chociaż głupi ludzie gadają…
– Co?… – wybuchnęła Sara, rzucając się ku Dagonowi z zaciśniętymi pięściami.
– A cha! cha!… – śmiał się Fenicjanin. – Jaka szkoda, że tego nie słyszał i nie widział nasz pan… Ale ja jemu kiedy opowiem, gdy będzie dobrze usposobiony, że ty nie tylko jesteś mu wierna jak pies, ale nawet nie chciałaś przyjąć złotego kielicha, ponieważ on nie kazał ci przyjmować prezentów… A ten kielich, wierz mi, Saro, skusiłby niejedną kobietę… I niemałą kobietę…
Dagon posiedział jeszcze chwilę, podziwiając cnotę i posłuszeństwo Sary, wreszcie pożegnał się z nią bardzo czule, wsiadł w swoją łódź z namiotem i odpłynął do Memfis. Im czółno dalej odsuwało się od folwarku, z twarzy Fenicjanina znikał uśmiech, a występował wyraz gniewu. A gdy dom Sary ukrył się za drzewami, Dagon powstał i podniósłszy ręce do góry począł wołać:
– O Baal Sydon108, o Astoreth!… pomścijcie moją zniewagę nad przeklętą córką Judy… Niech przepadnie jej zdradziecka piękność jak kropla deszczu w pustyni… Niechaj choroby stoczą jej ciało, a szaleństwo opęta duszę… Niech jej pan wygna ją z domu jak parszywą świnię… A jak dzisiaj odtrąciła mój kielich, tak niech przyjdzie czas, ażeby ludzie odtrącali jej wyschłą rękę, gdy będzie żebrać, spragniona, o kubek mętnej wody…
Potem pluł i mruczał niezrozumiałe a straszne wyrazy, aż na chwilę czarny obłok zakrył słońce, a woda w pobliżu łodzi poczęła mącić się i wydymać w duże fale. Gdy skończył, słońce znowu zajaśniało, ale rzeka jeszcze niepokoiła się, jakby poruszył ją nowy przybór.
Wioślarze Dagona zlękli się i przestali śpiewać; lecz oddzieleni od swego pana ścianą namiotu, nie spostrzegli jego praktyk.
Od tej pory Fenicjanin nie pokazywał się następcy tronu. Lecz gdy pewnego dnia książę przyszedł do swojej willi, zastał w pokoju sypialnym piękną szesnastoletnią tancerkę fenicką, która za cały strój miała złotą obręcz na głowie i delikatny jak pajęczyna szal na ramionach.
– Któż ty jesteś? – zapytał książę.
– Jestem kapłanką i twoją służebnicą, a przysłał mnie pan Dagon, ażebym wypłoszyła twój gniew na niego.
– Jakże potrafisz to zrobić?
– O tak… Siądź tutaj – mówiła, sadowiąc go na fotelu – ja stanę na palcach, ażeby zrobić się wyższą aniżeli twój gniew, i tym szalem, który jest poświęcony, będę odpędzać od ciebie złe duchy… A kysz!… a kysz!… – szeptała, tańcząc wkoło Ramzesa. – Niech moje ręce zdejmą ponurość z włosów twoich… niech moje pocałunki przywrócą jasne spojrzenie oczom twym… niech bicie mego serca napełni muzyką uszy twoje, panie Egiptu… A kysz!… a kysz!… on nie wasz, ale mój… Miłość potrzebuje takiej ciszy, że wobec niej nawet gniew musi umilknąć…
Tańcząc, bawiła się włosami Ramzesa, obejmowała go za szyję, całowała w oczy. Wreszcie zmęczona siadła u nóg księcia i oparłszy głowę na jego kolanach, bystro przypatrywała mu się, dysząc rozchylonymi ustami.
– Już nie gniewasz się na twego sługę Dagona?… – szeptała, głaszcząc twarz księcia.
Ramzes chciał ją pocałować w usta, lecz zerwała się z jego kolan i uciekła, wołając:
– O, nie, nie można!…
– Dlaczego?
– Jestem dziewicą i kapłanką wielkiej bogini Astoreth… Musiałbyś bardzo kochać i czcić moją opiekunkę, zanim byłoby ci wolno pocałować mnie.
– A tobie wolno?…
– Mnie wszystko wolno, bo ja jestem kapłanka i przysięgłam zachować czystość.
– Więc po cóżeś tu przyszła?
– Rozpędzić gniew twój. Zrobiłam to i odchodzę. Bądź zdrów i zawsze dobry!… – dodała z przejmującym wejrzeniem.
– Gdzie mieszkasz?… jak się nazywasz?… – pytał książę.
– Nazywam się Pieszczota. A mieszkam… Ech, po co mam mówić. Jeszcze nieprędko przyjdziesz do mnie.
Skinęła ręką i znikła, a książę, jak odurzony, nie ruszył się z fotelu109. Gdy zaś po chwili wyjrzał oknem, zobaczył bogatą lektykę, którą czterej Nubijczycy szybko nieśli w stronę Nilu.
Ramzes nie żałował odchodzącej: zdziwiła go, ale nie porwała.
„Sara jest spokojniejsza od niej – myślał – i ładniejsza. Zresztą… zdaje mi się, że ta Fenicjanka musi być zimna, a jej pieszczoty wyuczone.”
Lecz od tej chwili książę przestał gniewać się na Dagona, tym bardziej że gdy raz był u Sary, przyszli do niego chłopi i dziękując za opiekę oświadczyli, że Fenicjanin już nie zmusza ich do płacenia nowego podatku.
Tak było pod Memfisem. Za to w dalszych folwarkach książęcy dzierżawca wetował sobie straty.
Rozdział XIV
W miesiącu Choiak, od połowy września do połowy października, wody Nilu stanęły najwyżej i zaczął się nieznaczny opad. W ogrodach zbierano owoce tamaryndowe, daktyle i oliwki, a drzewa zakwitły po raz drugi.
W tym czasie jego świątobliwość Ramzes XII opuścił swój słoneczny pałac pod Memfisem i z wielką świtą, na kilkudziesięciu strojnych statkach popłynął do Teb dziękować tamtejszym bogom za dobry wylew, a zarazem złożyć ofiary w grobach wiecznie żyjących przodków.
Najdostojniejszy władca bardzo łaskawie pożegnał syna swego i następcę; ale kierunek spraw państwowych, na czas nieobecności, powierzył Herhorowi.
Książę Ramzes tak mocno odczuł ten dowód monarszej nieufności, że przez trzy dni nie wychodził ze swojej willi i nie przyjmował pokarmów, tylko płakał. Później przestał się golić i przeniósł się na folwark Sary, ażeby uniknąć stykania się z Herhorem i dokuczyć matce, którą uważał za przyczynę swoich nieszczęść.
Zaraz na drugi dzień w tym ustroniu odwiedził go Tutmozis, ciągnąc za sobą dwie łodzie muzyków i tancerek, a trzecią napełnioną koszami jadła i kwiatów tudzież dzbanami wina. Ale książę kazał odjechać precz muzyce i tancerkom, a wziąwszy do ogrodu Tutmozisa, rzekł:
– Zapewne wysłała cię tu matka moja (oby żyła wiecznie!) w celu oderwania mnie od Żydówki?… Otóż powiedz jej dostojności, że choćby Herhor został nie tylko namiestnikiem, ale nawet synem mego ojca, ja robić będę to, co mi się podoba… Znam się na tym… Dziś chcą mnie pozbawić Sary, a jutro władzy… Przekonam ich, że ja nie wyrzekam się niczego.
Książę był rozdrażniony, Tutmozis wzruszał ramionami, wreszcie odparł:
– Jak wicher odnosi ptaka na pustynię, tak gniew wyrzuca człowieka na brzegi niesprawiedliwości. Czy możesz dziwić się kapłanom, że nie cieszą się, iż następca tronu związał swoje życie z kobietą innej ziemi i wiary? Prawda, że nie podoba im się Sara, tym więcej, że masz ją jedną; gdybyś posiadał kilka kobiet rozmaitych, jak wszyscy młodzi szlachcice, nie zwracano by uwagi na Żydówkę. Lecz cóż oni zrobili jej złego?… Nic. Owszem, nawet jakiś kapłan bronił jej przed rozjuszonym tłumem napastników, których tobie podobało się wydobyć z więzienia…
– A moja matka?… – wtrącił następca.
Tutmozis roześmiał