g_img_3d16ff87-2a05-5bf2-9395-97c9b099bf25.jpg" alt="Okładka"/>
Drogi Czytelniku!
Oczy wilka to mój debiut literacki, książka, do której mam słabość. Nie wiem, czy bardziej do jej bohaterów, do klimatu, czy do dziewczyny, którą byłam parę lat temu, tworząc tę historię. Towarzyszyło mi poczucie zagubienia. Pisząc, szukałam siebie. Codziennie siadałam w fotelu z laptopem na kolanach i pisałam, potem skreślałam, pisałam od nowa. Gdybym nie wyrzucała scen, które według mnie były słabe, Oczy wilka miałyby około tysiąca stron. Z tak wielu rzeczy zrezygnowałam dla dobra tej historii. Pamiętam, że zależało mi przede wszystkim na tym, żeby stworzyć płynną opowieść, a więc taką, którą będzie się czytało z przyjemnością. Chciałam wyeksponować pewne sceny, poruszyć nimi serca. W Oczach wilka zostawiłam kawał duszy. Jest w nich też zapisana prawda o mnie. Pragnęłam coś zmienić w swoim życiu. Popatrzeć odważniej w kierunku marzenia o byciu pisarką.
Dziś mam już na koncie sześć powieści. Ostatnio, kiedy jechałam na spotkanie autorskie, naszła mnie refleksja. Czy to już? Czy już spełniają się moje marzenia? Nie umiałam sobie odpowiedzieć. Pojawiły się nowe marzenia, cele. Wciąż patrzę do przodu. Jedno jest pewne. Tamtej dziewczynie sprzed kilku lat udało się stworzyć coś, co zapoczątkowało falę zmian w moim życiu. Jestem jej za to bardzo wdzięczna. A teraz pozostawiam Cię sam na sam z Oczami wilka, wierząc, że ta historia dotrze również do Ciebie.
Alicja Sinicka
Płynęłam przez ocean życia,
nie bacząc na rekiny,
które ocierały się o moje ciało.
Wiedziałam, że odnajdę wyspę
twoich spojrzeń i uśmiechów.
Rozdział I
Kiedy wyszłam z klatki schodowej, poczułam na policzkach chłód jesiennego poranka. Po chwili zimny wiatr uderzył w moje ciało, zmiatając z niego resztki ciepłego snu. Miałam rozpiętą kurtkę, a w rękach niosłam ciężkie pudło, więc nie mogłam się nawet zapiąć. Z trudem podeszłam do starego jeepa i po otwarciu drzwi włożyłam paczkę na tylne siedzenie.
Wróciłam do mieszkania i spojrzałam na rząd stojących w przedpokoju, wypchanych po brzegi kartonów i walizek.
– A Wojtek mówił, że może mi pomóc. I jak zawsze zostałam z tym sama – powiedziałam do siebie, po czym, nie chcąc tracić czasu, zabrałam się do kolejnych tobołków.
Po trzydziestu minutach wypełniłam nimi mojego starego jeepa tak, że wykorzystałam każdą wolną przestrzeń, jaką dostrzegłam, zostawiając jedynie trochę miejsca przy tylnej szybie i skrzyni biegów. Na siedzeniu pasażera postawiłam karton z książkami autorstwa mojej cioci, wybitnej Melanii Kajzer…
O dziewiątej przyjechał właściciel mieszkania, któremu zostawiłam klucze. Dziwnie mi się przyglądał, więc gdy tylko wsiadłam do auta, od razu zerknęłam w środkowe lusterko.
– Matko – szepnęłam do siebie.
Przednie pasma miodowych włosów przykleiły się do mojej twarzy. Przez kości policzkowe przebiegały szare smugi kurzu, a zielone oczy były spuchnięte i podrażnione. Sięgnęłam do schowka i wyciągnęłam z niego mokre chusteczki. Przyłożyłam jedną do twarzy i natychmiast poczułam ulgę. Wilgotny materiał ukoił podrażnioną skórę, pozostawiając na niej aloesowy zapach. Włosy udało mi się wygładzić dłonią.
W końcu, pełna obaw, ruszyłam w drogę do Głębi, niewielkiego miasta na Dolnym Śląsku, oddalonego od Katowic o ponad dwieście kilometrów. Pochodziła stamtąd Jolka, moja przyjaciółka ze studiów. Ona skończyła naukę już trzy miesiące temu, więc szybciej wróciła do domu i udało się jej dostać pracę, w której jakimś cudem znalazło się też miejsce i dla mnie. Miałam zostać stażystką w dużej firmie produkującej, nomen omen, kartony. Mimo że kontrakt rozpoczynał się za tydzień, chciałam zamieszkać tam wcześniej, aby móc zaaklimatyzować się w nowym miejscu.
Podróż była przyjemna, choć w radiu nie puszczano niczego ciekawego oprócz komunikatów o ucieczce jakiegoś mordercy z więzienia. Wciąż myślałam o rodzinnych Katowicach i Lejdi – dużym sklepie z odzieżą używaną, w którym do wczoraj pracowałam na pół etatu. Należał do mojego przyjaciela, Wojtka. Spędziłam tam trzy wspaniałe lata wypełnione imprezami, żartami i rozmowami o niczym podczas metkowania ubrań. Wojtek zaproponował mi pracę w momencie, gdy rozpoczęłam studia, i już po kilku tygodniach zakochałam się w tym miejscu. Wiedziałam, że nadejdzie czas, kiedy będę musiała zacząć szukać czegoś poważnego, pozbawionego barw, które zewsząd mnie otaczały, przedzierając się w rytm największych hitów lat osiemdziesiątych przez tabuny używanych sukienek, spodni czy kożuchów, jednak zawsze wydawało mi się to odległą przyszłością. Ta jednak w końcu zapukała do moich drzwi i kazała pożegnać się z dotychczasowym życiem.
– Nieźle – szepnęłam, zaciskając ręce na kierownicy.
Potrząsnęłam lekko głową i trzeźwo spojrzałam na rozpościerającą się przede mną dwupasmową drogę. Dotarło do mnie, że zaczynam nowy rozdział. Z reguły w takich momentach czułam niepewność i przyjemne dreszcze wirujące w klatce piersiowej. Tym razem jednak w mojej głowie kłębiła się pustka, którą chciałam jak najszybciej wypełnić.
Gdy minęłam tabliczkę z napisem „Głębia”, ogarnęła mnie senność. Czułam się tak, jakbym wjechała do mglistej otchłani, w której wszystko przebiegało w zwolnionym tempie. Miałam wrażenie, że ludzie zachowują się ociężale, a auta jeżdżą z prędkością czołgów, choć ruch był spory jak na sobotę. Moją uwagę przyciągnęła bujna roślinność. Dorodne krzewy rosły wzdłuż niemalże każdej drogi, przypominając bladozielone mury. Zaczęłam słyszeć echo ciągnące się za wskazówkami męskiego głosu z nawigacji. Pomyślałam, że zmęczenie podróżą daje mi się we znaki. Po chwili jednak dotarło do mnie, że aplikacja naprawdę przestała działać. Nie przerywając podróży, zadzwoniłam do Jolki. Jedną dłonią trzymałam kierownicę, drugą zaś miałam przysuniętą do ucha – w taki sposób słuchałam nieprecyzyjnych wskazówek przyjaciółki:
– Lenka, widzisz taką dużą kwiaciarnię po prawej?
Rzuciłam okiem.
– Nie, tylko sklep ogrodniczy – odparłam niepewnie.
– No, jak zwał, tak zwał. – Zniecierpliwiła się. – To za nim mocno w prawo.
– Mocno w prawo? – zdziwiłam się.
– Jola, tu nie ma zakrę... – Nie zdążyłam dokończyć, gdyż w tym samym momencie przedni zderzak mojego jeepa uderzył w tył czarnego auta zaparkowanego przy krawężniku jezdni. Po chwili usłyszałam dochodzący z uszkodzonego pojazdu dźwięk alarmu, który skutecznie przyspieszył moją spowolnioną percepcję.
– Pięknie – powiedziałam do siebie. – Czy to auto może tu w ogóle stać?
W słuchawce rzuconej na siedzenie obok usłyszałam jeszcze głos Jolki:
– Lena, mów do mnie, co się stało?!
Podniosłam telefon.
– Zaraz oddzwonię.
Rozłączyłam się. Zerknęłam badawczo do góry, ale nie dostrzegłam nigdzie znaku zakazu. Zjechałam na bok i wysiadłam. Teraz dopiero zauważyłam, że w tym miejscu zaczynał się parking sklepu ogrodniczego, a uderzone przeze mnie auto zostało zaparkowane prawidłowo. Przyjrzałam się uszkodzonemu samochodowi. Terenowe bmw wyglądało na drogie. Ludzie przejeżdżali obok, nie spuszczając ze mnie wzroku, wielu z nich kiwało głowami z dezaprobatą.
Nie miałam wyjścia, musiałam poczekać na właściciela. Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o mały murek. Rzuciłam okiem na przedni zderzak jeepa. Na szczęście nie było tak źle, niewielkie wgniecenie i spora rysa, która i tak dość dobrze komponowała się z grubą warstwą brudu. Spojrzałam na tył bmw. Tu wyglądało to dużo gorzej, nie tylko dlatego,