drugi dzień dopiero pan Zagłoba przydybawszy ją samą spytał:
– A co, hajduczku, w Nowowiejskiego jakoby piorun trzasł?
– Aha! – odrzekła potakując głową i mrugając oczyma.
– Powiedzże, coś mu powiedziała?
– Prędkie było pytanie, bo to rezolut171, ale prędka odpowiedź, bo i ja rezolutka: nie!
– Wybornieś postąpiła! Niech cię uściskam! Cóż on? Dał się krótko zbyć?
– Pytał, czyli z czasem nie będzie mógł czego uzyskać! Żal mi go było, ale nie, nie; nie może z tego nic być!…
Tu Basia rozdęła chrapki i poczęła trząść czupryną trochę smutno i jakoby w zamyśleniu.
– Powiedzże mi swoje racje? – rzekł Zagłoba.
– Tego samego i on chciał, ale na próżno; jemu nie powiedziałam i nikomu nie powiem.
– A może – rzekł Zagłoba patrząc jej bystro w oczy – a może ty w sercu jakowyś ukryty afekt nosisz, hę?
– Figę, nie afekt! – zawołała Basia.
I porwawszy się z miejsca poczęła powtarzać prędko, jakby chcąc pokryć pomieszanie:
– Nie chcę pana Nowowiejskiego! Nie chcę pana Nowowiejskiego! Nie chcę nikogo! Czemu mi waćpan dokuczasz? Czemu mi wszyscy dokuczają?…
I rozpłakała się nagle.
Pan Zagłoba pocieszał ją, jak umiał, ale przez cały dzień była smutna i zła.
– Panie Michale – rzekł przy obiedzie Zagłoba – ty odjeżdżasz, a tymczasem Ketling powróci, a gładysz172 to nad gładysze! Nie wiem, jak tam panniątka dadzą sobie rady, ale tak myślę, że po przyjeździe zastaniesz je obie rozamorowane173.
– Dobra nasza! – odrzekł Wołodyjowski. – Pannę Basię mu zaraz zaswatamy!
Basia utkwiła w nim wzrok rysi i odrzekła:
– A czemu to waćpan o Krzysię mniej troskliwy?
Zmieszał się na te słowa mały rycerz niezmiernie i odrzekł:
– Waćpanna jeszcze nie znasz Ketlingowej mocy, ale jej doznasz!
– A czemu Krzysia nie ma doznać? Toć przecie nie ja śpiewam:
Mdła białogłowa
Jakże się schowa
I gdzie się biedna schroni?
Tu znów Krzysia zmieszała się z kolei, a mała gadzina mówiła dalej:
– W ostatku pana Nowowiejskiego poproszę, żeby mi tarczy swojej pożyczył, ale jak waćpan wyjedzie, nie wiem, czym się Krzysia będzie bronić, jeśli na nią termin przyjdzie?…
Ale Wołodyjowski już ochłonął, więc odrzekł nieco surowo:
– Może też i znajdzie czym się bronić lepiej od waćpanny.
– A to jakim sposobem?
– Bo mniej płocha, a statku i rozwagi ma więcej…
Pan Zagłoba i pani stolnikowa myśleli, że czupurny hajduczek zaraz stanie do walki, ale ku wielkiemu ich zdziwieniu hajduczek spuścił głowę ku talerzowi i po chwili dopiero rzekł cichym głosem:
– Jeśli się waćpan gniewa, to przepraszam i waćpana, i Krzysię…
Rozdział XI
Pan Michał mając pozwolenie jechania, którędy by chciał, jechał na Częstochowę i na Anusin grób. Wypłakawszy przy nim resztę łez ruszył dalej, a pod wpływem świeżych wspomnień przychodziło mu do głowy, że jednak te tajemnicze zrękowiny z Krzysia były za wczesne. Czuł, że żal i żałoba mają w sobie coś świętego i nietykalnego, co winno być zostawione w spokoju, dopóki samo nie wzniesie się jako mgła ku niebu i nie rozejdzie po niezmiernych przestworzach.
Inni wprawdzie, owdowiawszy, żenili się w miesiąc lub dwa później – ale tacy nie poczynali od kamedułów ani też klęska nie spotykała ich w progu szczęścia, po całych latach oczekiwania. Wreszcie, jeśli prostacy nie szanowali świętości żalu, zali godziło się iść ich przykładem?
Jechał więc pan Wołodyjowski na Ruś, a wyrzuty towarzyszyły mu w drodze. Był jednak na tyle sprawiedliwym, że sam całą winę brał na siebie, a na Krzysię jej nie składał. Owszem, do licznych niepokojów, które go ogarnęły, dołączył się i ten, czy i Krzysia także nie poczytuje mu w głębi duszy za złe tego pośpiechu.
– Sama pewnie by tak nie postąpiła – mówił sobie pan Michał – a mając duszę wielką, niechybnie i w innych tej wielkości desiderat174.
Otóż strach go brał, czy się jej nie wydał małym.
Jednakże był to próżny strach. Krzysi nic było do żałoby pana Michała i gdy jej o niej za dużo mówił, nie tylko to nie budziło w pannie współczucia, ale drażniło jej miłość własną. Zali to ona, żyjąca, nie była warta tej zmarłej? Albo czy w ogólności była tak mało warta, że zmarła Anusia mogła być jej rywalką? Pan Zagłoba, gdyby do tajemnicy należał, pewnie uspokoiłby pana Michała, że niewiasty nie mają jedna dla drugiej zbyt wiele miłosierdzia.
Niemniej jednak po wyjeździe Wołodyjowskiego panna Krzysia była zdumiona tym, co zaszło, i że już klamka zapadła.
Jadąc do Warszawy, w której nigdy przedtem nie była, wyobrażała sobie, że będzie wcale inaczej. Oto na konwokację i elekcję zjadą dwory biskupie i dygnitarskie, świetne rycerstwo podąży ze wszystkich stron Rzeczypospolitej. Ileż tam będzie zabaw, gwaru, popisów, a wśród tego wiru, wśród tłumów rycerstwa zjawi się jakowyś „on” nieznany, jakowyś rycerz taki, jakich tylko w snach dziewczyny widują; ten dopiero afektem zapłonie, pod oknami z cytrą będzie stawał, kawalkady wyprawiał, długo musi kochać i wzdychać, długo wstęgę kochanej na zbroi nosić, nim po licznych cierpieniach i przezwyciężonych przeszkodach do nóg upadnie i miłość wzajemną uzyska.
Owóż nic się z tego nie stało. Mgły barwiste i mieniące się jak tęcza zrzedły i rycerz ukazał się wprawdzie, rycerz nawet wcale niepospolity, za pierwszego żołnierza Rzeczypospolitej głoszony, kawaler wielki, ale do „onego” niezbyt, a nawet wcale niepodobny. Nie było też kawalkad i na lutni grania ni turniejów, ni popisów, ni wstęg na zbroi, ni gwaru rycerstwa, ni zabaw, ni tego wszystkiego, co jako sen majaczy, jako cudowna bajka na wieczornicy ciekawi, jako zapach kwiatów upaja, jak ptasia ponęta nęci; od czego płonie twarz, bije serce, drży ciało… Był tylko dworek za miastem, w dworku pan Michał, po czym zdarzyła się konfidencja – i już! – reszta przepadła, znikła, jak znika miesiąc na niebie, gdy chmury go zakryją… Gdyby to jeszcze ten pan Wołodyjowski był przyszedł na końcu bajki, przecie byłby pożądany. Nieraz Krzysia rozmyślając o jego sławie, o jego zacności, o jego męstwie, które go chlubą Rzeczypospolitej, a postrachem jej nieprzyjaciół uczyniło, czuła, że jednak miłuje go wielce, zdało jej się tylko, że ją coś ominęło, że ją spotkała pewna krzywda – trochę przez niego – a raczej przez pośpiech…
Tak więc ów pośpiech zapadł obojgu ziarnkiem piasku na serce, a że byli coraz dalej od siebie, więc ziarnko owe175 zaczęło im nieco dolegać. Nieraz w uczuciach ludzkich coś się tak nieznacznie, jakoby maluchny cierń kłuje i z czasem albo się goi, albo też jątrzy coraz bardziej i choćby największą miłość, bólem i goryczą zaprawia. Ale między nimi było jeszcze do bólu i goryczy daleko. Szczególniej dla pana Michała słodkim i uspokajającym