– odparł Pencroff. – Nie tylko pana to dziwi, panie Cyrusie, ale i nas samych nie mniej zdumiewa, że znaleźliśmy pana w tym miejscu.
– Istotnie – powiedział, ożywiając się coraz bardziej inżynier, którego te szczegóły mocno zainteresowały – istotnie, to bardzo dziwne!
– Czy mógłby nam pan opowiedzieć – zagadnął znowu marynarz – co się z panem działo po tym, gdy porwała pana fala?
Cyrus Smith wytężył pamięć, ale niewiele mógł sobie przypomnieć. Uderzenie fali oderwało go od siatki balonu. Początkowo zanurzył się na kilka sążni. Gdy wypłynął znowu na powierzchnię morza, wyczuł w półmroku, że jakaś żywa istota porusza się tuż obok niego. Był to Top, który skoczył za nim na ratunek. Kiedy inżynier spojrzał do góry, nie zobaczył już balonu, który, uwolniony od ciężaru jego i psa, poleciał jak strzała. Smith znajdował się wśród wzburzonych fal, w odległości pół mili od brzegu. Usiłował walczyć z falami i płynął, ile mu sił starczyło. Top podtrzymywał go za ubranie; lecz gwałtowny prąd porwał go, uniósł na północ i po półgodzinnym szamotaniu się inżynier poszedł na dno, pociągając Topa za sobą. Od tego momentu aż do chwili, gdy znalazł się w objęciach przyjaciół, nie pamiętał, co się z nim działo.
– A jednak morze musiało pana wyrzucić na brzeg – zagadnął znowu Pencroff – i musiał pan mieć dość sił, żeby dojść aż tutaj, skoro Nab znalazł odciski pańskich stóp!
– Zapewne… musiałem… – odparł inżynier, zamyślając się. – A nie spotkaliście śladów ludzkich istot na tym wybrzeżu?
– Nie – odparł reporter. – A zresztą, gdyby się nawet przypadkiem znalazł w tym czasie jakiś wybawca, to dlaczego wydarłszy pana falom, miałby potem pana opuścić?
– Ma pan słuszność, drogi Spilett. Słuchaj, Nabie – dodał inżynier zwracając się do swego sługi – więc także i ty nie… a może w jakimś chwilowym zamroczeniu… ale nie, to nie ma sensu… Czy pozostał jeszcze któryś z tych śladów? – zapytał Cyrus Smith.
– Tak jest, panie – odparł Nab, – o tam, zaraz przy wejściu, po drugiej stronie wydmy, w miejscu osłoniętym od wiatru i deszczu. Resztę śladów zatarła burza.
– Panie Pencroff – powiedział Cyrus Smith – czy będzie łaskaw wziąć moje buty i przymierzyć, czy dobrze pasują do śladów?
Marynarz wykonał prośbę inżyniera. Razem z Harbertem poszedł za Nabem w miejsce, gdzie były ślady, a tymczasem Cyrus powiedział reporterowi:
– Tu stało się coś niepojętego!
– Rzeczywiście, coś niepojętego! – odparł Gedeon Spilett.
– Ale teraz dajmy temu spokój, drogi Spilett, później o tym pomówimy.
Po chwili wrócił marynarz z Nabem i Harbertem.
Nie było żadnej wątpliwości. Buty inżyniera dokładnie pasowały do zachowanych śladów. Zatem to Cyrus Smith odcisnął je na piasku.
– No cóż – powiedział – więc to ja musiałem ulec halucynacji, temu zamroczeniu, o które przed chwilą posądzałem Naba! Szedłem jak lunatyk, nie wiedząc, dokąd idę, a Top, wiedziony instynktem, przyprowadził mnie tutaj, wyciągnąwszy mnie wcześniej z toni morskiej… Chodź tu do mnie, Top, chodź tu, mój psie!
Wspaniałe zwierzę jednym susem skoczyło do swojego pana, głośno szczekając, a ten nie szczędził mu pieszczot i pochwał.
Trzeba przyznać, że nie można było w inny sposób wytłumaczyć okoliczności ocalenia Cyrusa Smitha i że Topowi należała się cała zasługa.
Koło południa Pencroff zapytał Cyrusa, czy jest gotowy do podróży. Zamiast odpowiedzi inżynier z wysiłkiem, który świadczył o nieugiętej sile woli, podniósł się na nogi. Musiał jednak oprzeć się na ramieniu marynarza, aby nie upaść.
– Brawo, brawo! – powiedział Pencroff. – Proszę przynieść lektykę pana inżyniera.
Przyniesiono nosze. Poprzeczne gałęzie wyścielili mchem i trawą. Następnie ułożyli Cyrusa Smitha na tym posłaniu, za jeden koniec noszy chwycił Pencroff, a za drugi Nab i wszyscy ruszyli w stronę brzegu.
Mieli przed sobą osiem mil drogi, lecz ponieważ nie można było iść szybko, a prócz tego należało się spodziewać częstych postojów, więc przewidywali, że dojście do Kominów zajmie im co najmniej sześć godzin.
Wiatr był nadal silny, ale na szczęście deszcz nie padał. Leżąc na noszach, inżynier wspierał się na łokciu, bacznie przyglądając się wybrzeżu, zwłaszcza po stronie przeciwnej od morza. Nie mówił ani słowa, ale patrzył uważnie i bez wątpienia w jego pamięci utrwalało się ukształtowanie całej okolicy z wszystkimi nierównościami terenu, z lasami i bogactwami naturalnymi. W końcu jednak po dwóch godzinach drogi zmogło go zmęczenie i zasnął na noszach.
O wpół do szóstej mały orszak dotarł do urwiska, a w kilka minut później do Kominów.
Zatrzymano się, a nosze postawiono na piasku. Cyrus Smith spał twardo i nie przebudził się.
Dopiero wtedy Pencroff zauważył, ku swemu największemu zdumieniu, że wczorajsza nawałnica zmieniła wygląd okolicy. W wielu miejscach widać było świeże zwaliska skał. Olbrzymie bloki granitu leżały w przybrzeżnym piasku, a gęsty kobierzec wodorostów pokrywał cały brzeg. Widać było, że morze, przelewając się przez wysepkę, dotarło aż do stóp olbrzymiej granitowej ściany.
Przed wejściem do Kominów głęboko podmyty grunt świadczył o gwałtownym szturmie fal morskich.
Pencroffa ogarnęło wówczas jakieś złe przeczucie i jednym skokiem zniknął we wnętrzu korytarzy.
Wybiegł stamtąd niemal natychmiast, stanął milczący i nieruchomy i powiódł wzrokiem po swoich towarzyszach…
Ogień zgasł. Zalany wodą popiół przemienił się w błoto. Kawałek spalonego płótna, który miał służyć za hubkę, przepadł bez śladu. Morze wtargnęło w głąb korytarzy i zniszczyło wszystko we wnętrzu Kominów.
Rozdział IX
Cyrus jest przy nich. – Próby Pencroffa. – Tarcie drzewa. – Wyspa czy kontynent? – Plany inżyniera. – W jakim punkcie Pacyfiku? – W głębi lasu. – Pinia. – Polowanie na kapibarę. – Dym jako znak dobrej wróżby.
Marynarz w kilku słowach opowiedział Gedeonowi Spilettowi, Harbertowi i Nabowi o sytuacji. Wydarzenie, które mogło mieć bardzo poważne następstwa – tak przynajmniej sądził Pencroff – wywarło na każdym z towarzyszy zacnego marynarza nieco odmienne wrażenie.
Nab, cały w radosnym uniesieniu z powodu odszukania swego pana, nie słuchał, a raczej nie chciał zwracać uwagi na to, co mówił Pencroff.
Harbert zdawał się do pewnego stopnia podzielać obawy marynarza. Co do reportera, ten na słowa marynarza odparł tylko:
– Słowo ci daję, Pencroff, że jest mi to zupełnie obojętne!
– Ależ powtarzam panu, że nie mamy ognia!
– Phi!
– Ani możliwości rozpalenia go ponownie.
– Ba!
– Ależ panie Spilett....
– Czyż Cyrus Smith nie jest z nami? – odparł reporter. – Czy nasz inżynier nie żyje? Już on znajdzie jakiś sposób, żeby rozpalić ognień!
– Ale czym?
– Niczym.
Co miał na to odpowiedzieć