wgórę wyprężył i, głośno poziewając, dopóty usta szeroko otwierał, póki mu ich nie zamknął prawdziwy grad pocałunków. – Śmiejąc się głośno i mocno całując brata w usta, policzki, czoło, Joanna wołała:
– Mam już, Mieczku, mam, czego chciałam! Znalazłam!
Obojętnie, ale bardzo łagodnie uwolnił się z jej objęcia i nosowym trochę głosem zapytał:
– No, cóż tam takiego? Co znalazłaś? Pieniądze, czy co?
Poważniejąc nagle, odpowiedziała:
– Zajęcie.
Kancelista wyprostował się całkiem, zdjął okulary, wytarł je chustką, włożył napowrót i, z za ciemnych szkieł zaczerwienionemi mrugającemi oczyma patrząc na siostrę, zapytał:
– Jakie? A pieniądze czy z tego będą?
Joanna stała o kilka kroków przed nim i opowiadała mu po raz pierwszy wszystkie swe troski i zmartwienia, któremi dotąd daremnie zasmucać go nie chciała. Niedawno powzięła już była zamiar wyjechania gdziekolwiek na początkową nauczycielkę, bonę, zarządzającą wiejskim jakim domem… gdziekolwiek i na cokolwiek, byleby już raz coś z sobą zrobić, coś rozpocząć… Ale wahała się. – Sama nie wiedziała dobrze, do czego zdatna być może. To, co umie, umie dobrze, sam ojciec przecież ją uczył… ale niewiele… Przytem tak jej było żal rozstawać się z bratem! Dwoje ich tylko na świecie, a on często niezdrów bywa i jej starań potrzebuje…
Tu w szarych oczach opowiadającej zakręciły się łzy, lecz wnet zniknęły. Dziś spotkało ją wielkie szczęście. Rożnowska, właścicielka magla, kobieta dostatnia i położenie jej znająca, zapytała jej, czyby nie chciała uczyć jej wnuczek, dwóch niewielkich dziewczynek, bardzo mądrej nauczycielki jeszcze nie potrzebujących. Naturalnie, propozycję tę z wdzięcznością przyjęła. Małe Rożnowskie przychodzić do niej będą na lekcje, bo tam, przy turkocie i zawierusze magla, uczyć się niesposób. Ale to tylko początek. Rożnowska przyrzekła, ze zarekomenduje2 ją jakiejś swojej znajomej, która na tej samej ulicy ma dwa domy i chłopca, którego chce do szkoły przygotować. Chłopiec ten przyjaźni się z wnuczkami Rożnowskiej i razem z niemi na lekcje przychodzić będzie. Ale i to tylko początek. Byle zacząć! Ten duży Kostuś naprzykład, syn tego ślusarza, który wiecznie pije, a którego matka zabija się praniem bielizny, już ma dwanaście lat, a czytać jeszcze nie umie i często za ojcem do szynku wsuwać się zaczyna. Matka nad tym chłopcem ręce łamie i, gdyby go ktokolwiek chciał uczyć i od złego odwodzić, choć uboga, wynagrodziłaby to wedle możności… Jest jeszcze w perspektywie3 dziewczynka tego mularza, który im w tym roku piec naprawił i córkę z sobą czasem przyprowadzał, i malutka Mańka, córeczka stróża, której też wkrótce pora będzie uczyć się czegokolwiek. Dzieci te zna już ona dobrze. Dużego Kostusia nieraz do swej kuchenki przyprowadzała i rozczochraną jego głowę zanurzała w wodzie i szorowała mydłem, poprostu piorąc tego chłopca, tak, jak matka pierze bieliznę. Ten śmieszny Kostuś, taki duży, barczysty, z wielką głową, chodzi zawsze zgarbiony, a stąpa tak ciężko, aż drży podłoga; łobuz też z niego, ulicznik, wódkę już lubi, a jednakże dla niej łagodny, jak baranek, daje się myć, czesać, napominać… Pewna jest, że można będzie tego chłopca od ulicy i szynku wyratować; co się zaś tyczy tej malutkiej Mańki, to oddawna już przepadają obie za sobą…
– Ty zresztą wiesz, Mieczku, że ja wogóle za dziećmi przepadam… Nie wiem, dlaczego, ale tak jest… Może to po ojcu… Ot, myślałam i wymyśliłam. Rożnowska mi pomogła… Ale to tylko początek. Ziarnko do ziarnka, zbierze się miarka, a później… później…
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию на ЛитРес.
Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.