Józef Ignacy Kraszewski

Hrabina Cosel


Скачать книгу

– podnosząc oczy zawołał Hoym, zaczynając wzdłuż i wszerz biegać po gabinecie jak opętany – poco? bom był szalony! bo mnie ci niegodziwcy spoili, bo nie wiedziałem com robił! bom głupi… bom nieszczęśliwy!… bom waryat!

      Tak! waryat! – powtórzył.

      – Więc mogę nazad powrócić? – spytała Anna…

      – Z piekła się nie powraca! – zaśmiał się Hoym, – a waćpani z łaski mojéj w piekle jesteś: to istne piekło!

      Rozerwał na piersiach kamizelkę, jakby go dusiła i padł na krzesło…

      – A! tak! istotnie oszaleć przyjdzie, – mruknął – lecz z królem niema wojny…

      – Jakto? król?

      – Król! Fürstemberg! wszyscy! wszyscy! nawet Vitzthum, kto wié, własna może siostra… spiknięci na mnie… Dowiedzieli się żeś ty piękna, żem ja głupi i kazali mi panią pokazać!

      – Któż im o mnie powiedział? – zapytała ciągle spokojna Hoymowa.

      Minister nie mógł się przyznać przed nią, iż sam popełnił tę winę, za którą przychodziła pokuta, zgrzytnął zębami, tupnął nogami i zerwał się z krzesełka… Złość jego ustąpiła nagle wcale odmiennemu usposobieniu, pobladł, stał się zimnym i szyderskim.

      – Dość tego, – rzekł cicho zniżając głos – mówmy rozsądnie. Co się stało, tego naprawić nie potrafię… Wezwałem panią, bom musiał ją tu ściągnąć, król chciał, a Jowisz piorunuje tych co mu się śmią sprzeciwiać… Dla jego zabawki musi służyć wszystko… królewskiemi stopy depcze skarby cudze i rzuca je w śmiecisko… – Zniżył głos i umilkł jakby słuchał czy się kto nie odezwie.

      I począł znowu zwolna chodzić po pokoju.

      – Założyłem się z ks. Fürstembergiem, że pani jesteś najpiękniejszą kobiétą ze wszystkich tych, które tu z professyi pięknych role grają. Nieprawdaż żem był głupi? Pozwalam byś mi to pani powiedziała… Najjaśniejszy nasz pan ma być zakładu naszego sędzią… i wygram tysiąc dukatów…

      Anna zmarszczyła brew, odskoczyła z najwyższą wzgardą, odwracając się od niego.

      – Nikczemny waćpan jesteś, panie hrabio – krzyknęła w gniewie. – Jakto? wy! wy coście mnie jak niewolnicę trzymali zamkniętą, skąpiąc mi powietrza i światła, wyprowadzacie mnie teraz jak komedyantkę na scenę, abym wam wygrywała zakłady blaskiem oczu i uśmiechami? to najwyższa podłość!

      – Nie szczędź pani wyrazów, mów co chcesz, – rzekł Hoym z boleścią – wart jestem, zasłużyłem… Wszystkiego za mało na potępienie mnie! Miałem najpiękniejszą istotę w świecie, która kwitła i uśmiechała się dla mnie samego tylko, byłem dumny i szczęśliwy… szatan mi kazał w kielichu wina rozum utopić…

      Załamał ręce: Anna zamilkła i patrzała.

      – Ja jadę do domu – rzekła – ja tu nie pozostanę, wstydziłabym się sama siebie… Koni! powóz!

      Rzuciła się ku drzwiom: Hoym stał uśmiechając się gorzko…

      – Koni! powozu! – powtórzył – ale waćpani nie wiesz chyba gdzie jesteś i co cię otacza? Jesteś niewolnicą, nie możesz stąpić kroku; nie ręczę żeby straż nie stała u drzwi domu. Gdybyś ośmieliła się wymknąć, dragoni pójdą złapać cię i odprowadzić… nikt nie odważy się wieźć… nikt nie uzuchwali ratować… Waćpani nie wiesz gdzie jesteś?

      Hrabina załamała ręce z rozpaczą, Hoym patrzał na nią z jakiémś uczuciem niewysłowionéj zazdrości, żalu, bólu, szyderstwa i niepokoju.

      – Nie – rzekł dotykając z lekka jéj ręki – posłuchaj mnie pani; nie jest jeszcze może tak źle jak ja mówię, jak przeczuwam: mówmy z flegmą i rozsądnie… Giną tu ci co chcą być zgubieni… Pani możesz nie być piękną gdy zapragniesz, możesz się stać odstręczającą, surową, straszną… możesz dla ocalenia mnie i siebie… przybrać postawę odrażającą…

      Tu zniżył głos…

      – Znasz pani historyą naszego najmiłościwszego pana a króla Augusta? – zapytał się z dziwnym uśmiechem. – Pan to wspaniały, hojny… sypiący złotem, które moja akcyza ze spleśniałego chleba ubogich wyciska… Niema drugiego tak wspaniałomyślnego monarchy.., niema któryby potrzebował bawić się drożéj, nieustanniéj i dziwaczniéj. Łamie podkowy i kobiety i rzuca je na ziemię; kanclerzy, których ściskał wczoraj, zamyka na Koenigsteinie… Dobry i łaskawy pan, uśmiecha ci się do ostatniéj godziny, aby rusztowanie osłodził… Serce ma najlitościwsze, tylko mu się sprzeciwiać nie trzeba…

      Mówił coraz ciszéj, a trwożliwemi oczyma biegał dokoła…

      – Znasz pani historyą jego! a! ciekawa bardzo – szeptał daléj – lubi kobiéty coraz świeże… co raz świeże jak smok ów w bajce, żyje dziewicami, które mu przerażeni mieszkańcy do jego jaskini wiodą… a on je pożera… Któż jego ofiary policzy? Waćpani może słyszałaś ich imiona… ale obok znajomych, trzykroć tyle zapomnianych… Król ma dziwne smaki i upodobania: kocha się dwa dni w atłasach, a gdy mu się one znudzą, gotów na łachmany polować… Ludzie wiedzą o trzech królowych z lewéj ręki, jabym ich naliczył dwadzieścia… Königsmarck jest jeszcze piękną, Spiegel nie jest wcale stara, księżna Teschen w łaskach… ale już wszystkie go znudziły. Szuka kogoby pożarł!

      Dobry pan! łaskawy pan! – dodał śmiejąc się – wszakże zabawić się musi, wszak dla tego na świat przyszedł aby mu służyło wszystko; piękny jak Apollo, silny jak Herkules, lubieżny jak Satyr… a straszny jak Jupiter…

      – Dlaczegóż mi to waćpan rozpowiadasz, – wybuchnęła oburzona Anna – maszże mnie za tak nizko upadłą, bym na skinienie pańskie dała się sprowadzić z drogi honoru! Waćpan mnie nie znasz! to obelga!!

      Hoym patrzał z politowaniem na nią.

      – Znam moją Annę, – rzekł z uśmiechem – lecz znam dwór, pana, ludzi co nas otaczają i urok jaki ich otacza. Gdybyś pani kochała mnie byłbym spokojnym…

      – Alem przysięgała wam, to dosyć – odezwała się z dumą kobiéta – nie pozyskałeś serca, ale masz słowo. Takie kobiety jak ja nie łamią przysięgi…

      – Łamały i takie dla blasku korony – rzekł Hoym – księżna Teschen jest wielką i dumną panią.

      Anna ruszyła ramionami z pogardą.

      – Mogę być żoną, nie chcę być kochanką – zawołała – sromu na czole nosić nie umiem.

      – Srom! – rzekł Hoym – a! to piecze tylko chwilę, goi się rana i nie boli, choć piętno zostaje na wieki…

      – Waćpan jesteś obrzydliwy, – przerwała kobiéta z gniewem. – Sprowadzasz mnie tutaj sam… i karmisz takiemi groźbami…

      Wzruszenie nie dozwoliło jéj mówić dłużéj. Hoym się zbliżył z pokorą:

      – Daruj mi – odezwał się – głowę straciłem, nie wiem co czynię i co mówię… to dzikie domysły i strachy… Jutro jest bal na dworze… Król pan rozkazał ci być na nim, zostaniesz przedstawioną królowéj. Mnie się zdaje – z cicha począł spuszczając oczy – waćpani możesz co zechcesz, nawet nie być piękną… Ja chętnie zakład przegram… Będzie ci łatwo stać się śmieszną… niezgrabną. U króla wiele waży elegancya, dowcip, żywość… cóż łatwiejszego jak okazać się zaniedbaną, niezręczną, milczącą, roztargnioną