Мигель де Сервантес Сааведра

Don Kichot z La Manchy


Скачать книгу

skazana być winna na spalenie, jako pierwszy herszt tak zgubnej sekty.

      – A ja upraszam o łaskę dla niej – odezwał się cyrulik – bo słyszałem nieraz od mądrych ludzi, że to jest najpiękniejsze w tym rodzaju dzieło, jakie posiadamy, a jako najdoskonalsze i jedyne w sztuce swojej zasługuje na przebaczenie.

      – Prawdę mówisz – odrzekł proboszcz – przebacza się jej więc tymczasowo. Pokaż, co tam masz dalej.

      – Dziwne przygody Esplaudiana – odpowiedział majster Mikołaj – to rodzoniuteńkie dziecko Amadisa z Galii.

      – Co wolno ojcu, to zasie dziecku – na to proboszcz – gosposiu, otwórz okno i smyrgnij no ją tam na podwórze; będzie na fundament do stosu.

      Gospodyni ledwo ze skóry nie wyskoczyła z radości, spełniając to polecenie; i poczciwy Esplaudian poleciał na podwórze czekać cierpliwie srogiego losu, jaki go miał spotkać.

      – Idźmy dalej – odezwał się proboszcz.

      – To, to jest Amadis z Grecji – rzekł cyrulik – a mnie się zdaje, że te wszystkie Amadisy to z jednego pułku.

      – Marsz z nimi wszystkimi na podwórze – zaintonował proboszcz – palić wszystko, palić – a tę królową Pintiquieniestrę i pasterza Danirela z jego czułościami i sprośną gadaniną, to bym nawet z rodzonym ojcem razem spalił, gdyby mi się zjawił pod postacią błędnego rycerza.

      – O! i ja także – zawtórował cyrulik.

      – O! i ja z całej duszy – odezwała się siostrzenica.

      – Palić, palić, wszystko na kupę – mruczała gosposia.

      I jednym zamachem wyrzuciła przez okno cały stos książek przed nią leżący.

      – A co to tam za ogromne foliancisko? – zapytał ksiądz.

      – To Don Olivantes de Laura – odpowiedział majster Mikołaj.

      – A to tego samego autora, co Ogród Flory – mówił proboszcz – oba lepsi, dalej z nią za okno, to same kłamstwa i wariacje.

      – A to tu, to Florismart z Hiszpanii – odzywa się znów cyrulik.

      – Aha! i mospan Florismart jest tu? – na to ksiądz – i jego zaraz mi z drugimi za okno, choć takiego rodu i takie dziwne miał przygody w życiu; biedota i ordynarność stylu nie zasługują na lepszy los.

      – Tu idzie kawaler Platir – znów cyrulik.

      – To stare szpargalisko – ksiądz wyrokuje – nic a nic w sobie dobrego nie ma, żeby mu darować; za okno z nim, gosposiu, zaraz mi za okno, a nie zapomnij także i o Kawalerze Krzyża, święte to nazwanie powinno by mu zapewnić ocalenie, ale to takie brzydactwo, takie bezeceństwo, że nie można mu tego darować.

      Cyrulik wziął znów inną książkę i oznajmił: to jest Zwierciadło rycerstwa.

      – Mam honor znać je – odparł proboszcz. – Znajdziemy tam wielmożnego Rinalda de Montalban z dwunastu przyjaciółmi, a wszyscy gorsi rozbójnicy od Katrusa i dwunastu parów Francji i wiernego ich historyka arcybiskupa Turpina. Jak mi się zdaje, to dosyć tych panów będzie skazać na wieczne wygnanie, bo historia ich zaczerpnięta z pomysłu Boyardego, od którego i piękny Argost wziął myśl także. Ale i Ariost42, jak go złapię, że innym gada językiem, jak przystoi, to i jemu się dostanie, chociaż go szanuję kiedy pięknie pisze i zawsze respekt mam dla niego wysoki.

      – A ja go mam po włosku – na to cyrulik – ale nie rozumiem po włosku.

      – To i lepiej ci z tym, niewiele na tym stracisz, i pan tłumacz byłby dobrze zrobił, żeby sobie był dał pokój z przyswajaniem go nam, bo to jeszcze i stracił wiele zalet w tym przenicowaniu; wierszem pisanej książki nigdy nikt nie przetłumaczy, jak należy, to tam trudno, żeby mu łeb pękł, to zawsze charakteru głównego i najpierwszych piękności nie potrafi zachować. Jemu i tym wszystkim, co mówią o francuskich sprawach, myślę, że można darować i wsadzić je tylko w miejsce pewne, a później, jak będziemy mieli trochę więcej wolnego czasu, to zobaczymy, co z nimi zrobić. Ale wyjmuję od tej łaski niejakiego Bernarda de Carpio, co się tu po kraju włóczy, i drugiego nazwiskiem Roucesvalles, O! ci, jak mi tylko w rękę wpadną, zaraz je oddaję w moc siły zbrojnej gospochy.

      Cyrulik zgadzał się na wszystko, ślepą wiarą spuszczając się na plebana, którego uważał za człowieka nader mądrego i prawdę tak miłującego, iż za żadne skarby świata w niczym by od niej nie odstąpił. Otworzywszy znów dwie książki, znalazł w nich: Palmeoina z Oliwy, a w drugiej Palmeoina z Anglii.

      – Pierwszego – rzecze ksiądz – spalić z kretesem, a popiół na cztery wiatry obrócić, ale Palmeoina z Anglii zachowajmy, bo to dzieło bardzo znamienite, trzeba kazać na nie zrobić pudełko bogate, jak Aleksander Wielki kazał zrobić na dzieła Homera. Z dwóch względów, mój braciszku, ważna to niezmiernie książka: raz, że jest sama z siebie wyborna, a po wtóre, że, jak powiadają, napisać ją miał pewien król portugalski. Wszystkie przygody w zamku Beauregard wydarzone ślicznie opisuje, a jaka tam sztuka w stylu, w czystości mowy, jaka prostota, przyzwoitość i prawda wszędzie. A więc tedy, mości Mikołaju, jeżeli nie masz nic przeciwko temu, dzieło niniejsze razem z Amadisem z Galii wyłączymy od egzekucji ogniowej. Reszta wszystko bez różnicy i dalszego badania hurtem na stos, niech ginie bestyjstwo i śladu pamięci po sobie nawet nie zostawi.

      – A nic, nic, miły dobrodzieju, pozwólcie jeno – wtrąci cyrulik – bo oto mam w ręku sławnego Belianisa.

      – A wiem, wiem – odezwie się ksiądz – temu by tylko trzeba dać porządną dozę rumbarbarum, żeby mu żółć ściągnąć, co we wszystkich tomach tak dogryza, trzeba by także odciąć Zamek Sławy z niego i wiele jeszcze innych plugastw, a wtedy można go będzie do czasu uwzględnić, i jeżeli się poprawi, to obaczymy, może zasłuży sobie na ułaskawienie. A tymczasem, możesz go, braciszku, zachować u siebie, tylko strzeż, żeby go nikt nie czytał.

      – Bądźcie spokojni, dobrodzieju, to już moja rzecz – rzekł cyrulik i nie zadając sobie już więcej trudu z przeglądaniem tytułów, kazał sumarycznie gospodyni zabrać wszystkie wielkie wolumina i na podwórze wyrzucić.

      Gospodyni tego dwa razy nie trzeba było gadać; za nową koszulę z całej duszy spaliłaby wszyściuteńkie książki na całym świecie; zabrała się też z wielkim zapałem i zagarnąwszy od razu siedem czy osiem potężnych foliantów, machnęła je za okno. Ale nie mogła dobrze wszystkich w ręku utrzymać, jeden więc runął pod nogi cyrulikowi; ciekawość go jakoś wzięła, spojrzał na tytuł i obaczył, że to była historia sławnego Tiranta Białego.

      – Co?! – zawoła pleban – masz tam Tiranta Białego? A dajże mi go tu, majstrze Mikołaju, a wiesz ty, mój miły, że to skarb nieoszacowany, to antydot na wszelkie strapienia. Tam to dzielny rycerz Kirie Elejson z Montalban i brat jego Tomasz Montalban z kawalerem Fonsekiem występują jako ludzie szlachetni; nieustraszony Detsyant potyka się z olbrzymim brytanem, panna Rozkosz Życia figielki płata, wdowa Spokojnicka zawodzi miłosne intrygi, a cesarzowa kocha się zapamiętale w swoim masztalerzu. A to wyborne, powiadam ci, braciszku, to najpiękniejsza książka na świecie i ze stylu i z konceptu; tu rycerze jedzą i śpią pokotem, umierają w łóżkach uczciwie i testamenty robią przed śmiercią i tysiąc innych rzeczy robią porządnie, jak należy, o czym w innych książkach ani słowa nie znajdziesz. Ale mimo to, nie zaszkodziłoby wcale wsadzić pana autora jednak do ciupy na całe życie za rozmaite głupstwa, które z umysłu tam powsadzał. Weź no ją do siebie i przeczytaj, mój braciszku, a obaczysz, czy nie prawdę mówię.

      – I owszem, przeczytam caluteńką – rzekł cyrulik. – ale cóż teraz zrobimy z tym tu całym drobiazgiem, a jeszcze zostaje?

      – E!