Juliusz Słowacki

Jan Bielecki


Скачать книгу

Jan Bielecki

      I. Wyprawa nocna

      Oto się ciemne księgarnie otwarły,

      Tu źródła bogactw w zapylonej ramie.

      Czytam… Jak dziko ten język umarły

      Pod piórem w kształty nieżywe się łamie.

      Język i gorszy przesąd zakonnika

      Jak rdzawa klamra myśl księgi zamyka.

      Czy tu wygrzebiesz dzieła Giedyminów1?

      Czy głos Zygmuntów jak echo daleki?

      Są to jak Sfinksy te ubiegłe wieki,

      Mówią zagadką dziś ciemną dla synów.

      Znajduję słowa: „Kraj nasz dosiągł2 szczytu,

      Chylić się musiał”. – Precz z myślą szatana!

      Pamięć, w dalekich wiekach obłąkana,

      Niech spocznie… Okno klasztoru otworzę…

      O! Jak spokojne otchłanie błękitu!

      Tam z dala płynie złote kłosów morze,

      A tu klasztoru szumią ciemne lipy;

      Myśl rozwesela daleki szmer lasów.

      Gdy pogrzebałem pamięć dawnych czasów,

      Jestem wesoły jak biesiadnik stypy.

      Snem jest ów obraz. Umysł się najgrawa3

      Z nieszczęść obecnych, bezwładny – bez steru.

      Gdzież jestem? – Oto mury Westminsteru4,

      Tam Izba Parów, tu Tamiza mgława

      Połyska słońcem. Przebiegałem chmurny

      ów pałac zmarłych z uczuciem przestrachu;

      Bo ja sam byłem jak umarły w gmachu,

      A oni żyli… Nie zajrzałem w urny,

      Wybiegłem – więcej nie wchodzę w te ściany…

      Ale samotny wracam dziś i co dzień

      W dziedziniec głazem grobów brukowany,

      Po których stąpa niemyślny przychodzień…

      Ci, co posnęli w tych grobach dokoła,

      Walczyli nędzni z niezdolności wrogiem;

      Dążyli spiesznie do progów kościoła

      I umierając kładli się przed progiem.

      Z dziką rozkoszą napis mniej widomy

      Niszczę do reszty śladem mojej stopy.

      I czuję rozkosz, gdy mój cień znikomy

      Grobowi gmachu nie dopuści cienia.

      Szaleni! Dążyć pod świątyni stropy

      Nie mając w duszy wrącego płomienia?

      Posępny – siądę na odłamie głazu.

      Smutna się powieść w pamięci rozwija.

      Czytałem w księgach – a godło obrazu

      Było: „Kraj zdradził, lecz zdrada zabija”.

      W kronikach znajdziesz powieści osnowę,

      Z kronik czerpane rysy i kolory.

      Już Zygmunt August w grobie złożył głowę,

      Na tronie zasiadł król Stefan Batory.

      Ciężkie dla szlachty były rządy nowe,

      Część po wsiach własne zamieszkała dwory.

      Co było w kraju, nie skreślę do razu,

      Jeden cień tylko maluję obrazu.

      Pan Brzezan w cudnej mieszka okolicy.

      Zamek objęła rzeka w dwa ramiona,

      Nad bramą klasztor, w murach zakonnicy,

      Dalej kaplica blachą powleczona.

      W komnatach żadnej nie ujrzysz różnicy

      Od złotych komnat, gdzie mieszkała Bona.

      Pan Brzezan lubi żyć w królewskim dworze,

      Co ma król polski, i szlachcic mieć może.

      Posadzki wzorem włoskim marmurowe,

      Na ścianach srebrem tkane adamaszki;

      Gęsto się lampy lśnią alabastrowe,

      Z srebrnych sadzawek niby dla igraszki

      Wytryska woda tchnąca wonią róży

      I nazad deszczem brylantowym spada.

      Dwóch karłów wiernie na skinienie służy,

      W oczy się patrzy i chęci odgada5,

      Ani się kiedy śmie odezwać słowy,

      Spodlonym tworom Bóg odmówił mowy.

      Pan Brzezan huczne wydaje biesiady.

      Oto go łatwo rozeznać za stołem,

      W złocistej szacie, ale bardzo blady;

      Wydaje troski zachmurzonym czołem.

      Może biesiada cierpienia ukoi?

      Już od tygodnia szlachtę sprasza, poi.

      Dzisiaj na czole pozbył zwykłej dumy.

      Już raz dziesiąty zagrzmiały wiwaty,

      Wesołej szlachty ozwały się tłumy,

      Wesołym gwarem zabrzmiały komnaty;

      Już wino słabsze zwycięża rozumy,

      Dość jednej iskry, wnet ogień wybucha.

      Pan Brzezan mówi – szlachta wstaje, słucha.

      „Bracia, na chwilę uciszcie te gwary,

      Słuchajcie pilnie – a ja w krótkim słowie

      Wyjawię powód, wyłożę zamiary,

      A potem każdy swe zdanie wypowie.

      Słuchajcie! szlachcic obraził mię podły,

      Szedłem do króla, nie błagałem łaski.

      Wnet sprawę długie indukta6 wywiodły;

      I jam był winien! Winien był Sieniawski!

      I oko w oko, przed króla obliczem,

      Widziałem wroga, nie próżno przychodził;

      Król go pochwalił, pochwalił, nagrodził,

      Nie spojrzał na mnie i odprawił z niczem7.

      Nasz dumny Stefan, do czegoż on zmierza?

      Śmiałżeby władać jak niemieckie książę?

      Wszak nasze państwo to gotycka wieża,

      Z tysiącznych kolumn składa się i wiąże;

      Niechaj się jedna usunie kolumna,

      Gmach cały runie, cały się rozprzęże;

      Ja się usunę! – niech mię grom dosięże8,

      Gmach cały runie, dla mnie tylko trumna!…

      Hej! szlachta, znacie Bieleckiego Jana?

      Dawniej w niewoli gnił u bisurmana9,

      A dziś się z pany w jednym stawi rzędzie,

      Jak król udzielny w darowanej grzędzie.

      A kiedy zamki walą się pod gromem,

      On