Александр Дюма

Hrabia Monte Christo


Скачать книгу

Niech Wasza Królewska Mość nie przypisuje mi więcej, niż zasłużyłem.

      Minister policji podziękował wymownym spojrzeniem młodemu człowiekowi, a Villefort zrozumiał, że jego zamiary powiodły się: nie tracił nic z wdzięczności króla i zyskiwał jednocześnie przyjaciela, na którego w razie potrzeby mógłby liczyć.

      – Dobrze już – rzekł król. – A teraz, moi panowie – zwrócił się do pana de Blacas i ministra – możecie już odejść, nie potrzebuję was; resztą zajmie się minister wojny.

      – Szczęściem – ozwał się pan de Blacas – możemy liczyć na wojsko. Wasza Królewska Mość wie, że wszystkie raporty odmalowują jego oddanie dla Najjaśniejszego Pana.

      – Nie wspominaj pan o raportach, wiem już, jaką można do nich przywiązywać wagę. Ale, mówiąc o raportach, panie baronie, co się pan dowiedział o aferze z ulicy Saint-Jacques?

      – O aferze z ulicy Saint-Jacques! – zawołał Villefort, nie mogąc się powstrzymać.

      Lecz nagle urwał i dodał:

      – Proszę mi darować, moje oddanie dla Waszej Królewskiej Mości sprawia, że zapominam ciągle nie tyle o czci dla Najjaśniejszego Pana, bo ten szacunek wyryty jest w moim sercu, ale o prawidłach etykiety.

      – Panie de Villefort, niech się pan nie kłopocze – rzekł Ludwik XVIII. – Dzisiaj zyskałeś prawo do stawiania pytań.

      – Sire – odezwał się minister policji. – Właśnie miałem udzielić Najjaśniejszemu Panu nowych informacji otrzymanych na ten temat, gdy okropna historia z zatoką Juan odwróciła uwagę najjaśniejszego Pana. Ale teraz te wiadomości nie zaciekawiłyby króla.

      – Przeciwnie, przeciwnie, mój panie – rzekł Ludwik XVIII. – Wydaje mi się, że ta afera pozostaje w ścisłym związku z katastrofą, o której mówimy, a śmierć generała Quesnel odkryje nam być może ślad wielkiego spisku wewnątrz kraju.

      Villefort zadrżał na wzmiankę o generale Quesnel.

      – W rzeczy samej, każe nam sądzić – odpowiedział minister policji – że śmierć ta nie jest skutkiem samobójstwa, jak z początku mniemano, ale morderstwa. Wygląda, że generał Quesnel zniknął zaraz po wyjściu z klubu bonapartystów. Rano przyszedł do niego jakiś nieznajomy i wyznaczył mu spotkanie przy ulicy Saint-Jacques. Nieszczęściem lokaj generała, który go czesał w chwili, kiedy wprowadzono tego nieznajomego do gotowalni, usłyszał dokładnie, że spotkanie miało się odbyć na ulicy Saint-Jacques, ale nie pamięta numeru domu.

      W miarę jak minister policji objaśniał ów wypadek, Villefort, który zdawał się wpatrzony w każdy ruch jego warg, czerwienił się i bladł na przemian.

      A król zwrócił się do niego:

      – Panie de Villefort, wszak jesteś tego samego zdania co i ja, że generał, którego uważano za stronnika uzurpatora, a który był w rzeczywistości oddany mi całkowicie, padł ofiarą jakiegoś bonapartysty?

      – Bardzo możliwe – odpowiedział Villefort – ale czy nic więcej nie wiadomo?

      – Policja jest na tropie tego nieznajomego, który wyznaczył spotkanie.

      – Na tropie nieznajomego? – powtórzył Villefort machinalnie.

      – Tak jest, służący podał jego rysopis: ma to być mężczyzna lat od pięćdziesięciu do pięćdziesięciu dwóch, brunet o czarnych oczach, z gęstymi brwiami i wąsaty. Ubrany był w granatowy surdut, w klapie miał wstążeczkę oficerskiego krzyża Legii Honorowej. Wczoraj właśnie śledzono takiego osobnika, podobnego jak kropla wody do tego rysopisu, ale straciliśmy jego ślad na rogu ulicy la Jussienne i Coq-Héron.

      Villefort wsparł się o poręcz krzesła; im dłużej mówił minister policji, tym wyraźniej podprokurator czuł, jak uginają się pod nim nogi; usłyszawszy jednak, że ów nieznajomy zdołał umknąć śledzącemu go policjantowi, odetchnął z ulgą.

      – Odszuka pan tego człowieka – rzekł król – bo jeśli jest tak, jak myślę, że generał Quesnel padł ofiarą morderstwa, chcę, aby morderca, kimkolwiek jest – bonapartystą czy też nie, był ukarany bez litości.

      Villefort wezwał na pomoc całą swą zimną krew, aby nie zdradzić trwogi, jaką go napełnił ten rozkaz królewski.

      – Dziwna rzecz – mówił dalej Ludwik XVIII w odruchu gniewu. – Policja myśli, że powiedziała wszystko, mówiąc: „zostało popełnione morderstwo”, i że zrobiła wszystko, gdy doda: „trafiliśmy na ślad winowajców”.

      – Mam nadzieję, że przynajmniej pod tym względem Najjaśniejszy Pan będzie zadowolony.

      – Zobaczymy. Nie zatrzymuję cię, baronie. Panie de Villefort, zapewne jesteś znużony po odbyciu tak długiej podróży, idź pan odpocząć. Zatrzymałeś się zapewne u ojca?

      Villefortowi pociemniało w oczach.

      – Nie, Najjaśniejszy Panie – rzekł – stanąłem w Hotelu Madryckim; przy ulicy Tournon.

      – Ale zapewne widziałeś się z nim?

      – Najjaśniejszy Panie, udałem się natychmiast do hrabiego de Blacas.

      – Ale się z nim zobaczysz?

      – Nie sądzę, Najjaśniejszy Panie.

      – Prawda! – rzekł Ludwik XVIII z uśmiechem, który zdradzał, że wszystkie te pytania nie były zadawane bez ubocznego celu. – Zapomniałem, że jesteś pan poróżniony z panem Noirtier, a to nowe poświęcenie dla sprawy monarchii zasługuje na hojne wynagrodzenie.

      – Dobroć, jaką okazuje mi Wasza Królewska Mość, jest nagrodą przechodzącą moje najśmielsze nadzieje, tak więc nie mogę już o nic prosić Najjaśniejszego Pana.

      – Mniejsza o to, już my o panu nie zapomnimy, bądź pewien – tu król odpiął krzyż Legii Honorowej, który zwykł nosić na błękitnym fraku, obok Orderu Świętego Ludwika i wręczając go Villefortowi, rzekł: – przyjm pan tymczasem ten krzyż.

      – Sire, Najjaśniejszy Pan się zapewne pomylił – rzekł Villefort. – To krzyż oficerski.

      – No, bierz pan taki, jaki jest – rzekł Ludwik XVIII. – Nie mam czasu wołać, aby mi przyniesiono inny. Panie de Blacas, zechcesz dopilnować, aby przygotowano dyplom dla pana de Villeforta.

      Oczy Villeforta napełniły się łzami dumy i radości; wziął krzyż i ucałował go.

      – Jakimi teraz rozkazami raczy mnie zaszczycić Wasza Królewska Mość?

      – Odpocznij, bo potrzebujesz tego, i pamiętaj, że tu w Paryżu nie byłbyś w stanie mi dopomóc, w Marsylii zaś możesz mi oddać usługi najwyższej wagi.

      – Najjaśniejszy Panie – skłonił się Villefort – za godzinę opuszczam Paryż.

      – Bywaj zdrów, panie Villefort – rzekł król. – Gdybym zapomniał o tobie – bo pamięć królów jest krótka – nie wahaj się o sobie przypomnieć… Panie baronie, rozkaż pan, aby tu przyszedł minister wojny. A pan, Blacas, niech tu zostanie.

      – Ach, panie prokuratorze – rzekł minister policji do Villeforta, kiedy wychodzili z Tuileriów. – Dobrze pan zaczyna i drzwi do pańskiej kariery już otwarte.

      – Ale czy długo będzie trwała? – szepnął Villefort, żegnając ukłonem ministra, który karierę już zakończył; i poszukał wzrokiem dorożki, aby się dostać do hotelu.

      Dorożka akurat przejeżdżała bulwarami; gdy Villefort dał znak, fiakier podjechał bliżej. Podprokurator podał adres i siadł w głębi, oddając się ambitnym marzeniom.

      Po dziesięciu minutach był już u siebie. Kazał, aby konie były gotowe za dwie godziny, poprosił także o śniadanie.