Janusz Korczak

Kiedy znów będę mały


Скачать книгу

rong>Do dorosłego czytelnika

      Powiadacie:

      – Nuży nas obcowanie z dziećmi.

      Macie słuszność.

      Mówicie:

      – Bo musimy się zniżać do ich pojęć.

      Zniżać, pochylać, naginać, kurczyć.

      Mylicie się.

      Nie to nas męczy. Ale – że musimy się wspinać do ich uczuć.

      Wspinać, wyciągać, na palcach stawać, sięgać.

      Żeby nie urazić.

      Do młodego czytelnika

      W powieści tej nie ma ciekawych przygód. Jest to próba powieści psychologicznej.

      Nie psychologiczna, że o psach. Nie psy, ale jeden tylko Łatek.

      A że po grecku: psyche znaczy – dusza .

      Mówi się tu, co się dzieje w duszy człowieka: o czym myśli, co czuje.

      To tak było:

      Leżę raz w łóżku i nie śpię. Ale przypominam sobie, że jak byłem mały, często myślałem, co będę robił, gdy urosnę.

      Różnie układałem.

      Jak będę duży, zbuduję domek dla rodziców.

      I ogródek będę miał. Żeby w ogródku nasadzić drzewek: grusz, jabłoni i śliwek. Zasieję kwiaty. Żeby, jak jedne kwiaty więdną, inne zaczynały kwitnąć.

      Nakupię książek z obrazkami albo bez obrazków, tylko żeby były ciekawe.

      Kupię farby, ołówki kolorowe, będę rysował, malował. Co zobaczę, będę rysował.

      Będę pielęgnował ogródek – i altankę wybuduję. W altance postawię krzesło, fotel z poręczami. Altanka będzie obrośnięta dzikim winem, a jak ojciec wróci z roboty, niech siedzi wygodnie w cieniu. Nałoży na nos okulary i będzie czytał gazetę.

      A mama znów – będzie miała kury. I będzie gołębnik wysoko na palu, żeby się kot albo inny szkodnik nie zakradł.

      I króliki będą.

      Będę miał srokę, nauczę ją mówić.

      Będę miał kuca i trzy psy.

      Raz chcę mieć trzy psy, a raz cztery. Nawet wiedziałem, jak je będę nazywał. Zresztą niech będą trzy: dla każdego po jednym. Mój będzie Bekas, a mama i ojciec niech nazwą, jak im się będzie podobało.

      Dla mamy mały, pokojowy piesek. A jak woli kota – no to kot. Albo i pies, i kot. Przyzwyczają się, z jednej miseczki będą jadły. Piesek czerwoną wstążeczkę, kot – niebieską.

      Raz się nawet pytałem:

      – Mamo, czy czerwona wstążka lepsza dla psa, czy dla kota?

      A mama powiedziała:

      – Znów spodnie podarłeś.

      Ojca się zapytałem:

      – Czy każdy staruszek musi mieć ławeczkę pod nogi, jak siedzi?

      Ojciec powiedział:

      – Każdy uczeń powinien mieć dobre stopnie i nie stać w kącie.

      No i przestałem się pytać. Już potem sam wszystko.

      Może psy będą do polowania. Pójdę na polowanie, przyniosę do domu, mamie oddam. Nawet dzika upoluję, ale nie sam – z kolegami. Moi koledzy także już będą duzi.

      Będziemy chodzić się kąpać. Zrobimy łódkę. Jak rodzice zechcą, będę ich woził.

      Gołębi będę miał dużo. Listy będę pisał i przez gołębie wysyłał. To będą gołębie pocztowe.

      Z krowami było tak samo. Raz myślę, że jedna wystarczy, raz – dwie.

      Więc jak mamy krowy, to już jest mleko, masło, ser. A kury naniosą jajek.

      Później będą ule. Pszczoły, miód. Mama namarynuje dla gości śliwek na całą zimę i nasmaży powideł.

      Będzie las. Pójdę do lasu na cały dzień. Wezmę wszystkiego na cały dzień, pójdę zbierać jagody, poziomki, a potem na grzyby. Nasuszy się grzybów – i będzie.

      Narąbię drzewa duuuużo, na całą zimę. Żeby było ciepło.

      Studnię trzeba wykopać głęboką, aż do wody czystej, źródlanej. Ale różne rzeczy trzeba kupować: buty, ubranie. Ojciec będzie stary, nie może dużo zarabiać. Więc ja.

      Zaprzęgnę konia i zawiozę na targ owoce, jarzyny, wszystko, co niepotrzebne. A co potrzebne – przywiozę. Będę się targował i tanio kupię.

      Albo nałożę jabłek do koszów, pojadę do dalekich krajów okrętem. W ciepłych krajach są figi, daktyle, pomarańcze, więc im się znudziły. I kupią jabłka. A ja – ich owoce. Przywiozę papugę, małpkę i kanarka.

      Sam już nie wiem, czy wierzyłem w to wszystko. Ale przyjemnie było tak sobie w głowie układać.

      Czasem nawet wiedziałem, czy koń będzie gniady, czy kary. Bo na przykład widzę jakiegoś konia i myślę: „O, takiego będę miał, jak urosnę”. A potem zobaczę innego i myślę: „Nie, taki będzie lepszy”. Albo: „Niech będą dwa – i ten, i ten”.

      Aż wezmę i znów inaczej.

      Że będę nauczycielem. Zbiorę ludzi i powiem:

      – Trzeba dobrą szkołę wybudować. Żeby nie było tak ciasno, żeby jeden drugiego nie pchał, nie deptał, nie potrącał.

      Przychodzą dzieci do szkoły, a ja się pytam:

      – Zgadnijcie, co będziemy robili?

      Jeden powie:

      – Pójdziemy na wycieczkę.

      Drugi mówi:

      – Będą przezrocza1.

      I to, i sio.

      A ja:

      – Nie, nie; wszystko to też będzie, ale i coś ważniejszego.

      Aż jak się uspokoją, dopiero:

      – Szkołę wam zbuduję.

      I wymyślam różne przeszkody. Że niby szkoła już prawie gotowa, a tu się zawaliła albo pożar. Trzeba znów zacząć; ale na złość jeszcze lepszą buduję.

      Zawsze myślałem z przeszkodami. Jak jadę okrętem – to burza. Jak jestem wodzem – naprzód przegrywam, a na końcu dopiero zwycięstwo.

      Bo nudzi się, jeżeli się wszystko od samego początku udaje.

      Więc przy szkole jest ślizgawka, więc są różne obrazki, mapy, przyrządy, gimnastyka, wypchane zwierzęta.

      Nadchodzą święta, a tu się zebrali przed szkołą chłopcy i dziewczęta i krzyczą:

      – Proszę wpuścić! Nie chcemy świąt, chcemy chodzić do szkoły!

      Woźny się z nimi kłóci, ale nie pomaga. A ja siedzę w kancelarii, nic nie wiem, bo piszę różne papiery… Aż tu wchodzi woźny. Zastukał i wchodzi.

      On zastukał. Ja mówię:

      – Proszę.

      No i mówi:

      – Proszę pana, dzieciaki zrobiły bunt, nie chcą świętować.

      A ja:

      – Nie szkodzi, zaraz je uspokoję.

      Wychodzę – śmieję się – nie gniewam. Tłumaczę:

      – Jak święta – to święta. Nauczyciele muszą odpocząć. Bo jak są zmęczeni, gniewają się i krzyczą na dzieci.

      Rada w radę: że będą przychodziły się bawić na podwórku, ale porządku niech same pilnują.

      Różnie myślałem, co będę robił, gdy urosnę.

      Raz, że będzie tylko ojciec i mama, a raz, żeby mieć żonę. Żeby na własnym