Tadeusz Boy-Żeleński

Marysieńka Sobieska


Скачать книгу

z Zamościa, Baśka z Turobina,

      Jewka z Zwierzyńca, z Krzeszowa Maryna,

      Te cztery k… y, z piątą panią starą,

      Pod dobrą idą na wędrówkę wiarą.

      Służyły pilnie, póki pański długi

      …potrzebował ich pilnej posługi;

      Teraz że z ślubną związki zwarte żoną,

      Precz ich zapewne od dworu wyżoną…

      Nie lekceważmy i tego wierszyka: przeszłość pana młodego zaciąży na późniejszych losach Marysieńki, Sobieskiego, omal nie Rzeczypospolitej.

*

      W każdej sprawie istnieje historia i legenda. Legenda upraszcza. Może ma rację. Historia bywa pełna sprzeczności, zawiła i niepewna; legenda jest zawsze prosta i wdzięczna. Tak i w tej przygodzie. Legenda opowiada nam o Sobieskim, który ujrzał, pokochał i poprzysiągł sobie, że nigdy inna kobieta nie będzie jego żoną. Cytowany romans Rousseau de la Valette powiada o wzajemnej miłości młodych: książkę tę posiadał później Sobieski w bibliotece swojej w Żółkwi; figuruje w katalogu. Ale to już było pisane po faktach; znowuż po trosze dorobione wstecz. I on sam, jako szczęśliwy mąż Marysieńki, datuje swoją miłość od roku pierwszego ich ujrzenia się; ale czyż to nie należało do obowiązkowego stylu Celadona? Bo w takim razie – spyta ktoś – czemu Sobieski nie wystąpił jako konkurent do ręki wzajemnej mu panny? Wszakże i on był nie byle kto; mimo iż za życia matki nie władał jeszcze całą puścizną, majątek jego miał być jednym z największych w Polsce, ród nie byle jaki, warunki osobiste świetne… Czy przy wzajemności i chęci Marysieńki mógłby jej nie zdobyć? Czy królowa byłaby nieubłagana, ona, która niebawem miała się przekonać, o ile Sobieski więcej jest wart – nawet dla jej planów – od Zamoyskiego! Prawda, była stara pani Sobieska: czy ona przyjęłaby za synową ubogą cudzoziemkę, pannę dworską, czy dałaby błogosławieństwo? Ale nie wydaje się – przynajmniej nie ma tego śladów – aby Sobieski w ogóle próbował pokonywać trudności. Jeżeli się mamy bawić w psychologię, moglibyśmy wnioskować, że owa miłość od pierwszego wejrzenia jest po trosze legendą, w którą on sam uwierzył, dorobił ją niejako do namiętnej miłości, jaką w nim obudziła – już pani Zamoyska; ale że wówczas kiedy poznał pannę d'Arquien, młody pędziwiatr brał rzeczy mniej poważnie niż mu się później zdawało. W całej korespondencji Sobieskiego z Marysieńką, gdzie tak chętnie oddaje się wspominkom wspólnej przeszłości, nie ma ani jednego realnego wspomnienia, które by się odnosiło do owych początków. A w którymś z listów już do swojej żony wyrwie się panu hetmanowi takie wyznanie, mające bardziej przekonywający akcent prawdy niż retrospektywne zaklęcia Celadona:

      Najpierw, moja panno – pisze Sobieski z obozu w Podhajcach, w r. 1667, w odpowiedzi na jakieś wydziwiania Marysieńki – ja z natury mojej byłem tak łacnym do ożenienia, jako łacno złączyć wodę z ogniem. Jedną się kontentować miłością nie tydzień, ale dzień jeden było niepodobna.

      Można stąd wnosić, że za młodu Celadon był po trosze dziwkarzem. Jak bardzo miał się odmienić! Ale przede wszystkim, wówczas Sobieskiego trzymała wojna i nie puszczała go; jeszcze się nie skończyła szwedzka, a już przyszła siedmiogrodzka: koniec r. 1656 i r. 1657, to lata jego wojaczki przeciw Rakoczemu. Pochłonęło go życie obozowe. Od jesieni 1658 r. bije się znowuż w Prusach Królewskich ze Szwedami; dowodzi pod Sztumem w zastępstwie Koniecpolskiego, oblega Toruń przy Lubomirskim. Ale, pewnego razu, w momencie chwilowego wytchnienia, wpada do swoich Pielaskowic odległych ledwie o kilka mil od Zamościa. Składa zwykłą sąsiedzką wizytę niedawno ożenionemu przyjacielowi Zamoyskiemu i od tego czasu między Sobieskim a młodziutką mężatką nawiązuje się niebezpieczna przyjaźń – flirt – amitié amoureuse61, w której wykiełkuje aż nadto owo ziarnko dawniejszej sympatii, czy nie dość świadomego uczucia. I, jeżeli mamy pozostać w kategoriach Sienkiewiczowskich, nasz Kmicic ani się obejrzy, jak się znajdzie w sytuacji bohatera Bez dogmatu… Spostrzeże, że przegapił swoją Anielkę, gdy ta będzie już panią Kromicką.

      Sobieski w roli Płoszowskiego, Sobieski dekadentem! Ale czyż ów nasz wiek XVII nie jest po trosze wiekiem „dekadentyzmu”?

      V. Konfitury

      Byliśmy świadkami zaślubin Jana Zamoyskiego z panną d'Arquien. Wszystkie te uczty, przepychy, wiwaty, drogie kamienie, sobole, mowy weselne, to była poezja życia szlacheckiego, poezja trochę gruba co prawda; jakoż, nazajutrz po ślubie proza odzyskuje swoje prawa. Młoda pani udaje się z mężem do Zamościa; w parę zaś miesięcy później pisze (po polsku, okropną pisownią) do swego podstarościego te słowa: „Panie Wacławowicz. Czyli ja nie pani?… Co wskażę, to na wspak czynią. Czemu tak nie czynią jak przy Jegomości? A to jak rozkazałam baryłę wina posłać, a oni garncami posyłają, a ja się będę musiała wstydzić, kiedy kto przyjedzie. Owsa kazałam kilkadziesiąt korcy, a oni dwa posłali. Jakom żywa, takich rządów nie widziała jako to są. Niech się już odmienia, dla Boga!”…

      Czyżby wspaniały Zamoyski miał się okazać sknerą? Bynajmniej; ale gospodarka jego dworu zawsze będzie łączyła przepych z niechlujstwem, drobne braki z szaloną rozrzutnością. I wciąż będzie trwała cicha walka domowników, totumfackich, przyjaciół, pieczeniarzy, wieszających się przy Zamoyskim i korzystających z niego, przeciw pani domu, która chciałaby rząd domu ująć w swe ręce. Co więcej, sam pan, zamiast wesprzeć powagą swoją pretensje żony, częściej będzie cichym poplecznikiem opozycji.

      Nie było jeszcze w Polsce znane pojęcie „kobiety niezrozumianej”; ale to pewna, że jeżeli kto mógłby sobie rościć prawa do tego tytułu, to pani wojewodzina. Oblubieniec sprawił zawód i jej, i jej protektorce. Dzielny żołnierz, ale bez większych talentów, jako głowa był raczej zerem. Wesoły kompan, hojny, rozrzutny nawet, niedbały, kochający się w grubym zbytku, popularny, ordynarny, klnący rubasznie, pijak, podagryk – niestety i coś więcej – nie był pan Jan Zamoyski miłym towarzyszem dla wykwintnej kobiety. Praktyczną Francuzkę drażniło jego marnotrawstwo; pannie chowanej na dworze przykry był dom pełen pijatyk i hałasu. Dzieci też nie miały jej dać pociechy; niewydarzone, marły w wieku niemowlęcym. Zamość obrzydł jej niebawem; gdy mogła, pomykała do Warszawy, gdzie zawsze była mile widziana na dworze.

      Bo nawet gdy nie dokuczają drobne kłopoty gospodarskie, w Zamościu jest dość nudno. Grywa się w karty, w ciuciubabkę i w inne zabawy, podczas gdy pan domu zabawia się w swojej kompanii dzbanem; od biedy urządza się szarady i maskarady. Niebawem nastręcza się pani Zamoyskiej w tych wiejskich nudach rozrywka, która z czasem staje się czymś więcej niż rozrywką.

      Wspomnieliśmy już, że nie dalej niż o kilka mil od Zamościa znajdował się jeden z majątków młodego chorążego koronnego, Jana Sobieskiego: Pielaszkowice albo Pieleskowice. Sobieski, którego z Zamoyskim, zaledwie o parę lat starszym od niego, łączyła dawna zażyłość, zaglądał tam coraz chętniej; stąd oczywiście sąsiedzkie stosunki, drobne przysługi, z tych znowuż – korespondencja. Sobieski pisał po polsku, z lekka makaronizując francuszczyzną, pani Zamoyska pisała po francusku, dość często mieszając słowa polskie i zwroty. Ale z tej pierwszej fazy korespondencji zachowały się jedynie listy Marysieńki.

      Pierwszy list, jaki znamy (przypuszczalnie z r. 1659), daje ton ówczesnego stosunku dwojga młodych. Nie, to nie jest ton dramatu miłosnego; nie dźwięczą tu żadne echa jakiejś przeszłości; to raczej na wpół przyjacielski i wesoły flirt, coraz bardziej nabrzmiewający przyszłymi możliwościami. Sam rozmiar tego listu – kilkanaście ćwiartek pisma, a jeszcze brakuje końca – świadczy, jak skuteczną ta korespondencja jest ucieczką od wiejskich nudów. Jest tam o wszystkim po trosze: o tym że Moskale zapuszczają się często niemal pod Lublin; że mieszkańcy Lublina chronią się do Zamościa; i wpół ironiczna kondolencja z powodu tego, że Jaworów – jedna z