Eliza Orzeszkowa

Kto winien?


Скачать книгу

na dnie serca ludzkiego łożysko, na którem w czas powszedni przeszłość śpi i milczy, lecz budzi się i nabiera głosu w każde święto bólu. Istnieje pokrewieństwo jakieś, czy tajemnicze przymierze pomiędzy bólami teraźniejszemi i przeminionemi. Ten, który dziś się zjawił, przywołuje – jakby na pomoc – braci z lat dawnych, którzy wydawali się pomarłymi. I okazuje się, że nie pomarli, tylko spali.

      Dla niej świętem bólu była rozmowa z córką, stoczona przed chwilą, więc na dnie serca jej pobudziły się i głos podniosły wspomnienia, zazwyczaj uśpione i milczące.

      Przed oczyma jej przesuwać się poczęły korowodem długim wszystkie przerażenia, upokorzenia, żałości, rozpacze, zaznane w związku i pochodzące ze związku, w którym tkwiły obietnice pokoju, radości, słodyczy, siły.

      I razem ze wspomnieniami opanowały ją zapytania.

      Dlaczego życie nie dotrzymało jej obietnic, dawanych u początku pięknego, jak wschód jutrzenki? Dlaczego nie dotrzymuje ono w pełni obietnic swych nikomu z ludzi? Dlaczego po cudnych wschodach jutrzenek przychodzą chmury, słoty, gromy, trzaski drzew, łamiących się w wichrze, westchnienia kwiatów mdlejących i zamordowywanych słowików? A potem wieczory szare, długie, z mdłemi lampkami miasto gwiazd, – a potem noce głuche, wieczne, ze śniegiem na grobach?

      Cel tych wszystkich ślepot i przejrzeń, snów cudnych, które zaledwie w szkicu bladym sprawdzać się mają i tej jawy beznadziejnej, która skończyć się nie ma nigdy? Stanęła oko w oko z wieczną zagadką bytu, nie własnego tylko, ale powszechnego bytu i, wpatrując się w tę głębię, z dnem na wieki ukrytem, czuła w głowie nieledwie obłęd myśli, a w piersi ckliwość nudną, gorzką i nieznośniejszą od samego bólu.

      Rozstąpiły się kędyś pod niebem obłoki jesienne, promień słońca zaigrał po fałdach firanek, oblał złotem pęk chryzantem i odbity w krawędziach kryształowego wazonu, z którego się wychylały, rzucił na sufit parę odłamów tęczy drgających i ruchomych. W innym wazonie zapachniała rezeda, brzegi książek i albumów zaświeciły bladem złotem i na ładnym parawanie uwypuklił się, skrzydła barwne wydobywając z cienia, ptak różanością i srebrem wyhaftowany pod niebem Japonji.

      Wszystko to było tłem, na którem postać jej napojona smutkiem wspomnień i ckliwością pytań, nie mających odpowiedzi, z głową chylącą się coraz niżej, ze wzrokiem zagasłym, wydawała się zmalałą, skurczoną, znękaną. Od szarej barwy sukni wydawała się cała osypaną popiołem.

      Otaczały ją rzeczy ładne, miękkie, połyskujące, miłe, – ale cierpiała.

      Promień słoneczny, ten sam, który stworzył dwa ślizgające się po suficie motyle tęczowe i wydobył z cieniu różowego ptaka, padł na leżącą w pobliżu kartę papieru. Z tą kartą gdy wypadkiem spotkał się zgasły wzrok kobiety nad otchłanią bytu dumającej, jak iskrą elektryczną tknięta drgnęła, wyprostowała się i wyciągnęła po nią rękę.

      Był to list uwięzionego syna, krótki, z niezmiernym wydatkiem trudów i kosztów otrzymany. Otrzymała go przed dwiema godzinami i już po wiele razy przeczytała. Teraz czytała znowu. Zawierał kilkadziesiąt słów zaledwie, ale dla niej były to skarby, od których oczy jej długo oderwać się nie mogły. Po chwili, z oczu tych na ręce, na suknię, na kartkę papieru, padać poczęły duże krople łez.

      Z za zasłony łez czytać już nie mogła, lecz nie wypuszczała z rąk przedmiotu, którego dotykały jego ręce, i, zamiast kartki papieru, widziała u kolan swych jak żywą, jak żywemi oczyma na nią patrzącą, głowę syna.

      O najdroższy! Ukochany! Po tysiąckroć błogosławiony! Orle mój z przeszytem kulą skrzydłem! Mój, mój, mój ty biedaku!

      Ostatni wyraz po stokroć powtarzając, płakała coraz cięższemi łzami, a jednak, gdy otarła z łez oczy, jaśniało w nich coś nakształt pocieszenia, coś nakształt promienia, ściągniętego z górnych szlaków.

      Czy rzeczywiście był biedakiem? Czy nie był w samej istocie rzeczy ludzkich stokroć bogatszym i szczęśliwszym od tego drugiego jej dziecka, które tam kędyś, w tej samej chwili, pędziło czas na jakiejś rozmowie pustej i może przybliżało się coraz więcej ku przepaści… Oboje byli bliscy przepaści…

      Ostatnie słowa wstrząsnęły nią łkaniem takiem, że przecięło wątek myśli i nic w niej nie zostawiło, oprócz uczucia dwóch noży, zatopionych w sercu.

      Ale po chwili myślała znowu.

      Ta przepaść, której krawędzi jego stopy dotykają, pełna ogni świętych. Jeżeli w nich zgoreje, to zgoreje na tym samym stosie, który tyle razy, tyle już razy bywał grobem sprawiedliwych i świętych ludzkości.

      Wszakże to ona sama wiodła go ku temu stosowi ofiarniczemu, od dni prawie niemowlęcych napełniając mu serce tą miłością i tą ideą, których własne jej serce było pełne. Skąd je wzięła?

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.

      Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.

/9j/4AAQSkZJRgABAQEASABIAAD/2wBDAAMCAgMCAgMDAwMEAwMEBQgFBQQEBQoHBwYIDAoMDAsKCwsNDhIQDQ4RDgsLEBYQERMUFRUVDA8XGBYUGBIUFRT/2wBDAQMEBAUEBQkFBQkUDQsNFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBQUFBT/wgARCAeoBXgDAREAAhEBAxEB/8QAHAABAQEAAwEBAQAAAAAAAAAAAQACAwcIBgUE/8QAGwEBAQEAAwEBAAAAAAAAAAAAAAECBAUGAwf/2gAMAwEAAhADEAAAAfifc/lwRmWGlBYobEzLDYKQkNhK2EsCyQgas1ZiaUlkhsxnW7IklbkWgXVmJpQlhsglaDSAS1IRVRUpmXVmZWiWSWRNWNmJpSWRIxNauUklbApQ1ZiaUFobIFiNIBK2EsNgsKEtRK2EREJrWaXKqRDVGJdWKRDRAsNhKLCSQS1UasAlbBSNWC0NhLUSyRCA1u5zKKpErYQLRUS6udWCkC6SolBTVmM6q1c5zprEurCGsypI2S7uSXK0a1mlyqmZdWRmXVjZQLAqkEurGyMyw2QSi6uYxne7msznTZia0gqmVhTVgvJcYmhaN6zmWIzLqyBVNWEoQKoLGrmExNKasJQF3c5lzNbuYyqmJrSBAqNigvJrHHndFW7nMsRmXVhLUpqzMqAKpmXVmrCWszNaRszLAvJrGM6zNauYFglkQUEbFI3c8edw2NhLAqkErZAsKJAEu9ZjGdasyqiVmZojVicc1u5QNWZmgUTKqced8usRAICViZlaIiVuczUasklIF3chnOtWZVRsoy0RqxOPO96w2EqmWlIiCUXdzARENlGrMTTZmaUhTLUauaKiWNWC5lUFUbKXK0NkYmtWauSVMqpERia3ZJAukCGyhszNNZlUhMytiRWZmlNWEuRIjVmZSWrSZXMu7lKiBdIERia3cxAurkl1ZGZcywlWkbAzNaTIgbsbM50oVSgLpICErCWCXl388TRLAu7mBVMyw2UsauRcTUENKRvWcy5zrVmZdahGrGzGdasJYyqiVERqwMzSkcms4mozKpq5JpsAlF3c5lbEjE1QDWkDdzlc51qzK6uSXdzGJrVgEoqiQAvJcZXGdas1ZBFWc61qKErZmVMy71klbATGdAkauRdWBmaUF1YRu5FzLqwCUXSBEEvJvGZrMtHLvGJcZ3mOTWUBqQlDRmWGyWQlqI1ZEQLCkQlUhKKRqlIxLqyXdxia1cy6sIzNYlF5LmIqpBYTKqREEtRGrIgVSWQlbIbKBcyo0pGJrVzLvWMZ1q5l1c5msy5mo3rFLWS0BCYl1ZEshLURqyEyqhK2ErY1IS