Болеслав Прус

Lalka, tom pierwszy


Скачать книгу

przychodzili do nas dawni koledzy ojca: pan Domański, także woźny, ale z Komisji Skarbu67, i pan Raczek, który na Dunaju68 miał stragan z zieleniną. Prości to byli ludzie (nawet pan Domański trochę lubił anyżówkę), ale roztropni politycy. Wszyscy, nie wyłączając ciotki, twierdzili jak najbardziej stanowczo, że choć Napoleon I umarł w niewoli69, ród Bonapartych jeszcze wypłynie. Po pierwszym Napoleonie znajdzie się jakiś drugi, a gdyby i ten źle skończył, przyjdzie następny, dopóki jeden po drugim nie uporządkują świata.

      – Trzeba być zawsze gotowym na pierwszy odgłos! – mówił mój ojciec.

      – Bo nie wiecie dnia ani godziny – dodawał pan Domański.

      A pan Raczek, trzymając fajkę w ustach, na znak potwierdzenia pluł aż do pokoju ciotki.

      – Napluj mi acan70 w balię, to ci dam!… – wołała ciotka.

      – Może jejmość i dasz, ale ja nie wezmę – mruknął pan Raczek plując w stronę komina.

      – U… cóż to za chamy te całe grenadierzyska! – gniewała się ciotka.

      – Jejmości zawsze smakowali ułani. Wiem, wiem…

      Później pan Raczek ożenił się z moją ciotką…

      …Chcąc, ażebym zupełnie był gotów, gdy wybije godzina sprawiedliwości, ojciec sam pracował nad moją edukacją.

      Nauczył mię czytać, pisać, kleić koperty, ale nade wszystko – musztrować się. Do musztry zapędzał mnie w bardzo wczesnym dzieciństwie, kiedy mi jeszcze zza pleców wyglądała koszula. Dobrze to pamiętam, gdyż ojciec komenderując: „Pół obrotu na prawo!” albo „Lewe ramię naprzód – marsz!…”, ciągnął mnie w odpowiednim kierunku za ogon tego ubrania.

      Była to najdokładniej prowadzona nauka.

      Nieraz w nocy budził mnie ojciec krzykiem: „Do broni!…”, musztrował pomimo wymyślań i łez ciotki i kończył zdaniem:

      – Ignaś! zawsze bądź gotów, wisusie, bo nie wiemy dnia ani godziny… Pamiętaj, że Bonapartów Bóg zesłał, ażeby zrobili porządek na świecie, a dopóty nie będzie porządku ani sprawiedliwości, dopóki nie wypełni się testament cesarza.

      Nie mogę powiedzieć, ażeby niezachwianą wiarę mego ojca w Bonapartych i sprawiedliwość podzielali dwaj jego koledzy. Nieraz pan Raczek, kiedy mu dokuczył ból w nodze, klnąc i stękając mówił:

      – E! wiesz, stary, że już za długo czekamy na nowego Napoleona. Ja siwieć zaczynam i coraz gorzej podupadam, a jego jak nie było, tak i nie ma. Niedługo porobią się z nas dziady pod kościół, a Napoleon po to chyba przyjdzie, ażeby z nami śpiewać godzinki.

      – Znajdzie młodych.

      – Co za młodych! Lepsi z nich przed nami poszli w ziemię, a najmłodsi – diabła warci. Już są między nimi i tacy, co o Napoleonie nie słyszeli.

      – Mój słyszał i zapamięta – odparł ojciec mrugając okiem w moją stronę.

      Pan Domański jeszcze bardziej upadał na duchu.

      – Świat idzie do gorszego – mówił trzęsąc głową. – Wikt coraz droższy, za kwaterę zabraliby ci całą pensję, a nawet co się tyczy anyżówki, i w tym jest szachrajstwo. Dawniej rozweseliłeś się kieliszkiem, dziś po szklance jesteś taki czczy, jakbyś się napił wody. Sam Napoleon nie doczekałby się sprawiedliwości!

      A na to odpowiedział ojciec:

      – Będzie sprawiedliwość, choćby i Napoleona nie stało. Ale i Napoleon się znajdzie.

      – Nie wierzę – mruknął pan Raczek.

      – A jak się znajdzie, to co?… – spytał ojciec.

      – Nie doczekamy tego.

      – Ja doczekam – odparł ojciec – a Ignaś doczeka jeszcze lepiej.

      Już wówczas zdania mego ojca głęboko wyrzynały mi się w pamięci, ale dopiero późniejsze wypadki nadały im cudowny, nieomal proroczy charakter.

      Około roku 1840 ojciec zaczął niedomagać. Czasami po parę dni nie wychodził do biura, a wreszcie na dobre legł w łóżku.

      Pan Raczek odwiedzał go co dzień, a raz patrząc na jego chude ręce i wyżółkłe policzki szepnął:

      – Hej! stary, już my chyba nie doczekamy się Napoleona.

      Na co ojciec spokojnie odparł:

      – Ja tam nie umrę, dopóki o nim nie usłyszę.

      Pan Raczek pokiwał głową, a ciotka łzy otarła myśląc, że ojciec bredzi. Jak tu myśleć inaczej, jeżeli śmierć już kołatała do drzwi, a ojciec jeszcze wyglądał Napoleona…

      Było już z nim bardzo źle, nawet przyjął ostatnie sakramenta, kiedy w parę dni później wbiegł do nas pan Raczek dziwnie wzburzony i stojąc na środku izby zawołał:

      – A wiesz, stary, że znalazł się Napoleon71?…

      – Gdzie? – krzyknęła ciotka.

      – Jużci we Francji.

      Ojciec zerwał się, lecz znowu upadł na poduszki. Tylko wyciągnął do mnie rękę i patrząc wzrokiem, którego nie zapomnę, wyszeptał:

      – Pamiętaj!… Wszystko pamiętaj…

      Z tym umarł.

      W późniejszym życiu przekonałem się, jak proroczymi były poglądy ojca. Wszyscy widzieliśmy drugą gwiazdę napoleońską, która obudziła Włochy i Węgry72; a chociaż spadła pod Sedanem73, nie wierzę w jej ostateczne zagaśnięcie. Co mi tam Bismarck, Gambetta albo Beaconsfield! Niesprawiedliwość dopóty będzie władać światem, dopóki nowy Napoleon nie urośnie.

      W parę miesięcy po śmierci ojca pan Raczek i pan Domański wraz z ciotką Zuzanną zebrali się na radę: co ze mną począć? Pan Domański chciał mnie zabrać do swoich biur i powoli wypromować na urzędnika; ciotka zalecała rzemiosło, a pan Raczek zieleniarstwo. Lecz gdy zapytano mnie: do czego mam ochotę? odpowiedziałem, że do sklepu.

      – Kto wie, czy to nie będzie najlepsze – zauważył pan Raczek. – A do jakiegoż byś chciał kupca?

      – Do tego na Podwalu74, co ma we drzwiach pałasz, a w oknie kozaka.

      – Wiem – wtrąciła ciotka. – On chce do Mincla.

      – Można spróbować – rzekł pan Domański. – Wszyscy przecież znamy Mincla75.

      Pan Raczek na znak zgody plunął aż w komin.

      – Boże miłosierny – jęknęła ciotka – ten drab już chyba na mnie pluć zacznie, kiedy brata nie stało… Oj! nieszczęśliwa ja sierota!…

      – Wielka rzecz! – odezwał się pan Raczek. – Wyjdź jejmość za mąż, to nie będziesz sierotą.

      – A gdzież ja znajdę takiego głupiego, co by mnie wziął?

      – Phi! może i ja bym się ożenił z jejmością, bo nie ma mnie kto smarować – mruknął pan Raczek, ciężko schylając się do ziemi, ażeby wypukać popiół z fajki. Ciotka rozpłakała się, a wtedy odezwał się pan Domański:

      – Po co robić duże ceregiele. Jejmość nie masz opieki, on nie ma gospodyni; pobierzcie się i przygarnijcie Ignasia,