włosy lnianéj barwy, gładkie, i z tyłu głowy splecione w krótki, sterczący warkoczyk. Uważana w domu za zupełnie dorosłą już osobę, Liba jest bardzo poważna i rozważna, zastępuje przy gospodarstwie matkę, po całych dniach w domu nieobecną, i piastuje młodsze rodzeństwo. Pali ona w piecu, chodzi po wodę do poblizkiéj studni, strawę gotuje, raz w tydzień izbę zamiata, sto razy na dzień przechodzi najróżniejsze katusze z powodu Esterki i Mendelka, których ustawicznie szukać musi, wołać, strofować, albo pocieszać; a wszystkie funkcye te spełniając z niezmierną powagą i wytrwałością, obraca w chudych dłoniach druty wełnianych pończoch, czasem żółtawych, czasem czarnych, albo błękitnych, które robić nauczyła ją matka przed laty sześciu, które téż od lat sześciu robi ona dla matki, siebie i rodzeństwa, a czasem, w porach trudnych przesileń finansowych, i na sprzedaż. Niekiedy Liba uczuwa się zmęczoną, siada na nizkim stołeczku pod piecem i ręce trzymające pończochę składa na kolanach. Spoczynki te jednak trwają krótko. Najczęściéj bowiem wtedy właśnie, dwuletniemu Lejzorkowi przychodzi ochota spacerowania po izbie. Spaceruje tedy, gwarząc głośno i energicznie machając rączkami, potém pada i wrzeszczy okropnie, a Liba wstaje, podnosi go z ziemi i kołysze w objęciach póty, dopóki dziecko nie uspokoi się i nie zaśmieje do pochylonéj nad sobą twarzy siostry. Wtedy Liba składa je w kołysce i chce odejść, ale Lejzorek ponownie wydaną z piersi nutą najżałośniejszego minoru objawia żądanie, aby pozostała przy nim. Kołyska stoi tuż przy łóżku Cipy, wysokiém samo przez się, a podwyższoném jeszcze dwiema leżącemi na niém pierzynami. Libie, jakkolwiek wysmukłą jest względnie do wieku swego, na łóżko to wejść trudno. Gramoli się jednak na nie, siada na szczycie pierzyn, nogi opiera o brzeg kołyski, i robiąc pończochę swą, może już wygodnie z wysokiego stanowiska tego doglądać Lejzorka, który usypia, ale od chwili do chwili otwiera jeszcze oczy, patrząc, czy siostra jest przy nim. Nie wiem, czy te, otwierające się co chwila, senne oczy dziecięce, spostrzegają, jak wydatnie, a zarazem dziwnie jakoś, głowa poważnéj dziewczynki z bladą twarzą, spuszczoną powieką i sterczącym z tyłu warkoczykiem, odbija od burakowego tła piętrzących się dokoła niéj pierzyn i poduszek.
Takiemi są dzieci Szymszela, lecz kim i jakim jest sam Szymszel?
Kim jest? W pytaniu tém zawierają się kwestye urodzenia i tego wyższego, lub niższego stanowiska, które człowiek zajmuje na drabinie hierarchii społecznéj.
Co do urodzenia, nie umiem powiedziéć państwu dokładnie, kim był rodzic Szymszela. Woziwodą podobno, czy drwalem; jedni mi mówili tak, a drudzy inaczéj, lecz wszyscy zgadzali się w twierdzeniu, że musiał być bardzo ubogim, skoro syn jego edukacyą swą naukową rozpoczął w Talmudorze, to jest w szkółce bezpłatnéj. Co zaś do stopnia hierarchii, że wysokim on być musi, wnieść możemy z owych słów Szymszela samego, do żony powiedzianych: „ot, do czego ja doszedłem! ” Człowiek, który wyrazy te wymawia z dumą i zadowoleniem, do czegoś ważnego i wysokiego dojść musiał. Szymszel posiada istotnie to stanowisko, które przywykliśmy wszyscy uważać za wysokie i szacunek, a nawet pewną wdzięczność ogółu budzące, jest on bowiem… Sprawię wam, czytelnicy, niespodziankę prawdziwą, gdy powiem, że Szymszel jest – uczonym.
Wiadomość ta nie stanie w sprzeczności najmniejszéj z uprzedniém twierdzeniem mojém o tém, że krąg rzeczy i zjawisk, znanych Szymszelowi, jest nadzwyczaj ciasnym, jeżeli tylko zechcecie z pamięci i wyobraźni swéj wykluczyć w téj chwili wszystkie wiadome wam akademie, uniwersytety i wysokie instytuty wiedzy. Zakłady naukowe, z których Szymszel uczoność swą zaczerpnął, nazywają się: Talmudora, Eszybot i Bet-ha-Midrasz. Tworzą one stopnie pełnie tak, jak szkółka elementarna, gimnazyum i akademia. Nie wszyscy żydzi stopnie te przechodzą. Są tacy, którzy, dla braku zdolności, albo ochoty, zatrzymują się na piérwszym, albo na drugim. Szymszel nie zatrzymał się i przeszedł wszystkie. Co więcéj, dosięgnąwszy na piérwszym ze stopni tych lat wieku swego dziesięciu, na drugim trzynastu, na trzecim ośmnastu, a w ośmnastym roku ożeniwszy się, nie przestał jeszcze uczyć się. Chodził do Bet-Midraszu i uczył się, siadywał wieczorami i nocami całemi w izbie swéj, przy stole stojącym u okna, i… uczył się.
Czego mianowicie uczył się? Religii swéj, dziejów jéj, niezmiernie licznych, a subtelnych jéj odcieni, metafizyki w niéj zawartéj i przyozdabiających ją podań, przypowieści, axyomatów, legend, których część znaczna – czy uwierzycie państwo? – porównaną być może do pereł i kwiatów ludzkiéj myśli. Szymszel więc jest – jak-by to powiedziéć? – teologiem-metafizykiem, a w części téż i dziejoznawcą, w téj części, która ściśle i bezpośrednio dotyczy dziejów ludu żydowskiego i wiary jego. Po-za tą dziedziną wiedzy, w któréj dosięgnął wysokiego bardzo stopnia biegłości, nie wié on o niczém a o niczém, i po za czynnością ustawicznego ćwiczenia się w swéj specyalności, nie czyni on nic a nic. Absolutne zagłębianie się to w specyalności, dość oderwanéj od potrzeb codziennego bytu, wprowadziło-by codzienny byt Szymszela i pięciorga jego dzieci w trudności nierozwikłane, gdyby nie ożenił się on był, mając lat ośmnaście, z Cipą, która miała lat sześnaście; gizelką była w dużym sklepie korzennym, na handlu więc i manipulacyach jego znała się, a zostając żoną uczonego (dzięki swatowstwu kupcowéj, u któréj służyła), uczuła się tak uszczęśliwioną i zaszczyconą tém małżeństwem, iż człowiekowi, który ją podobnie świetnym losem obdarzył, oddała się z duszą i ciałem, z miłością tkliwą a nieśmiałą, ze czcią głęboką i niezmordowaną ochotą do poświęcenia się bezgranicznego.
Szymszel, syn woziwody, czy drwala, ubogi uczeń bezpłatnéj szkoły, nie posiadający żadnego majątku, prócz dwustu złotych, zebranych dla niego drogą składki publicznéj, uchodził przecież w oczach młodych dziewcząt i rodziców ich za partyą tak świetną, że gdy małżeństwo jego z Cipą ogłoszoném zostało, wszyscy jednomyślnie dziwili się szczęściu małéj gizelki, któréj stara matka roznosiła po ulicach kosze z owocami, a siostry powychodziły za szewców, stolarzy i tym podobnych ludzi grubego rzemiosła i nizkiego stanu. Szewcy ci i stolarze posiadali wprawdzie własne małe domki, duże warsztaty i stałe dochody. Szymszel nie miał ani domu, ani pracowni żadnéj, ani dochodu żadnego; ale był uczonym i przytém, a może zatém, tak pięknym i delikatnym!…
Szymszel i Cipa tedy pobrali się, mając społem kapitału rubli trzydzieści. Oprócz tego, Cipa miała jeszcze wyprawę, czyli: trzy koszule, dwie pierzyny, dwie suknie i kaftan watowany jeden.
Nic więcéj nad to w porze pobrania się swego nie mieli, a jednak od lat już oto dwunastu żyją… Urodziło się im przez czas ten dziewięcioro dzieci, z których czworo umarło, a pięcioro istnieje; urodzi się pewno jeszcze z pięcioro, z których ze troje umrze, a ze dwoje wyhoduje się, a jednak żyć będą… Dziwném się to zapewne wyda państwu, a może i nieprawdopodobném, aby rodzina jakaś, w tak świetne, szczególniéj liczebne, rezultaty obfitująca, żyć mogła z kapitału, wynoszącego rubli trzydzieści. Ja sama dziwiłam się temu niezmiernie dopóty, dopóki z blizka nie poznałam Cipy.
Z pozoru jest to sobie mała żydóweczka, zupełnie, jak to mówią, prosta. Dwadzieścia ośm lat mając, wygląda na czterdzieści z górą. Nizka, na przód podana, z plecami, na których watowany kaftan garbi się i błyszczy, nie tyle od cenności materyi, co od zgrzybiałego wieku, przesuwa się ona przez tłum drobnym, śpiesznym, a jednak nieśmiałym i jakby skradającym się, krokiem.
Wydaje się wiecznie skłopotaną czémś, ogłuszoną, ogłupioną, i tylko czarne oczy jéj, ruszają się wciąż bardzo szybko wśród śniadéj, zwiędłéj twarzy, i rzucają często bardzo żywe błyski. W błyskach tych zdradza się ustawiczne a bystre szukanie i upatrywanie czegoś, a niekiedy niespokojne, czujne i namiętne pożądanie. Zdarza się téż czasem, że oczy Cipy przybierają wyraz złośliwy i doskonale wtedy harmonizują z czołem nizkiém, okrytém od gęstych brwi aż po kraniec czarnéj peruki niezliczoną ilością drobnych zmarszczek.
Raczcie jednak państwo nie żartować z téj małéj, prostéj żydówki, bardzo nieestetycznie i niemądrze wyglądającéj.