jest spowita, i rad by patrzeć na to uśmiechanie bez żadnej przeszkody.
– Z uwagi na to, że grzeszyć już musimy na tej nędznej ziemi – mówił – i nikt nie może unosić się pychą, jakoby mu nie zagrażał upadek, tedy proszę Boga, by mi udzielił przywileju, iżbym właśnie z tobą upaść mógł, dzieweczko miła, o ile nie sprzeciwia się to woli twojej. Wynikłyby stąd dwie wielkie korzyści, a mianowicie: po pierwsze, mógłbym grzeszyć z radością wyjątkową i rozkoszą niewysłowioną, po wtóre zaś, znaleźć usprawiedliwienie w potędze wdzięków twoich, jest bowiem niewątpliwie zapisane w księdze losu, iż wdziękom twym nikt oprzeć się nie zdolny. Należy wziąć to pod głęboką rozwagę. Zdarza się widzieć ludzi nieroztropnych, spółkujących z kobietami szpetnymi i niemiłej postaci. Nieszczęśni ci, czyniąc tak, bliscy są zatraty dusz swoich, bowiem grzeszą, by grzeszyć, a grzech ich pracowity przepojony jest jadem zła. Tymczasem cudne ciałko twoje, droga Kasiu, to okoliczność łagodząca wielce sprawę w oczach Przedwiecznego. Wdzięki twe zmniejszają niezrównanie występek, z którego łatwiej rozgrzeszyć, ile że jest mimowolny. Krótko mówiąc, nadobna panienko, gdy siedzę przy tobie, czuję, że łaska Boża opuszcza mnie, oddala się i ulata niby gołąbek srebrzysty. W chwili gdy wymawiam te słowa, majaczy on ledwo widzialnie na niebie, ponad dachami, kędy wśród rynien miłują się koty, miotając wrzaski dziecięcym skargom podobne, a księżyc bezczelnie siada na cembrowinie komina i gapi się na nas głupawo. Wszystko, co mi danym jest widzieć z osoby twej, Kasieńko, porusza mnie wielce, a to, czego dojrzeć nie mogę, porusza oczy moje stokroć silniej jeszcze.
Na te słowa Kasia spuściła oczęta na własne kolana, potem potoczyła nimi połyskliwie po obliczu księdza Coignarda i rzekła słodkim głosikiem:
– Widzę życzliwość w tych słowach, księże Hieronimie, przeto uczyń mi łaskę pewną; przyrzeknij, że ją spełnisz, a niezawodnie wdzięczną się okażę.
Zacny kapłan przyrzekł ochotnie, któż bowiem na miejscu jego mógłby inaczej postąpić?
Wówczas Kasia zaczęła mówić z wielkim ożywieniem:
– Wiadomo ci jest, księże Hieronimie, że wikariusz św. Benedykta, ksiądz Peruczka, obwinił brata Anioła o kradzież osła i wniósł skargę do konsystorza. Otóż nie ma w tym wszystkim słowa prawdy. Biedny brat Anioł pożyczył sobie jeno osła celem wożenia po wioskach okolicznych świętych relikwii. Osioł sam zgubił się gdzieś w drodze, a relikwie odnalezione z trudem zostały. Jest to rzecz pryncypalna, jak powiada zacny braciszek. Niestety, ksiądz Peruczka domaga się gwałtownie zwrotu osła i nie chce słuchać wyjaśnień żadnych, toteż zdaje się, że nieszczęsny brat Anioł powędruje do więzienia w arcybiskupstwie. Ty jeden, kochany księże Hieronimie, możesz ułagodzić go i skłonić, by cofnął skargę swoją.
– Ależ, miła panienko – zawołał ksiądz Coignard – ani nie mogę, ani nie mam ochoty uczynić tego!
– Oo… – rzekła Kasia przysuwając się doń bliziuteńko i patrząc z czułością niewysłowioną – czułabym się nader nieszczęśliwą, gdybym nie zdołała napełnić cię ochotą wielką, drogi księże Hieronimie. Jeśli zaś idzie o możność, to wiem dobrze, iż możesz, i to bardzo nawet możesz. Tedy nie sprawi ci trudności wyzwolenie biednego braciszka. Wystarczy, jeśli podarujesz księdzu Peruczce osiem kazań wielkopostnych i cztery kazania adwentowe. Ułóż ten tuzin kazań, księże Hieronimie, ułóż na poczekaniu. Cóż to dla ciebie, drogi księżuniu, kazanie? Możesz wytrząść z rękawa, ile chcesz, i czynisz to nawet z wielką przyjemnością. Zabierz się do roboty co prędzej, a ja przyjdę po nie sama do twej celi u Świętego Innocentego. Ksiądz Peruczka uwielbia niezmierną wiedzę twoją, drogi księże, oraz twe zasługi i uznał, że tuzin twych kazań dorównywa wartością cenie osła. Skoro je tylko będzie miał, niezwłocznie cofnie skargę. Sam mi to powiedział. Cóż to za trudność napisać tuzin kazań, zważ tylko, a przyrzekam solennie, że sama napiszę na końcu każdego… amen! Trzymam cię za słowo, drogi księżuniu… prawda?
To powiedziawszy otoczyła ramionami jego szyję.
– Odmawiam stanowczo! – oświadczył ksiądz Coignard rozplatając cudne ramionka, obejmujące go uściskiem. – Obietnice dane pięknej dziewczynie dotyczą jeno rzeczy cielesnych, przeto nie jest występkiem łamać słowo! Nie licz na to wcale, nadobna panienko, bym miał wydobywać ze szponów świętego konsystorza twego brodatego gacha. Jeśli nawet ułożę kazanie czy dwa, czy cały tuzin kazań, to jeno na temat złych, niegodnych mnichów, co łażą niby wszy obrzydłe po brodzie i szatach świętego Piotra. Ten brat Anioł to szelma! Wtyka naiwnym kobietom miast świętych relikwii kości baranie czy świńskie, które sam ogryzł poprzód z żarłocznością obmierzłą. Wiózł on, ręczę za to, na grzbiecie osła księdza Peruczki pióro ze skrzydeł archanioła Gabriela, promień z gwiazdy Trzech Królów, a w małej fiolce odrobinę dźwięku dzwonów ze świątyni Salomona. Jest to oszust, łgarz i ty go miłujesz, Kasiu, oto trzy powody, dla których znosić go nie mogę. Zostawiam twej domyślności, panienko, do wyboru, który z tych powodów jest najsilniejszy. Może właśnie przeważa ów, który posiada najmniej cech uczciwości, bowiem brały mnie ku tobie przed chwilą ciągoty nieprzystojne imieniu, wiekowi ni stanowisku memu. Odczuwam boleśnie krzywdę, jaką ten zakapturzony gach czyni nieraz Kościołowi Pana Naszego Jezusa Chrystusa, którego członkiem jest arcyniegodnym. Myśl o tym wstrętnym kapucynie napełnia mnie takim obrzydzeniem, że nagle przyszła na mnie chęć zatopić się w medytacjach nad którymś z przepięknych ustępów św. Jana Chryzostoma miast ocierać kolana swoje o twe łydki, nadobna Kasiu, co czynię już od kwadransa, bowiem żądza grzesznika znikoma jest, zaś chwała Boga – wiekuista. Nigdy nie miałem przesadnego poglądu na grzech nieczystości i tę sprawiedliwość oddać mi chyba każdy musi.
Nie przeraża mnie nigdy, jak niejakiego pana Nicodème, taki drobiazg jak np. poigranie rozkoszne z piękną dziewczyną, natomiast oburza mnie nikczemność duszy, obłuda, kłamstwo, jaskrawe nieuctwo, słowem to wszystko, co czyni brata Anioła skończonym kapucynem. Obcowanie z nim ubliża ci, panienko, nabierasz przeto manier flądry, szmaty, co nie przystoi zgoła twemu stanowisku dziewczyny lekkich obyczajów. Wiem, jaki z tym związany jest wstyd i troska, ale stan ten nierównie wyższym jest jeszcze od kondycji smrodliwego kapucyna. Wisielec ten pozbawia cię honoru, podobnie jak ubliża rynsztokowi ulicy Św. Jakuba, myjąc w nim nogi swoje. Pomyśl o cnotach, jakimi byś się jeszcze mogła przyozdobić w swym niewyraźnym zawodzie, z których nawet jedna jedyna, gdyby była jeno dość wielka, mogłaby ci rozewrzeć wrota szczęśliwości niebieskiej. Ale nic z tego, jak długo związaną będziesz chucią cielesną z oną bestią poczwarną.
Oddając się nawet czasem temu czy owemu, bo wszakże trudno inaczej na tym padole płaczu, mogłabyś, Kasieńko miła, kwitnąć w świętej wierze naszej, w nadziei i miłosiernych uczynkach, miłować biednych i odwiedzać chorych. Mogłabyś zostać jałmużniczką współczującą niedoli, w czystości serca radować się widokiem nieba, wody, lasów i pól. Otwarłszy rankiem okno swej izdebki, mogłabyś chwalić Boga, wsłuchując się w szczebiot ptasząt. Czasu pielgrzymki pobożnej na Górę Św. Waleriana uklękłabyś pod kapliczką i płakała rzewnie nad utraconą niewinnością swoją, a wówczas ten, który czyta w sercu człowieka, rzekłby: „Oto córka moja umiłowana, Katarzyna, a w duszy jej płonie zarzewie świętego ognia, który nie wygasł doszczętnie!”
– Księże Hieronimie! – przerwała mu Kasia porywczo. – Całe, widzę, kazanie mówisz, i to z pamięci!
– Czyż nie żądałaś przed chwilą tuzina, nadobna dzierlatko?
Rozgniewała się na dobre.
– Strzeż się, księże Hieronimie! – zawołała. – Od ciebie samego zależy, czy będziemy przyjaciółmi, czy wrogami! Ułożysz tuzin kazań czy nie? Namyśl się, zanim odpowiesz!
– Panienko – odparł poważnie ks. Coignard – nigdy w życiu nie popełniałem czynów hańbiących…