Эдит Несбит

Poszukiwacze skarbu


Скачать книгу

chińskie ceregiele, a w końcu dał się namówić.

      Poezje podobały jej się bardzo i chwaliła też ilustrację Malabara. Potem przeczytała nam swoje wiersze, o wiele ładniejsze od wierszy Noela.

      Wiem wprawdzie, że nie należy kłamać, ale nie powiedziałem tego Noelowi, gdy pytał mnie następnie, czyje poezje podobają mi się bardziej. Miał biedaczysko smutną minę, więc nie mogłem dopuścić, ażeby w tak ważnej chwili poeta płakał.

      – Oto dwa nowiuteńkie szylingi – rzekła nam pani poetka przy pożegnaniu – przydadzą się wam może na nowej drodze życia.

      – Dziękuję – zawołał Noel i wyciągnął rękę. Ale Oswald przypomniał sobie, że nie wolno niczego przyjmować i powiedział:

      – Dziękujemy Pani, ale ojciec nie pozwala brać pieniędzy od obcych osób.

      – Ale co znowu! – zawołała pani poetka – przecież Noel i ja jesteśmy, jako poeci, spokrewnieni ze sobą. Słyszeliście o braciach-poetach? Noel i ja jesteśmy czymś w tym rodzaju: ciocia i siostrzeniec poeci!

      Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, ale ciocia-poetka ciągnęła dalej:

      – Posłuszeństwo wasze podoba mi się bardzo! Oto szylingi i moja karta wizytowa z adresem. Gdyby wam ojciec kazał zwrócić pieniądze, możecie mi je odesłać. A teraz do widzenia i powodzenia!

      Opowiedzieliśmy ojcu o znajomości z tą panią. Nie gniewał się na nas tym razem, a gdy ujrzał jej kartę wizytową powiedział, że spotkał nas wielki zaszczyt, bo pani Leslie jest największą współczesną poetką angielską.

      IV. Poeta i redaktor

      Prawdziwym świętem był dla nas samodzielny pobyt w Londynie. Zapytaliśmy, gdzie jest ulica Fleet, bo na niej, mówił ojciec, znajdują się redakcje wszystkich pism. Ale niemal do wieczora błąkaliśmy się po najrozmaitszych ulicach, zanim dotarliśmy do celu. Zatrzymaliśmy się przed wszystkimi sklepami z zabawkami; wstąpiliśmy do kościoła Świętego Pawła17, bo Noel chciał koniecznie zobaczyć pomnik Gordona18 (wiecie, że Gordon był wielkim bohaterem angielskim). Wreszcie Noel tak się zmęczył, że pojechaliśmy tramwajem. Noel w ogóle jest bardzo słabowity. Nie dziwię się: podobno wszyscy poeci są chorowici.

      Poszliśmy do „Dziennika powszechnego”, bo miał piękny szyld. Zapytaliśmy o redaktora. Odesłano nas na poprzeczną ciemną ulicę do niewielkiego domu.

      Jakiś pan w granatowym mundurze otworzył nam drzwi i kazał napisać na kartce nazwiska i czego sobie życzymy.

      Oswald wykaligrafował:

      OSWALD BASTABEL

      NOEL BASTABEL

      interes bardzo prywatny.

      Usiedliśmy na kamiennej ławce, która była zimna i wilgotna, a pan w mundurze zaczął nam się przyglądać, jak gdybyśmy byli co najmniej okazami z ogrodu zoologicznego.

      Czekaliśmy już dobre pół godziny, gdy przybiegł jakiś chłopak i rzekł:

      – Pan redaktor nie ma czasu. Może napiszecie, jaki macie interes – i uśmiechnął się znacząco do pana w mundurze.

      Chciałem rzucić się na niego; ale Noel nie stracił zimnej krwi i poprosił o pióro, atrament, papier i kopertę.

      – Napiszcie pocztą – mruknął chłopak.

      Ale Noel jest upartym kozłem (to jego największa wada) i rzekł stanowczo:

      – Ja chcę zaraz napisać.

      Chłopak wzruszył ramionami, ale pan w mundurze podał pióro, atrament, papier i kopertę, a Noel zabrał się do pisania.

      Wreszcie po długich namysłach nagryzmolił następujące słowa.

      Kochany Panie Redaktorze! Pragnę, by Pan wydrukował moje poezje i zapłacił mi za nie. Jestem przyjacielem pani Leslie, która jest także poetką.

      Szczerze oddany Noel Bastabel.

      Polizał kilkakrotnie kopertę i zakleił ją, ażeby chłopak odnosząc list nie mógł go przeczytać. Napisał na kopercie „osobiste” i oddał chłopakowi.

      Przypuszczałem, że się to na nic nie zda, ale po chwili chłopak wrócił i rzekł z wielkim uszanowaniem:

      – Pan Redaktor prosi panów. – Weszliśmy ciemnymi, krętymi schodami na górę, potem przeszliśmy przez szereg korytarzy, w których rozlegał się stuk i unosił się dziwny zapach. Chłopak był dla nas bardzo uprzejmy i objaśniał nam, że hałasują maszyny drukarskie, a pachnie farba drukarska.

      Wreszcie stanęliśmy przed drzwiami, które otworzył, i znaleźliśmy się w dużym pokoju o niebieskich tapetach i kominku, na którym płonął ogień, chociaż to był dopiero październik.

      Pośrodku pokoju stało kolosalne biurko, zasypane papierami, jak u ojca w gabinecie.

      Po jednej stronie stołu siedział mężczyzna o jasnych oczach i bladej twarzy. Wyglądał bardzo młodo, za młodo nawet jak na redaktora.

      – Dobry wieczór – rzekł – więc jesteście przyjaciółmi pani Leslie.

      – Zdaje się – odpowiedział Noel – dała nam po szylingu i życzyła powodzenia.

      – Powodzenia? Tak, tak. Cóż z tymi poezjami? Który z was jest poetą?

      Nie rozumiem, jak mógł zadać podobne zapytanie. Oswald jak na swój wiek wygląda bardzo po męsku. Nie wypadało jednak obrazić się o takie posądzenie, więc rzekłem:

      – Oto mój brat Noel, poeta – a Noel pobladł, jak dziewczyna.

      Redaktor wskazał nam krzesła przy stole, po czym zaczął czytać poematy Noela.

      Noel zbladł jeszcze silniej i zdawało mi się, że zemdleje, jak wtedy gdy się zaciął w palec, a potem dla zatamowania krwi włożyliśmy mu rękę do miski z zimną wodą.

      Redaktor przeczytał pierwszy wiersz, zdaje się ten o karaluchu, podniósł się z fotela i stanął tyłem do nas. Nie jest to chyba oznaka dobrego wychowania, ale Noelowi zdawało się, że jak to piszą w książeczkach, chce „ukryć piorunujące wrażenie”, jakie na nim wywarły poezje mojego brata.

      Po przeczytaniu wszystkich utworów, redaktor zwrócił się do Noela.

      – Młodzieńcze, poezje twoje podobają mi się bardzo… Dam ci za nie – no; ileż ci zapłacić?

      – Jak najwięcej – odrzekł Noel – Widzi pan, my potrzebujemy dużo, bardzo dużo pieniędzy, ażeby podnieść byt materialny rodziny Bastablów.

      Pan redaktor włożył okulary na nos, począł nam się bacznie przyglądać.

      – Pragniecie podnieść byt materialny… dobra myśl, opowiedzcie mi szczegółowo, jak wpadliście na ten pomysł. Może napijecie się herbaty ze mną, jest pora podwieczorku?

      Zadzwonił na chłopaka, kazał mu podać trzy szklanki herbaty i podskoczyć po ciastka do cukierni.

      Zasiedliśmy do podwieczorku z panem redaktorem. Była to wielka chwila w życiu Noela, ale na razie nie pomyśleliśmy nawet o tym.

      Redaktor zadawał nam pytania, na które odpowiadaliśmy dosyć oględnie, bo przecież nie można mówić obcym o wszystkich szczegółach życia domowego.

      Siedzieliśmy około godziny, a przy pożegnaniu redaktor rzekł nam ponownie:

      – Wydrukuję twoje utwory, młody poeto. Jak ci się zdaje, ile są warte?

      – Nie mam pojęcia – odrzekł Noel z godnością