Gozzano Guido

Srebrna zajęczyca i inne baśnie


Скачать книгу

mam zaszczyt prosić cię o rękę królewny Nazzareny.

      Władca spojrzał na młodzieńca wściekłym wzrokiem i milczał.

      – Jeżeli zamierzasz milczeć, jeszcze dzisiaj wyjadę z królewną i zostawię was i waszych poddanych przysypanych ziemią aż po samą brodę.

      Król popatrzył na Szczęśliwca, dostrzegł w nim młodego i pięknego chłopca, pomyślał, że ten młodzieniec jest od niego silniejszy i bogatszy, byłby zatem jego godnym następcą.

      – Wasza Wysokość, proszę o rękę twojej córki.

      – Zgadzam się – westchnął król.

      – Przyrzekasz?

      – Przyrzekam.

      Za sprawą magicznej świeczki Szczęśliwiec zwrócił wolność wszystkim poddanym. Jeszcze tego samego dnia, zamiast wykonać okrutną karę, wyprawiono huczne wesele.

      Przekład – Katarzyna Górka

      Świąteczny cud

      Dziś, gdy atmosfera chrześcijańskiego pokoju obleka całą ziemię, moja nękana zmęczeniem wyobraźnia nie wyczaruje magicznych opowieści, których bohaterami byłyby ogry, wróżki czy gnomy. Przytoczę wam za to baśń zasłyszaną niegdyś w święta Bożego Narodzenia od mojej drogiej nieboszczki gosposi, kiedy tak jak wy, moi mali przyjaciele, byłem jeszcze dzieckiem.

      Wsłuchany w opowieść owej poczciwej staruszki spoglądałem przez okno na szare niebo i rozciągający się pod nim zimowy krajobraz, oczami wyobraźni wypatrując czerwonej szaty Pana Jezusa porzuconej na torach tramwajowych, oświetlonych ulicznymi latarniami.

      W czasach, kiedy Jezus chodził jeszcze po naszej ziemi i przywdziewał różne szaty – wszystko po to, by zawstydzać grzeszników i wspomagać potrzebujących – żył sobie w pewnym miasteczku wieśniak, który po śmierci żony został sam z gromadką dzieci, zbyt małych jeszcze, by mogły same zarabiać na własne utrzymanie.

      Nadeszła Wigilia Bożego Narodzenia i Fortunato – bo tak właśnie nazywał się nasz bohater – siedział strapiony i pogrążony w myślach w progu swojego domu. Nie miał pieniędzy ani pracy, nie wiedział też, jak wyżywić swoje potomstwo.

      Gdy słyszał dobiegające z wnętrza chaty wrzaski głodnych dzieci, zatykał uszy i opuszczał głowę aż na kolana, a serce mu się z bólu krajało.

      – Nad czym tak rozmyślasz, dobry człowieku? Co cię trapi?

      Fortunato ożywił się, podniósł głowę i zobaczył przed sobą nieznajomego mężczyznę.

      – Moje dzieci głodują, nie mam co włożyć do garnka. Jestem bez pracy, nie wiem, jak sobie poradzić!

      – Jeśli chcesz, możesz pracować dla mnie, sowicie cię wynagrodzę.

      – Czego mógłbym chcieć więcej, mój panie!

      – A zatem jutro z samego rana pójdziesz na polanę i przytniesz wrzosy, a ja o zachodzie słońca przyniosę ci zapłatę.

      – Panie, chyba zapomniałeś, że jutro jest Boże Narodzenie, najświętszy dzień w roku. Ale pojutrze z zapałem zabiorę się do pracy.

      – Chyba się nie zrozumieliśmy… Coś mi się wydaje, że wcale nie jesteś tak ubogi, jak mówisz.

      – Bóg mi świadkiem, że umieram z głodu!

      – Zrób zatem, co mówię.

      Wówczas Fortunato usłyszał dobiegające z wnętrza chaty błagalne jęki głodnych dzieci.

      – Dobrze! Zrobię, co zechcesz, dla dobra moich dzieci. A Bóg z pewnością mi wybaczy!

      – Idź zatem jutro na wrzosowisko, a o zachodzie słońca zjawię się z pieniędzmi.

      I nieznajomy zniknął.

      Nazajutrz Fortunato zbudził się skoro świt, jak co dzień odmówił pacierz, zanurzył palce w wodzie święconej i starannie się przeżegnał. Przez chwilę trawiły go wątpliwości, aż w końcu wziął kosę i udał się na wrzosowisko.

      Pracował przez cały dzień, a z miasteczka od czasu do czasu docierały niesione wiatrem dźwięki radosnej melodii wygrywanej przez kościelne dzwony.

      – Dobry Bóg z pewnością mi wybaczy…

      Pracował dalej niestrudzenie, ścięte gałązki kładł w jednym miejscu i po cichu się modlił.

      Było to Boże Narodzenie bez śniegu, mroźne acz pogodne. Słońce chowało się już za horyzont i żegnało ogniste niebo, gdy Fortunato odłożył sierp, zmęczony usiadł na kamieniu i czekał. Po nieznajomym jednak ani widu, ani słychu.

      Fortunato zaczął się niepokoić, gdy oto nagle usłyszał dziwny trzask, a wkrótce potem dostrzegł w mroku jasną poświatę. Zerwał się na równe nogi, gdyż zauważył, że wiązki ściętego przez niego wrzosu skwierczały w ogniu. Na próżno próbował ugasić płomienie, w ciągu kilku sekund cała jego praca zamieniła się w popiół.

      – Och! Co za nieszczęście! Pracowałem w pocie czoła i o pustym żołądku od świtu do nocy, zbezcześciłem dzień święty i oto zostałem bez niczego, jeszcze uboższy niż przedtem.

      – Nie smuć się, dobry człowieku! Nie smuć się!

      Fortunato odwrócił się zaskoczony i ujrzał stojącego w cieniu człowieka, który spoglądał na niego przyjaźnie.

      Biedaczyna powiedział mu o swoim nieszczęściu.

      – Przyznaję, popełniłem błąd, zrobiłem to, bo moje dzieci umierają z głodu… Bardziej jednak niż głodem i próżnym wysiłkiem martwię się, że wykonaną dziś pracą zbezcześciłem ten święty dzień…

      Nieznajomy ujął jego dłoń, przyjrzał mu się uważnie, po czym łagodnym tonem rzekł:

      – Odrzuć swe smutki. Wynagrodzę ci twój trud. I to jeszcze szczodrzej. Idź do domu, a znajdziesz tam należną zapłatę. Zarobione pieniądze postaraj się wydać jak najlepiej. I niech twoja sakiewka i drzwi twojego domu nigdy nie zamykają się przed cudzym nieszczęściem.

      Po tych słowach nieznajomy zniknął.

      Fortunato nie dowierzał zbytnio zasłyszanym obietnicom. Wszystko wydawało mu się zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Pełen obaw udał się czym prędzej do domu. Jednak to, co zobaczył z oddali, wprawiło go w osłupienie. Stał i przecierał oczy z niedowierzania. Myślał, że to sen.

      Zamiast starej chaty zza drzew wyrastała piękna rezydencja, której okna biły mocnym światłem pośród tej pogodnej nocy. Roześmiane dzieci wyczekiwały w drzwiach powrotu ojca. Kiedy Fortunato przestąpił próg, wzięły go za ręce i zaprowadziły do pokoju, w którym stał uginający się pod ciężarem jedzenia stół ze świąteczną wieczerzą.

      Na jednej z wyściełanych adamaszkiem ścian wisiały motyka, widły i inne narzędzia niezbędne do pracy na roli, a między nimi drewniany krzyż, przed którym codziennie rano zwykł się modlić.

      Fortunato padł na kolana, w niemym skupieniu dziękując Bogu za zesłany mu cud.

      Od tego dnia jego życie całkowicie się zmieniło. Kupił okoliczne ziemie, a jego posiadłości nie dało się objąć wzrokiem. Wszyscy zachodzili w głowę, skąd ten nagły dobrobyt. Podejrzewali, że odkrył jakiś skarb.

      Fortunato dotrzymywał obietnicy danej tajemniczemu nieznajomemu. Ktokolwiek bowiem potrzebujący zachodził do jego domu, otrzymywał wsparcie duchowe i pieniężne.

      Z czasem jednak charakter poczciwego Fortunata zaczął się zmieniać. Jak to często bywa, bogactwo znieczuliło jego dobre serce. Szybko zapomniał o swojej przeszłości, zaczął otaczać się pochlebcami i ludźmi