Józef Ignacy Kraszewski

Hrabina Cosel


Скачать книгу

wyszukać… – rozśmiał się Lagnasco…

      I poczęli szeptać tak cicho, że ich już słychać nie było, bo król zdawał się przebudzać jakby ze snu i wodził oczyma po swych towarzyszach, aż wzrok jego padł na tragicznie rozpartego barona Kyan i król parsknął homerycznym śmiechem.

      Niepotrzeba było więcéj ażeby cała sala za nim powtórzyła śmiech echem, choć połowa z współbiesiadników wcale nie wiedziała z czego Najjaśniejszy Pan rozśmiać się raczył.

      Jeden Kyan się nie ruszył, nie drgnął.

      – Kyan! – krzyknął król – co ci jest? czy cię kochanka zdradziła? czyś goły, czy ci nieprzyjaciel wpił się do boku? Wyglądasz jak Prometeusz, któremu niewidzialny sęp szarpie wątrobę!

      Kyan odwrócił się jak drewniana lalka i westchnął straszliwie. Stojący koło niego kandelabr o sześciu świecach do połowy zgasł od tego westchnienia i dym świéc rozszedł się po sali.

      – Kyan, co ci jest? – zapytał król.

      – Najjaśniejszy Panie – odparł baron – osobiście nie jest mi nic. Nie jestem ani głodny, ani zakochany, ani dłużny, ani zazdrosny, ale rozpacz mnie morduje.

      – Cóż się stało? mów! – począł król.

      – Nad nieszczęśliwym losem najukochańszego naszego monarchy boleję! – odparł poważnie Kyan – tak jest! Urodzony do szczęścia, z bożém obliczem, z herkulesową siłą, z sercem wspaniałém, z męztwem niezłomném, stworzony aby świat ci u stóp leżąc służył… nie masz nic.

      – Tak, to prawda – rzekł August chmurząc brew.

      – Piętnastu nas tu siedzi i rozbawić cię nie umiemy; kochanki cię zdradzają i starzeją się, wino kwaśnieje, pieniądze ci kradną, a gdy wieczorem radbyś odetchnąć w wesołém kółku, przynoszą ci wierni poddani twarze grobowe. Nie powinnaż mnie co cię kocham, rozpacz porywać!

      August się uśmiechnął, ręką drżącą pochwycił puhar i stuknął nim o stół. Z za kredensu wybiegły dwa karły… jak jeden i stanęły przed królem.

      – Słuchaj Tramm – zawołał August – każ podać gąsior ambrozyi! Kyan’a robię podczaszym. Wino któreśmy pili, podprawione było wodą.

      Ambrozyą zwał się węgrzyn królewski, który Zichy sam dla Augusta z najlepszych winogron nie wyciskanych robić kazał; było to wino nad wina, niby syrop ciągnące się, zdradziecko słodkie i łagodne, a mogące powalić olbrzyma.

      Tramm z towarzyszem znikli, a po chwili ukazał się czarny Murzyn we wschodniéj odzieży, na srebnéj tacy niosący gąsior ogromny. Wszyscy wstali i witali go pokłonem, król spoglądał.

      – Kyan gospodaruj – zawołał.

      Kyan wstał… karły niosły na drugiéj tacy kieliszki, ale te się nie podobały podczaszemu; szepnął im coś i małemi kroczkami za bufet pobiegli, a po chwilce zjawili się z nowém szkłem różnego kalibru.

      Z powagą urzędnika, który zna ważność zleconych sobie obowiązków, Kyan jął się ustawiać kielichy.

      W środku stał piękny, smukły, przyzwoitéj objętości królewski; dokoła wieńcem otaczały go nieco mniejsze ministeryalne kielichy, po za niemi drobniejszych rozmiarów jak na żart, niby naparstki w znacznéj liczbie cisnęły się kieliszeczki.. śmieszne.

      Wszyscy patrzeli ciekawie.

      Kyan powoli ujął gąsior ogromny, aby w nim nie poruszyć osadów i ostrożnie nalewać zaczął. Napełnił najprzód wszystkie drobne. Nie wiele one napozór brały, ale ich był lik tak znaczny, że nim wszystkie ponalewał, gąsior się bardzo opróżnił. Koléj szła na ministeryalne. Wśród powszechnego milczenia, podczaszy sumiennie i te wszystkie nalał spełna. W gąsiorze ubywało, ubywało i gdy przyszło nalać kielich królewski – wina zabrakło. Kilka kropel z mętami wlał Kyan do niego, stanął i spojrzał na Augusta.

      – A! dobry z waćpana podczaszy! – rozśmiał się król – dla ciebie ja jestem ostatnim. Cóż to ma znaczyć?

      Śmieli się otaczający.

      – Najjaśniejszy Panie – odezwał się stawiając opróżniony gąsior na stole Kyan, który wcale nie stracił przytomności i humoru – jest to przecie nie nowina, ale rzecz powszednia: com ja tu zrobił z winem, twoi ministrowie robią co dzień z dochodami państwa. Najprzód sobie każdy mały urzędniczek swoję kieszeń nalewa, potém starszyzna o sobie pamięta, a gdy przyjdzie królewski puhar – tylko męty pozostały.

      Król uderzył w dłonie, patrząc szydersko po przytomnych.

      – Kyan! twoje zdrowie! Przypowieść Ezopa godna. Ale niechże dla mnie drugi gąsior podadzą.

      Murzyn niósł już na tacy ambrozyą. Śmieli się wszyscy, bo król się śmiał, ale jakoś kwaśno; z ukosa spoglądano na Kyan’a, który najmniejszy kieliszeczek wziął i zdrowie Herkulesa saskiego okrzyknął.

      Padli wszyscy podchmieleni na kolana… hałas powstał ogromny, kielichy podniosły się do góry.

      Król swój kielich ku baronowi wypił i postawił.

      – Mówmy o czém inném! – zawołał. – Fürstemberg wstał.

      – Najjaśniejszy Panie – rzekł – godzina nadchodzi, w któréj o niczém inném mówić się nie godzi, tylko o tém co dniowi i nocy króluje… o kobiétach.

      – Doskonale – poparł król – każdy niech swoją kochankę opisze… Fürstemberg zaczyna.

      Szydersko uśmiechając się – wymówił król te słowa – po twarzy Fürstemberga przebiegł grymas dziwny.

      – Dane mi pierwszeństwo – odezwał się młody towarzysz króla i ulubieniec – dowodzi tylko że przed okiem argusowém naszego najmiłościwszego pana nic się ukryć nie zdoła. Zna mnie, kłamać mu nie potrafię i wystawia na upokorzenie. Najjaśniejszy Panie! – dodał ręce składając Fürstemberg – proszę o uwolnienie mnie od wizerunku kochanki.

      – Nie! nie! poczęto dokoła. Portret być może bez podpisu… jeśli osoba ukrytą być musi, ale rozkaz Pana święty i nieodwołalny. Maluj Fürstemberg.

      Wszyscy potrosze wiedzieli, dlaczego tak nieochoczo brał się do opisu młodzieniec. Była to chwila krytyczna w jego życiu, udawał bowiem wielką miłość dla przeszło czterdziestoletniéj wdowy po jednym z Friesenów, która słynęła z tego, że z pod różu i bielidła twarzy jéj widać nie było. Wdowa była bogata, Fürstemberg właśnie grosza potrzebny, wszyscy wiedzieli że się z nią nie ożeni, a jednak na balach dworskich, na maskaradach, w przejażdżkach ciągnęła go za swym wozem.

      Gdy się Fürstemberg ociągał, naglić tak i tupać poczęto, iż król nakazać musiał milczenie i wskazując na Fürstemberga powtórzył:

      – Niéma litości, maluj tę malowaną kochankę, któréj palisz ofiary.

      Dla nabrania odwagi młody roztrzepaniec wychylił swój kielich do dna.

      – Kochanka moja jest najpiękniejszą w świecie – zawołał – możeż mi kto zaprzeczyć, znaż kto co się ukrywa pod tą maską, którą dla śmiertelników oczu nakłada? Moja kochanka należy do bóstwa… bo jéj jednéj nie zagraża to, co wszystkim innym… piękność jéj dojrzała, jaką jest pozostanie na zawsze. Ząb czasu skruszy się o marmurowe jéj kształty…

      Śmiech mu przerwał.

      Obok niego siedział Adolf Hoym. Mężczyzna był pięknie zbudowany, ale twarzy nie miłego wyrazu. Małe jego oczki świdrujące gdy się w człowieka wpatrywał, cechowała przenikliwość