Tafet. – Kupiłam też w Memfis siedmioramienny świecznik i świece woskowe… Będzie kolacja lepsza niż u samego pana Chairesa.
Gedeon wyszedł z córką na taras. Gdy zostali we dwoje, rzekł:
– Mówiła mi Tafet, że ciągle siedzisz w domu. Dlaczego? Trzeba wyjrzeć przynajmniej do ogrodu.
Sara wstrząsnęła się.
– Boję się – szepnęła.
– Dlaczego ty się masz bać twego ogrodu?… Przecież ty tu jesteś pani, wielka pani.
– Raz wyszłam do ogrodu w dzień… Zobaczyli mnie jacyś ludzie i zaczęli mówić między sobą: „Patrzcie, to ta Żydówka następcy tronu, przez którą opóźnia się przybór!…”
– Głupi oni są – wtrącił Gedeon. – Alboż to raz Nil o cały tydzień spóźnił się z wylewem? Więc tymczasem wychodź sobie wieczorami.
Sara otrząsnęła się jeszcze gwałtowniej.
– Nie chcę… nie chcę!… – zawołała. – Innego dnia wyszłam wieczór, tam, między oliwne drzewa. Nagle z bocznej ścieżki wysunęły się, jak cienie, dwie kobiety… Przestraszona, chciałam uciekać… Wtedy jedna z nich, młodsza i niższa, schwyciła mnie za rękę mówiąc: „Nie uciekaj, musimy ci się przypatrzyć…” A druga, starsza i wyższa, stanęła o kilka kroków przede mną i spojrzała mi w oczy… Ach, ojcze, myślałam, że się w kamień obrócę… Co to była za kobieta… co za spojrzenie!…
– Kto to mógł być? – spytał Gedeon.
– Ta starsza wyglądała na kapłankę.
– I nic do ciebie nie mówiła?
– Nic. Tylko kiedy, odchodząc, skryły się za drzewami, słyszałam, zapewne głos starszej, która powiedziała tylko te wyrazy: „Zaprawdę, jest ładna…”
Gedeon zamyślił się.
– Może to były – rzekł – jakieś wielkie panie ze dworu?…
Słońce zachodziło, a na obu brzegach Nilu zbierały się gęste tłumy ludzi, niecierpliwie czekających na sygnał o przyborze, który istotnie opóźnił się. Już od dwu dni wiał wiatr z morza i rzeka pozieleniała; już słońce minęło gwiazdę Sotis91, ale w studni kapłańskiej w Memfisie woda nie podniosła się nawet na grubość palca. Ludzie byli zaniepokojeni, tym bardziej że w Górnym Egipcie, według sygnałów, wylew szedł prawidłowo, a nawet zapowiadał się doskonale.
– Cóż więc zatrzymuje go pod Memfisem? – pytali stroskani rolnicy, z utęsknieniem czekając na sygnał.
Gdy na niebie ukazały się gwiazdy, Tafet w jadalnym pokoju nakryła stół białym obrusem, postawiła świecznik z siedmioma zapalonymi świecami, przysunęła trzy krzesła i oświadczyła, że zaraz poda szabasową kolację.
Wtedy Gedeon nakrył głowę i wzniósłszy nad stołem obie ręce mówił zapatrzony w niebo:
– Boże Abrahama, Izaaka, Jakuba, który wyprowadziłeś lud nasz z ziemi egipskiej, który niewolnikom i wygnańcom dałeś ojczyznę, który z synami Judy zawarłeś wieczne przymierze… Boże Jehowa, Boże Adonai, pozwól nam spożywać bez grzechu płody wrogiej ziemi, wydobądź nas ze smutku i strachu, w jakim jesteśmy pogrążeni, i powróć nad brzegi Jordanu, który opuściliśmy dla twojej chwały…
W tej chwili zza muru odezwał się głos:
– Jego dostojność Tutmozis, najwierniejszy sługa jego świątobliwości i następcy tronu…
– Oby żyli wiecznie!… – odezwało się kilka głosów z ogrodu.
– Jego dostojność – mówił znowu głos pojedynczy – zasyła pozdrowienia najpiękniejszej róży spod Libanu!
Gdy umilkł, rozległ się dźwięk arfy92 i fletu.
– To muzyka!… – zawołała Tafet, klaszcząc w ręce. – Będziemy obchodzili szabas przy muzyce…
Sara i jej ojciec, z początku przerażeni, zaczęli się śmiać i zasiedli do stołu.
– Niech sobie grają – rzekł Gedeon – nie zepsuje nam apetytu ich muzyka.
Flet i arfa odegrały zwrotkę, po której odezwał się głos tenorowy śpiewając:
– „Jesteś piękniejsza od wszystkich dziewcząt, jakie przeglądają się w wodach Nilu. Włosy twoje czarniejsze od piór kruka, oczy spoglądają łagodniej od oczu łani, która tęskni za swoim koziołkiem. Wzrost twój jest jako wzrost palmy, a lotos zazdrości tobie wdzięku. Piersi twoje są jak winne grona, których sokiem upajają się królowie.”
Znowu odezwał się flet i arfa, a po nich pieśń:
– „Przyjdź i spocznij w ogrodzie. Służba, która do ciebie należy, przyniesie liczne naczynia i piwa wszelkich gatunków. Przyjdź, uświęcimy noc dzisiejszą i świt, który po niej nastąpi. W moim cieniu, w cieniu figi rodzącej słodkie owoce, twój kochanek spocznie po twojej prawicy; a ty go upoisz i powolną będziesz wszelkim jego żądaniom…”
…Flet i arfa – po nich znowu śpiew:
– „Ja jestem milczącego umysłu, nigdy nie mówię, co widzę, i słodyczy moich owoców nie psuję czczym paplaniem…93”
Rozdział X
Wtem śpiew umilkł, zagłuszony wrzawą i szelestem jakby wielu biegnących.
– Poganie!… wrogowie Egiptu!… – wołał ktoś. – Śpiewacie, kiedy wszyscy nurzamy się w strapieniu, i chwalicie Żydówkę, która czarami swoimi zatrzymała bieg Nilu…
– Biada wam! – wołał inny. – Depczecie ziemię następcy tronu… Śmierć spadnie na was i dzieci wasze!…
– Ustąpimy, ale niech wyjdzie do nas Żydówka, abyśmy jej przedstawili nasze krzywdy…
– Uciekajmy!… – krzyknęła Tafet.
– Gdzie? – spytał Gedeon.
– Nigdy! – odparła Sara, na której twarz łagodną wystąpił rumieniec gniewu. – Czyliż nie należę do następcy tronu, przed którym ci ludzie padają na twarz?…
I zanim ojciec i służąca opamiętali się, wybiegła na taras cała w bieli, wołając do tłumu za murem:
– Oto jestem!… Czego chcecie ode mnie?…
Gwar na chwilę ucichł, lecz znowu odezwały się groźne głosy:
– Bądź przeklęta, cudzoziemko, której grzech zatrzymuje wody Nilu!…
W powietrzu świsnęło kilka kamieni rzuconych na oślep; jeden uderzył w czoło Sarę.
– Ojcze!… – zawołała, chwytając się za głowę.
Gedeon porwał ją na ręce i zniósł z tarasu. Wśród nocy widać było nagich ludzi w białych czepkach i fartuszkach, którzy przełazili mur.
Na dole Tafet krzyczała wniebogłosy, a niewolnik Murzyn schwyciwszy topór stanął w jedynych drzwiach domu, zapowiadając, że rozwali łeb każdemu, kto ośmieli się wejść.
– Dajcie no kamieni na tego psa nubijskiego! – wołali do gromady ludzie z muru.
Lecz gromada nagle ucichła, gdyż z głębi ogrodu wyszedł człowiek z ogoloną głową, odziany w skórę pantery.
– Prorok!… ojciec święty!…