Eliza Orzeszkowa

Nad Niemnem, tom drugi


Скачать книгу

się, ile chcesz, a ja zawsze powiem, że to jest jakaś niesłychana i niewidziana okropność… Już nasi chłopi lepsi, co się po prostu wódką upijają…

      – Niesłychana i niewidziana rzecz dla ciebie, moja kuzynko, i dla was wszystkich w odludnych kątach żyjących, ale na szerokim świecie rozpowszechnia się to bardzo, staje się prawie epidemicznym…

      Bystro zmęczonymi oczami na niego popatrzała:

      – Czy nie mogłeś uniknąć tej epidemii? Skąd ją wziąłeś? Nigdyś mi jeszcze o tym nie mówił.

      – Bardzo prosto – odpowiedział. – Pojedynkowałem się i byłem raniony w taki sposób, że cierpiałem okropnie… Z początku zadawano mi znaczne dozy narkotyku tego dla zmniejszenia bólów, a potem przywykłem… Jedyne to już dla mnie wyjście, przez które uciekam od ciężkiej nudy, od upadku sił i może jeszcze od… od czegoś podobnego do rozpaczy!

      Przykrył binoklami oczy, w których przebiegły gorączkowe błyski. Ona słuchała go ze zdziwieniem i ciszej jak wprzódy wymówiła:

      – Pojedynkowałeś się! Jezus, Maria! I to więc prawda, że pojedynkowałeś się! Z kim? O co?

      Z ostrym, nerwowym śmiechem odrzucił plecy na tylną poręcz kanapy. Po drgającym czole i dokoła śmiejących się ust przebiegła mu błyskawica cynizmu44, gdy odpowiedział:

      – Z kim? Mniejsza o to! O co? Wiesz? O ścierkę!

      Kirłowa obie dłonie do głowy podniosła.

      – A niechże diabli wezmą ten wasz wielki świat, na którym rosną takie szkaradztwa i takie trucizny! Wolę już ja być głupią parafianką45, gęsią, owcą, a takiego wielkiego świata nie znać!

      – I masz słuszność – krótko rzekł Różyc.

      Słowa te z prostotą wymówione ułagodziły ją w mgnieniu oka. Z powagą jednak mówić zaczęła:

      – Ponieważ, kuzynie, zwierzyłeś się przede mną ze wszystkim, uważałabym się za podłą, gdybym ci pobłażała i przytakiwała…

      Urwała i zmieszała się trochę, bo uczuła nagle, że w mowę jej wplątywać się zaczęły wyrażenia grube i które dla siebie za niewłaściwe uważała. Tych wyrażeń i pewnych szorstkich dźwięków głosu nabrała w ciągłej styczności ze służbą, z parobkami, z robotnikami, a tak przy tym była żywa, że uniknąć ich nie mogła wtedy nawet, kiedy tego chciała najbardziej.

      – Jak wprzódy w swoim domu, tak teraz w swojej mowie coś nieeleganckiego spostrzegłaś, prawda? – zapytał przybyły.

      Zarumieniła się znowu trochę, ale wnet od siebie myśl odwracając, z zamyśleniem wymówiła:

      – Dziwna rzecz! Jesteś jednak i dobry, i rozumny… To tak zupełnie wygląda, jakby w jednym człowieku było dwóch ludzi…

      Różyc w rękę ją pocałował.

      – Powiedziałaś jak filozof. Widzisz, to ta dwoistość jest kluczem do odgadywania wielu na świecie zagadek…

      Splotła ręce na kolanach i kołysała głową w obie strony.

      – Wiesz co, kuzynie? – zaczęła – zdaje mi się, że byłbyś daleko szczęśliwszy, gdybyś się takim bogatym nie urodził.

      – Albo – przerwał – gdybym się był urodził… bardzo głupi.

      – Jak to? – zapytała.

      – Zgadnij! – zażartował i z ciekawością na nią patrzał.

      Przez chwilę myślała.

      – Cóż to tak trudnego do odgadnięcia! Gdybyś był głupcem, nie dbałbyś o nic i do końca hulałbyś sobie wesoło, a ponieważ, choć późno, do rozumu przyszedłeś, zrozumiałeś, coś zmarnotrawił i stracił!

      Śmiał się.

      – Nie masz pojęcia, kuzynko, jak lubię z tobą rozmawiać. Zupełnie rozumne rzeczy wypowiadasz w taki sposób…

      Zamyślili się oboje. Kobieta znowu roztargniona stawać się zaczęła. Dość długa już rozmowa o przedmiotach obcych codziennym jej zajęciom zmęczyła ją nieco. Przypomniała też sobie swoje dzisiejsze roboty i interesy, myślała: czy też chleb posadzono już do pieca i czy kupcy na wełnę nie zniecierpliwili się czasem i nie odjechali? Wstała z kanapy, a zupełnie jednocześnie z nią podniosła się z ziemi siedząca dotąd u jej kolan mała Bronia.

      – Każę zaraz podać herbatę…

      Różyc z żywym poruszeniem upewnił, że herbaty nigdy prawie nie pija. Popatrzyła na niego trochę przenikliwie, a trochę ze zmieszaniem. Po chwili jednak śmiało rzekła:

      – Mówisz nieprawdę. Herbatę lubisz i pijasz jej wiele… wiem o tym od męża. Ale raz już spróbowałeś naszej i wiesz, że nie jest tak wyborna, jak ta, do której przywykłeś…

      Różyca prawdomówność jej widocznie bawiła i ujmowała.

      – Moja wina! – zawołał. – Złapałaś mnie na kłamstwie. Wszelkiej rzeczy niesmacznej lękam się jak ognia…

      – Trzeba było powiedzieć tak od razu. Po co kłamać? I bez tego już pewno nakłamałeś w życiu jak ostatni faryzeusz46. Przyniosę ci więc konfitur, bo o konfiturach moich nie będziesz mógł powiedzieć, że są niesmaczne. Nauczyłam się kiedyś przyrządzać je od Marty Korczyńskiej… Niewiele ich zwykle smażę, ale lepszych pewno i w swoim Wiedniu nie jadłeś!

      Prędko wyszła z pokoju, a razem z nią, tuż przy jej tołubku, podreptała Bronia, w ręce klaszcząc i wołając:

      – Konfiturzki będą! Konfiturzki! I ja, mamo, chcę konfiturzek!

      Z całej, dość osobliwej rozmowy dwojga krewnych dla tej małej, rozczochranej, czarnookiej istotki ten jeden wyraz posiadał sens zrozumiały.

      W gruncie rzeczy oprócz szczerej chęci uczęstowania krewnego Kirłowa pałała żądzą zajrzenia na drugą stronę domu. Musiało tam coś w jej nieobecności zepsuć się czy niezupełnie udać, bo do bawialnego pokoju doszedł po chwili podniesiony nieco głos, którym przemawiała do służących. Potem jeszcze zamieniła już w sieni kilka słów z kupcami i na koniec do bawialnego pokoju weszła niosąc na tacy kilka pełnych konfitur spodków. Tuż obok niej, potykając się co chwilę o rozwiązane tasiemki trzewików, przydreptała Bronia. Za nią Rózia wniosła talerz pięknych malin i miałki cukier w staroświeckim, kunsztownie wyrobionym kubku. Takie kosztowne i piękne przedmioty, jak mahoniowa komoda pod ścianą, dwa olejne portrety na ścianie, toaleta47 z wielkim lustrem i rzeźbami, srebrny, osobliwego kształtu kubek, dziwnie odbijały na skromnym aż do ubóstwa tle tego domu, przypominając zarazem, że gospodyni jego pochodziła ze starego i niegdyś bogatego domu.

      Postawiwszy na stole maliny i cukier Rózia, poważnie prostując swą jak u matki zgrabną i już wysmukłą kibić z jasnymi, krótko uciętymi włosami, które przy każdym jej kroku w górę nieco podlatywały, wyszła z pokoju. Matka szepnęła jej coś o bieliźnie, kupcach i Stasiu.

      Różyc prędko i z pewną gwałtownością w ruchu ręki podnoszącej do ust łyżeczkę, jedząc konfitury mówić zaczął:

      – Wyborne, istotnie wyborne! Przepadam za słodyczami i paru godzin obejść się bez nich nie mogę! Więc nauczyłaś się smażyć konfitury od panny Marty Korczyńskiej… od tej oryginalnej starej panny… Bardzo to jest szanowna osoba, skoro takie umiejętności posiada… Ale, à propos, dawno widziałaś pannę Justynę?

      Kirłowa, spodek, na który położyła trochę konfitur, wkładając w ciemną