z nakazem, by gromadę zwołać i z morgi grosz jaki na szkołę uchwalić…
– Wy sobie, Pietrze, uchwalcie i po dziesiątku z morgi, a my i tego grosza nie damy!
– Nie damy! – huknął któryś.
– Cicho, trzeba, kiej urzędowa osoba powiada…
– Szkoły nam takiej nie potrzeba! – powiedział Boryna.
– A nie potrzeba! – powtórzyli inni chórem.
– Cie… w Woli szkoła jest, bez trzy zimy moje dzieci chodziły i co?… To nawet na książce tego pacierza rozebrać nie potrafią… na psa taka nauka!
– Matki niechaj pacierza uczą, szkoła nie od tego, ja, wójt, wama mówię.
– A niby od czego? – wrzasnął ten z Woli podrywając się z ławy.
– Ja, wójt, wama rzeknę, ino pilnie słuchajcie… zaraz, po pierwsze… – ale nie wywiódł do końca, bo Szymon na cały stół wykrzykiwał, że już ten las sprzedany Żydy ocechowały72 i rąbać wnet będą, czekają jeno mrozów i sanny.
– Niech cechują, na wycięcie poczekają… – wtrącił Boryna.
– Do komisarza ze skargą pójdziemy.
– Nie to, komisarz zawsze z dziedzicem trzyma, a gromadą iść, rębaczów rozpędzić.
– Ani jednego chojaka ściąć nie pozwolić!
– Skargę do sądu podać!
– Pijcie do mnie, Macieju, nie pora teraz uradzać! Po pijanemu łacno wygrażać choćby i Panu Bogu! – zawołał młynarz nalewając. Nie w smak mu szły te rozmowy i odgrażania, bo się z Żydami był ugodził i miał im drzewo na swoim tartaku przy młynie rznąć.
Przepili i z miejsc się podnieśli, bo już zaczęli szykować do wieczerzy i wszelki sprzęt potrzebny znosić na stoły i ustawiać.
Ale gospodarze nie zaniechali lasu, jakże, bolączka to była piekąca, więc się stłoczyli w kupę i przyciszywszy głosy przed młynarzem radzili i umawiali się, by do Boryny się zejść i coś postanowić… ale nie skończyli, bo wszedł Jambroży i prosto do nich przystał. Spóźnił się, z dobrodziejem do chorego jeździł aż na trzecią wieś, do Krosnowy, to teraz ostro wziął się do picia, aby dogonić… nie zdążył jednak, bo już starsze kobiety zaśpiewały chórem:
A dokoła, drużbeczkowie, dokoła;
Zapraszajcie dobrych ludzi do stoła!
A na to, rumor czyniąc ławami, odkrzykli drużbowie:
A dyć my już poprosili – już siedzą.
Dajcie ino co dobrego – to zjedzą!
I z wolna zaczęli za stoły iść, a usadzać się na ławach.
Juści, że na pierwszym miejscu państwo młodzi, a w podle nich ze stron obu co najpierwsi, po uważaniu, po majątku, po starszeństwie aż do druhen i dzieci – a ledwie się pomieścili, choć stoły ustawili wzdłuż trzech ścian.
Tylko drużbowie nie siedli, by posługi czynić, i muzykanci.
Gwar przycichł, organista stojący odmawiał w głos modlitwę – jeno kowal powtarzał za nim, bo pono na łacinie się rozumiał, a potem przepijali po tym kieliszeczku na zdrowie i dobry smak.
Kucharki wraz z drużbami wnosić poczęły dymiące ogromne donice z jadłem i przyśpiewywały:
Niesiem rosół z ryżem —
A w nim kurę z pierzem!
A przy drugiej potrawie:
Opieprzone słone flaki,
Jedzże, siaki taki!
Muzyka zaś zasiadła pod kominem i przygrywała z cicha piosneczki różne, bych się smaczniej jadło.
Pojadali też przystojnie, wolno, w milczeniu prawie, bo mało kto rzucił jakie słowo, że ino mlaskanie a skrzybot łyżek zapełniały izbę, a gdy sobie już nieco podjedli i głód pierwszy zasycili, kowal znowu flaszkę puścił w kolejkę, przy czym już i poczynali prawić z cicha, i przemawiać do się przez stoły.
Jagusia jedna jakby nic nie jadła, próżno ją Boryna niewolił, wpół brał i jak to dzieciątko prosił, cóż, kiedy nawet mięsa przełknąć nie mogła, utrudzona była wielce i rozgrzana – tyle że to piwo zimne popijała, a oczami wodziła po izbie i coś niecoś nasłuchiwała Borynowych szeptów.
– Jaguś, kuntentna73 jesteś, co? Śliczności ty moje! Jaguś, nie bój się, dobrze ci u mnie będzie, jak i u matuli nie było lepiej… Panią se będziesz, Jaguś, panią… dziewkę ci przynajmę, byś się zbytnio nie utrudzała… obaczysz!… – pogadywał z cicha, a w oczy miłośnie patrzył, na ludzi już nie bacząc, aż się w głos przekpiwali z niego.
– Jak ten kot do sperki się dobiera.
– A bo też spaśna, kiej ta lepa!
– Stary kręci się i nogami przebiera, niczym ten kogut!
– Użyje se jucha stary, użyje! – wołał wójt.
– Jak ten pies na mrozie – mruknął zgryźliwie stary Szymon.
Gruchnęli śmiechem, a młynarz aż się pokładał na stole i pięścią grzmocił z uciechy.
Kucharki znowu zaśpiewały:
Niesiem miski tłustej jagły,
By se chudzielce podjadły!
– Jagno, przychyl no się, to ci coś rzeknę! – mówił wójt, przechylił się za Boryną, bo tuż przy nim siedział, i uskubnął ją w boka – a to mę na chrzestnego proś! – zawołał ze śmiechem i łakomymi oczami po niej wodził, bo mu się strasznie udała.
Poczerwieniała mocno, a kobiety na to buchnęły śmiechem i dalejże przekpiwać, dowcipy trefne sadzić i poredzać, jak się ma z chłopem obchodzić!
– A pierzynę co wieczór przed kominem nagrzewaj.
– Głównie tłusto jeść dawać, a krzepę miał będzie…
– I przypodchlibiaj, za szyję często ułapiaj.
– A miętko dzierż, to i nie pozna, gdzie go zawiedziesz! – jedna po drugiej prawiły, jak to zwyczajnie kobiety, kiedy sobie podpiją i ozorom wolność dadzą.
Izba aż się trzęsła od śmiechu, a one tak rozpuszczały gęby, aż młynarzowa zaczęła im przekładać, by wzgląd miały na dziewuchy i na dzieci, a organista też dowodził, że to wielki grzech siać zgorszenie i zły przykład dawać.
– Bo – prawił – Pan Jezus nam rzekł i święci apostołowie, co wszystko w łacińskich książkach jak wół stoi wypisane, że lepiej zabić niźli masz zgorszyć, bo jako te niewiniątka zgorszysz, to jakby mnie samego; tak stoi w Piśmie świętym – bo niepomiarkowanie w piciu, w jadle jak i w uczynkach srogo karanym będzie, to wam, ludzie kochane, mówię – bełkotał niewyraźnie, bo nie po jednym już był ni po dwóch…
– Kalikant jucha, zabawy będzie ludziom bronił.
– O księdza się obciera, to myśli, że święty!
– Niechaj se uszy kapotą zatka! – leciały nieprzychylne głosy, bo nie lubiano go we wsi.
– Wesele dzisiaj, to nie grzech się zabawić,