajawszy, na nożu w gębę kłaść z talerza;

      Uczy tańca wielbłąda i wilka pacierza.

      Siedzą panie; w niezwykłéj stoi czuba szacie

      Przed niemi, aż się hałas jakiś stał w komnacie.

      Prosi jej gospodyni, nie żałując prace,

      Żeby zajrzała, kto tam tak barzo kołace.

      A ta z nizkim ukłonem: Jegomość pan kurek

      Stłukł pannę maglownicę, wleciawszy na murek.

      Śmiejąc się gospodyni: daj zdrowie Ichmościom;

      Wielcem rada w domu swym niebywałym gościom.

      Ztąd przypowieść: Pan Kurek z panną Maglownicą,

      Kiedy się waszmościają pachołek z woźnicą.

      A że już skończę bajkę z przypowieścią społu,

      Posadzono tęż czubę z inszymi do stołu.

      Był na półmisku kapłon pieczony; wziąwszy ta

      Kolano, z apetytu zębami go chwyta;

      Ciągnie garścią, jako pies, przystąpiwszy nogą;

      W tym razie pojrzy pani twarzą na nię srogą.

      A moja czuba ręce, jako jéj kazano,

      Wskok złoży, zostawiwszy w paszczęce kolano.

      Wszyscy