Генрик Сенкевич

Szkice węglem


Скачать книгу

W którym zabieramy znajomość z bohaterami i zaczynamy się spodziewać, że coś więcej nastąpi

      We wsi Barania Głowa w kancelarii wójta gminy cicho było jak makiem siał. Wójt gminy, niemłody już włościanin nazwiskiem Franciszek Burak, siedział przy stole i z natężoną uwagą gryzmolił coś na papierze; pisarz zaś gminny, młody i pełen nadziei pan Zołzikiewicz, stał pod oknem i dłubał w nosie lub opędzał się od much.

      Much było w kancelarii jak w oborze. Wszystkie ściany, popstrzone od nich, straciły swój dawny kolor. Również popstrzone było szkło na obrazie wiszącym nad stołem, papier, pieczęcie, krucyfiks i urzędowe księgi wójtowskie.

      Muchy łaziły i po wójcie, tak jakby po jakim zwyczajnym sobie ławniku, ale szczególniej nęciła je wypomadowana, woniejąca goździkami głowa pana Zołzikiewicza… Nad tą głową unosił się ich cały rój: siadały na rozbiorze włosów tworząc żywe, ruchome, czarne plamy. Pan Zołzikiewicz podnosił od czasu do czasu ostrożnie rękę, a potem spuszczał ją nagle; dawał się słyszeć plask dłoni o głowę, rój wzbijał się, brzęcząc, w powietrze, a pan Zołzikiewicz, schyliwszy czuprynę, wybierał palcami trupy z włosów i zrzucał je na ziemię.

      Godzina była czwarta po południu, w całej wiosce panowała cisza, bo ludzie wyszli na robotę; za oknem tylko kancelarii cochała się o ścianę krowa i od czasu do czasu ukazywała przez okno sapiące nozdrza ze śliną wiszącą u pyska.

      Czasem zarzucała ciężki łeb na grzbiet broniąc się także od much, przy czym rogiem zawadzała o ścianę. Wówczas pan Zołzikiewicz wyglądał przez okno i wołał:

      – A hej! A żeby cię…

      Potem przeglądał się w lusterku wiszącym tuż koło okna, poprawiał włosy i znów zaczynał flegmatycznie dłubać w nosie.

      Na koniec przerwał milczenie wójt.

      – Panie Zołzikiewicz – rzekł z mazurska – niech ino pan napisze ten „rapurt”, bo mię jakoś nieskładno. Przecie pan je pisarz.

      Ale pan Zołzikiewicz był w złym humorze, a jak tylko był w złym humorze, wójt musiał sam wszystko robić.

      – To i cóż, żem pisarz? – odparł z lekceważeniem. – Pisarz jest od tego, żeby pisywał do naczelnika i do komisarza; a do wójta, takiego jak wy, to wy sobie sami piszcie.

      Potem dodał z majestatyczną pogardą:

      – Albo to dla mnie wójt to co? Chłop i basta! Smaruj chłopa miodem… a chłop zawsze będzie chłopem.

      Potem poprawił włosy i znów spojrzał w lusterko.

      Wójt jednak czuł się dotknięty i odrzekł:

      – Patrzcie no się. A niby ja to z „koniusarzem” nie piłem arbaty?

      – Wielka mi rzecz herbata! – odparł niedbale Zołzikiewicz. – A może jeszcze bez araku?

      – A nieprawda, bo z harakiem.

      – To niech będzie z arakiem, a ja dlatego raportu nie będę pisał.

      Wójt ozwał się gniewliwie:

      – Kiejś pan taki delikatny fizyk, to czemu było prosić się na pisarza?

      – A was się kto prosił? Ja tylko po znajomości z naczelnikiem…

      – Wielga znajomość, a jak tu przyjadzie, to pan ani pary z gęby…

      – Burak! Burak! Ostrzegam, że wy jakoś nadto rozpuszczacie język. Mnie już wasze chłopy kością w gardle stoją razem z waszym pisarstwem. Człowiek z edukacją tylko między wami ordynarnieje. Jak się rozgniewam, tak rzucę pisarstwo i was do diabła!

      – Ba! a cóż pan będzie robił?

      – Co? Albo to mi krokwie gryźć bez pisarstwa? Człowiek z edukacją da sobie rady. Już wy się o człowieka z edukacją nie bójcie. Jeszcze wczoraj rewizor Stolbicki do mnie powiada: „Ej ty, Zołzikiewicz! z ciebie byłby czort nie podrewizor, bo ty wiesz, jak trawa rośnie”. A podrewizor to co? Tylko po dworach jeździć i z szlachtą w karty grywać. Przepuścisz przez nogi jeden, drugi zacier, to ci jeszcze kieszeń spęcznieje. A dziś gdzie nie ma szachrajstw po gorzelniach? Albo to u nas, w Baraniej Głowie, pan Skorabiewski nie kręci? Powiedzcie głupiemu. Mnie plunąć na wasze pisarstwo. Człowiek z edukacją…

      – O wa! To się jeszcze świat nie skończy.

      – Świat się nie skończy, ale wy będziecie kwacza w maźnicy maczać i kwaczem w księgach pisać. Będzie wam ciepło, aż przez aksamit olszowy drąg poczujecie.

      Wójt począł się drapać w głowę.

      – Kiej bo pan to zara na zadnie nogi.

      – A to nie rozpuszczajcie gęby…

      – Juści, bo juści.

      I znowu nastała cisza, tylko pióro wójtowskie z wolna skrzypiało po papierze.

      Na koniec wójt wyprostował się, obtarł pióro o sukmanę i rzekł:

      – Ano! Z pomocą Bożą skończyłem.

      – Przeczytajcież, coście nagwazdali.

      – Co miałem ta gwazdać. Wypisałem akuratnie wszyćko, co potrzeba.

      – Przeczytajcie, mówię.

      Wójt wziął papier w obie ręce i zaczął czytać:

      „Do wójta gminy Wrzeciądza. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. Naczelnik kozeł, żeby spisy wojskowe były dycht po Matce Boskiej, a tu u waju mentryki w parafii u dobrodzieja i też nasze chłopaki chodzą do waju na bandosę, rozumita, żeby były wypisane i bandośniki też przysłać przed Matką Boską, jak skończone ośmnaście lat, bo jak tego nie uczynita, to dostanieta po łbie, czego sobie i wam życzę. Amen”.

      Poczciwy wójt co niedziela słyszał, jak proboszcz kończył w ten sposób kazanie, zakończenie więc takie zdawało mu się również koniecznym, jak i odpowiadającym wszelkim wymaganiom przyzwoitego stylu, a tymczasem Zołzikiewicz zaczął się śmiać.

      – To tak? – spytał.

      – A to niech pan napisze lepiej.

      – Pewno, że napiszę, bo mi wstyd za całą Baranią Głowę.

      To rzekłszy Zołzikiewicz siadł, wziął pióro w rękę, zatoczył nim kilka kół, jakby dla nabrania rozpędu, i począł szybko pisać.

      Wkrótce zawiadomienie było gotowe; wówczas autor poprawił włosy i czytał, co następuje:

      „Wójt gminy Barania Głowa do wójta gminy Wrzeciądza!

      Tak jak spisy wojskowe z polecenia władzy wyższej mają być gotowe na dzień ten i ten, roku tego a tego, tak zawiadamia się wójta gminy Wrzeciądza, ażeby metryki włościan baraniogłowskich nachodzące się w kancelarii parafialnej z takowej kancelarii wyjął i do gminy Barania Głowa w samym skorym czasie nadesłał. Włościan zaś gminy Barania Głowa znajdujących się na robociźnie we Wrzeciądzy na tenże dzień przystawić”.

      Wójt chciwym uchem łowił te dźwięki, a twarz jego wyrażała przejęcie się i niemal religijne skupienie ducha. Jakże to wszystko wydało mu się pięknym, uroczystym, jak na wskroś urzędowym. Oto, na przykład, choćby ten początek: „Tak jak spisy wojskowe etc.” Wójt uwielbiał to: „Tak jak”, ale się go wyuczyć nigdy nie mógł, a raczej zacząć wprawdzie umiał, ale dalej ani rusz! A u Zołzikiewicza płynęło to jak woda, że nawet i w kancelarii w powiecie lepiej nie pisali. Potem tylko ukopcić pieczątkę, kropnąć nią o papier, ażeby stół trzasnął, i ot co!

      – No, jużci, co głowa, to głowa – rzekł wójt.

      – Ba – rzekł udobruchany Zołzikiewicz – przecież pisarz to jest ten, co książki pisze.

      – A to pan i książki pisze?

      – Pytacie, jakbyście nie wiedzieli; a księgi kancelaryjne któż pisze?

      – Prawda – rzekł wójt.

      I po chwili dodał:

      – Spisy pójdą piorunem.

      – Wy oto patrzcie, żeby się pozbyć ze wsi ladaców.

      – Bogać ich się tam pozbędzie!

      – A ja wam mówię, że naczelnik skarżył się,