klasztoru.
Rycerstwo księcia Pobożnego, choć samo też pobożnem było, a o płochości teraz myśleć nie miało czasu – przecież do młodszych zakonnic, które z za furty ciekawie wyglądały, uśmiechać się zaczęło.
Takie to były – czasy. Z jednej strony surowość bezlitośna, z drugiej namiętności ludzkie niczem się poskromić nie dające, wyrywające z żelaznych oków, jakie na nie wkładano. Nie za jedną też nowicyuszkę tej najsroższej reguły ręczyć by trudno, by się zapłoniona rycerzowi nie uśmiechnęła nawzajem. Tem gorętszą była potem modlitwa.
Księżna za sobą wiodąc w milczeniu syna, który żonę trzymał za rękę i po cichu szeptał coś do niej, weszła do małej komnaty, w której obcych zwykła była przyjmować. Nie była to ta cela, w której się biczowała i noce trawiła czasem na twardem z desek posłaniu, gdy znużenie już jej się na nogach utrzymać nie dawało.
Tu jeszcze księżnę poznać w niej było można po bogatym sprzęcie, gdy w celi swej jako zakonnica uboga mieszkała. Tam wisiały tylko krzyże, obrazki patronek, Maryi Magdaleny, Katarzyny, Tekli, Urszuli – i lampki gorejące przed niemi.
Jak zwykle, księżna Jadwiga nigdy nie wypuszczająca z ręki małego z kości słoniowej wyobrażenia Matki Boskiej, które z sobą ciągle nosiła – zbliżyła je naprzód do ust bladych i pocałowała, nim do syna mówić zaczęła.
W tej praktyce pobożnej czerpała jakąś siłą. Wychudłe jej palce, kości skórą powleczone – z namiętnością obejmowały, ściskały ten wizerunek Matki boleści. Ona sama była nią też w tej chwili, ale ból okrywała chłodem, tak, że oko ludzkie dostrzec go nie mogło.
Rozmowa toczyła się, jak zawsze, po niemiecku.
– Przybyłem po błogosławieństwo wasze – westchnął książę Henryk. – Dzicz z pod Wrocławia, którego dobyć nie mogła, ciągnie na nas na Lignicę – czekamy na nią. Na Dobrem Polu rozstrzygną się losy nasze, a może – dodał książe – i całego chrześciańskiego świata, a pewnie tej całej ziemi naszej stojącej otworem.
Księżna słuchała całując wizerunek Matki Bożej i nie przerywając synowi, oczy jej patrzały gdzieś daleko, zdawała się go nie widzieć.
– Pięć silnych oddziałów – ciągnął dalej syn – postawiemy przeciwko nim, mąż w męża dobrani ludzie.. każdy z nas przeciw temu gadowi, jeden na dziesięciu ustoi.
– A ich jest stu na jednego z was – zawołała księżna Jadwiga. – Widzą ich oczy moje, widzą! Jest ich mnogość wielka, nieprzeliczona, tak, że gdybyście zgnietli jej połowę, starczy drugiej, by was pochłonęła.. Plaga to niebieska.. karanie Boże za grzechy… Umrzeć musicie za wiarę waszą, aby krew zmyła winy…
Księżna Anna słuchając matki, zanosić się z płaczu zaczęła – surowe wejrzenie jej zmusiło łzy połknąć.
– Nie zwyciężycie ich! nie! – mówiła powolnie. – A jakżebyście mogli, Henryku mój, tam pobić nieprzyjaciela, na tem Polu Niedobrem, gdzie – w piersi się uderz – ty, z własnym niegdyś walczyłeś bratem?
Tak było w istocie, na polu pod Lignicą w krwawej walce potykali się zwaśnieni Henryk z Bolesławem, rodzonym swym. Usłyszawszy to wspomnienie, drgnął książe.
– Nie mogłem uczynić inaczej, – zawołał – wyzwanym był!
– Lecz walczyłeś z bratem i nie o sprawiedliwość, ale o panowanie marne, o ziemię tę lichą, której na grób tak mało potrzeba, a dumie waszej zawsze jej nie staje do syta. Więc dziś, gdy o życia swe i za sprawę świętą, bić się będziecie – poginiecie! bo taki jest – sąd Boży!
– O, matko moja! – jęknął Henryk, którego głos powtórzył się w piersi żony.
– Wyrok to nie mój a Boży! – chłodno odparła Jadwiga całując pobożnie wizerunek – ja go tylko wam zwiastuję, abyś ty i rycerstwo twe wiedziało, że na śmierć idziecie, żebyście się pojednali z Bogiem, wzięli błogosławieństwo kapłana, tak jak ja wam moje daję…
To mówiąc ręką, w której trzymała posążek, krzyż zakreśliła nad schyloną głową syna i usta jej cichą jakąś poczęły szeptać modlitwę, którą łkanie tylko księżnej Anny, spartej na ramieniu męża i płaczącej – przerywało…
Henryk stał z twarzą smutną, ale męzką. Przepowiednia ta może godziła się z przeczuciem jego, chociaż po cichu starał się uspakajać żonę.
Przypomnienie tej krwawej rozprawy z bratem pod Lignicą, serce mu boleśnie ściskało.
– Mamy – odezwał się, chcąc rozmowę odwrócić – mamy rycerzy niemieckiego zakonu z sobą i polski oddział nadciągnął niepośledni.. Morawianie też przyjdą i Czesi. Wszystek lud dorodny i mężny.
Księżna Jadwiga potrząsnęła głową.
– Stu na jednego i więcej ich będzie – rzekła – nie zmożecie! Stoi w piśmie, iż przyjdzie lud ze wschodu, który chrześciaństwo wytrzebi, aby ono może zakwitło bujniej na pognoju ludzkich ciał i grzechów.
Wartli ten świat i ten wiek, aby nad niemi miał Bóg miłosierdzie? – dodała wzdychając ciężko. W grzechach brodziemy, brniemy w nich. Usty wyznajemy Chrystusa a sercami ciało miłujem, pruchno i zgniliznę! kto z nas godzien miłosierdzia?
– Ty, matko kochana! – zawołał książe Henryk przejęty – ty! I gdyby Bóg, jak stoi w piśmie, dla jednego sprawiedliwego gród był gotów ocalić, czyż dla cnót twych nie powinienby nas uratować?
Z groźnym krzykiem oburzenia przerwała mu matka.
– Nie bluźnij! Azali wiesz, ile ja grzechu na duszy mej noszę? ile słabości – ile plam, których pokuta zmyć nie może??
I pocałowała obrazek gorąco.
– Inne są sądy Boże a sądy ludzkie, bo On na serca patrzy, nie na twarze.
Książe Henryk spuścił głowę smutnie. Milczała modląc się księżna stara.
– Ciało posilić trzeba, – odezwała się po przestanku, słysząc dzwonek, który się odzywał zdaleka. – Tam dla was już stoi przygotowane jadło… Idźcie więc, a ja do kościoła muszę…
Zawróciła się prędko ku celce swéj, księżna Anna ujęła męża pod rękę i wywiodła go z sobą do izby jadalnej, która po za klasztorem żeńskim dla gości była przeznaczoną. Tu towarzystwo księcia Henryka znajdowało się czekając nań.
Osobny stół zastawiony był dla książąt na podwyższeniu. Siadła przy nim księżna Anna posługując mężowi, który mimo smutku i złych wróżb, znużony drogą, chciwie począł głód zaspokajać.
Inni też przy stołach zasiadłszy chwytali już z mis i z drewnianych naczyń mięsiwa.
Uczta była więcej klasztorna niż książęca, a życie wówczas nawet po dworach pańskich dostatnie bardziej niż wykwintne. W dzień powszedni mięsiwo, polewka, kasza, składały całą zastawę, w post ryby i mączne potrawy. Piwo stało przed panami, wino przed księciem, woda obficie.
Całe prawie towarzystwo, gdy głośniej odzywać się zaczęło, okazało, iż wcale nie straciło ducha. Była chwila zwątpienia, gdy Ślązacy sądzili się osamotnieni, teraz przy nadciągających posiłkach nabrali otuchy.
– Hej! – odezwał się Henno z Rohrsteinu, – nie dziw, że to chłopstwo pogańskie Ruś pokonało, bo tam nigdy dobrego oręża i sprawy wojennej nie było. U nas w Niemczech inaczej jest. Pogańska wojna wszędzie jedna, dość popatrzeć, jak krzyżacy prusów motłochy rozpędzają