diabli porwą życie! Wszystko mi jedno! – odpowiedział Wołodyjowski.
– Dożyjemy takich czasów i takiej hańby, jakiej świat i ta korona dotąd nie widziała! – rzekł Jan Skrzetuski.
– Żebyśmy aby dożyli – odpowiedział Zagłoba – moglibyśmy dobrym przykładem cnotę w innych restaurować… Ale czy dożyjemy? To grunt…
– Straszna rzecz, wiarę przechodząca! – mówił Stanisław Skrzetuski. – Gdzie się coś podobnego działo? Ratujcie mnie, mości panowie, bo czuję, że mi się w głowie miesza.... Dwie wojny, trzecia kozacka… a do tego zdrada jak zaraza: Radziejowski, Opaliński, Grudziński, Radziwiłł. Nie może być inaczej – koniec świata nastaje i dzień sądu! Niechże się ziemia rozstąpi pod naszymi nogami. Jak mi Bóg miły, zmysły tracę!
I założywszy ręce na tył głowy począł chodzić wzdłuż i wszerz piwnicy jako dziki zwierz po klatce.
– Zacznijmy pacierze czy co? – rzekł wreszcie. – Boże miłosierny, ratuj!
– Uspokój się waćpan! – rzekł Zagłoba – tu nie czas desperować!
Pan Stanisław nagle zęby ścisnął, wściekłość go porwała.
– Bodaj cię zabito! – krzyknął na Zagłobę – twój to pomysł: jazda do tego zdrajcy! Bodaj was obu pomsta dosięgła!
– Opamiętaj się, Stanisławie! – rzekł surowo Jan. – Tego, co się stało, nikt nie mógł przewidzieć… Cierp, bo nie ty jeden cierpisz, a to wiedz, że nasze miejsce tu, a nie gdzie indziej… Boże miłosierny! zmiłuj się nie nad nami, ale nad tą ojczyzną nieszczęsną!
Stanisław nic nie odpowiedział, jeno dłonie łamał, aż w stawach trzeszczało.
Umilkli. Jeno pan Michał gwizdał po desperacku przez zęby i zdawał się być obojętny na wszystko, co się koło niego działo, choć w gruncie rzeczy cierpiał podwójnie, bo naprzód, nad nieszczęściem ojczyzny, a po wtóre, iż hetmanowi posłuszeństwo złamał. Dla tego żołnierza do szpiku kości była to okropna rzecz. Wolałby zginąć tysiąc razy.
– Nie gwiżdż, panie Michale! – rzekł do niego Zagłoba.
– Wszystko mi jedno!
– Jakże to? Żaden z was nie pomyśli, czy nie ma jakowego środka ratunku? A przecie warto nad tym dowcip wysilić! Zali mamy gnić w tej piwnicy, gdy każda ręka ojczyźnie potrzebna? Gdy jeden cnotliwy musi za dziesięciu zdrajców wystarczyć?!
– Ojciec ma słuszność! – rzekł Jan Skrzetuski.
– Ty jeden nie ogłupiałeś od boleści. Jak suponujesz413? Co ten zdrajca myśli z nami uczynić? Na gardle nas przecie nie ukarze?
Pan Wołodyjowski wybuchnął nagle desperackim śmiechem.
– A to dlaczego? ciekawym!… Zali nie przy nim inkwizycja? Zali nie przy nim miecz? Chyba nie znacie Radziwiłła?
– Co tam prawisz! Jakież to mu prawo przysługuje?…
– Nade mną – hetmańskie, a nad wami – gwałt!
– Za który musiałby odpowiadać…
– Przed kim? Przed królem szwedzkim?
– A to pięknie mnie pocieszasz! Nie ma co mówić!
– Ja też nie myślę waści pocieszać.
Umilkli i przez jakiś czas słychać było tylko miarowe kroki piechurów szkockich za drzwiami piwnicy.
– Nie ma co! – rzekł Zagłoba – tu trzeba fortelu zażyć.
Nikt mu nie odpowiedział, więc po niejakim czasie znów mówić zaczął:
– Nie chce się w to wierzyć, abyśmy mieli być na gardle skazani. Żeby za każde słowo w prędkości i po pijanemu wymówione szyję ucinać, tedyby ani jeden szlachcic w tej Rzeczypospolitej z głową nie chodził. A neminem captivabimus? Czy to furda?
– Masz waść przykład na sobie i na nas! – rzekł Stanisław Skrzetuski.
– Bo to się stało z prędkości, ale wierzę w to mocno, że się książę zreflektuje. My, obcy ludzie, żadnym sposobem pod jego jurysdykcję nie podchodzimy. Musi na opinię zważać i od gwałtów nie może poczynać, aby sobie szlachty nie narażać. Jako żywo! za wielka nas kupa, aby wszystkim głowy postrącać. Nad oficyjerami ma prawo, temu nie mogę negować, ale tak myślę, że się na wojsko będzie oglądał, które pewnie o swoich nie omieszka się upomnieć… A gdzie twoja chorągiew, panie Michale?
– W Upicie!
– Powiedz mi jeno, jestżeś pewny, że twoi ludzie wiernie przy tobie staną?
– Skąd mam wiedzieć? Miłują mnie dosyć, ale wiedzą, że hetman nade mną.
Zagłoba zamyślił się na chwilę.
– Dajże mnie do nich ordynans, aby mnie we wszystkim słuchali jako ciebie samego, jeśli się wśród nich ukażę.
– Waćpanu się zdaje, żeś już wolny!
– Nie wadzi nic. Bywało się w gorszych opałach i Bóg ratował. Daj ordynans dla mnie i dla obydwóch panów Skrzetuskich. Kto pierwszy się wymknie, ten zaraz do chorągwi ruszy i innym ją na ratunek przyprowadzi.
– Co waść bredzisz! Szkoda czasu na gadanie! Kto się tu wymknie! Na czym zresztą dam rozkaz? Masz waść papier, inkaust, pióra? Waść głowę tracisz.
– Desperacja! – rzekł Zagłoba. – Dajże mnie choć swój pierścień!
– Masz waćpan i daj mnie pokój! – rzekł pan Michał.
Pan Zagłoba wziął pierścień, wsadził go na mały palec i począł chodzić w zamyśleniu.
Tymczasem dymny kaganek zagasł i ogarnęła ich ciemność zupełna; tylko przez kraty wysokiego okna widać było parę gwiazd migocących na pogodnym niebie. Oczy Zagłoby nie schodziły z tej kraty.
– Gdyby nieboszczyk Podbipięta żył i był z nami – mruknął stary – byłby wyszarpnął kratę i w godzinę obaczylibyśmy się za Kiejdanami414.
– A podsadzisz mnie do okna? – rzekł nagle Jan Skrzetuski.
Zagłoba z panem Stanisławem ustawili się pod ścianą, po chwili Jan stanął na ich ramionach.
– Trzeszczy! jak mi Bóg miły trzeszczy! – zawołał Zagłoba.
– Co ojciec mówisz! – odpowiedział Jan – jeszczem nie zaczął ciągnąć.
– Wleźcie we dwóch z bratankiem, już was tam jakoś udźwignę… Nieraz żałowałem pana Michała, że taki misterny, a teraz żałuję, że jeszcze nie misterniejszy, bo mógłby się jako serpens415 prześliznąć.
Lecz Jan zeskoczył z ramion.
– Szkoci stoją z tamtej strony! – rzekł.
– Bodaj się w słupy soli zmienili jako żona Lotowa. Ciemno tu, choć w pysk daj. Niedługo świtać pocznie. Myślę, że nam jakoweś alimenta416 przyniosą, bo tego i lutrzy nie czynią, żeby jeńców mieli głodem morzyć. Może też Bóg zeszle na hetmana upamiętanie. W nocy nieraz sumienie się w człeku budzi i diabli grzeszników inkomodują417. Zali to może być, aby do tej piwnicy jedno było wejście? Po dniu obejrzym. Głowa mi jakoś cięży i żadnego fortelu wymyślić