itle>
a) Pisać? (szkoda czasu).
b) Czytać? (kino – kryzys książki).
c) Wydawca się krzywi (papier – druk).
d) Zresztą czytelnik sam…
Bezwstydnie krótkie (nowele).
– Ależ to głupiec.
– Wiem.
– Nie ma żadnych kwalifikacji.
– Wiem.
– W dodatku niezupełnie, jakby to – no, niezupełnie pewny człowiek.
– Wiem.
– Takie odpowiedzialne stanowisko.
– A masz pan innego kandydata?
– Innego? – No przecie1 – tak od razu – z miejsca.
– Aha: no to wiedz pan, że ze względów taktycznych, dla dobra stronnictwa, on musi tymczasem być i mądry, i wykwalifikowany, i najzupełniej pewny. – Tymczasem. Zobaczy się, co dalej.
– Chyba że tak.
– Mówię ci jak uczciwy człowiek: on niewart pomocy. Sam sobie winien. Mógł mieć. – No, ale jak się uparł, że mu nie wypada, to wybacz.
– No, ale tak go zostawić? On zawsze był przecie dziwak.
– Nie dziwak, ale dureń. Wiesz, co mi wtedy powiedział? „Ja kraść nie będę”. – Rozumiesz: wszyscy mogą, tylko nie on.
– Wiesz przecie: nigdy nie liczył się ze słowami.
– Ale ja się liczę i grosza mu nie pożyczę. Dosyć! Ma, na co zasłużył.
– Więc nie oddał?
– Lepiej jeszcze. Pożyczył znów 300 złotych.
– Idiota jesteś.
– Ależ poczekaj: jaka2 ty w gorącej wodzie kąpana.
– No więc gadaj.
– Od razu ostro wsiadłem. A on: „czy się zapieram – jak tylko będę miał – jak będziesz w potrzebie, też pomogę”. I powiada: „napadłeś na mnie”.
– A ty?
– Mówię mu, że jak żyję, na nikogo nie napadałem, tylko żeby zwrócił. A on: „Pożycz mi jeszcze 300, to – już razem”.
– I pożyczyłeś?
– A co miałem robić? Mówił, że ma nóż na gardle.
– Idiota jesteś.
– Rzeczywiście. Ciekaw bardzo jestem, co ty byś na moim miejscu zrobiła? Miał nóż na gardle.
– Powiadam ci: boki zrywać.
– No, nie wierzę.
– Głupia jesteś. Wracam właśnie od nich.
– Ale skąd się, u licha, dowiedział?
– Ba. Kiedy dostał ostatni anonim, poleciał z nim do biura detektywów.
– Daj pokój3, bo pęknę. Do biura detektywów? No i co?
– No nic. Powiedzieli, że tak. Więc naprzód4 miał jego zastrzelić, potem siebie, siebie i ją, ją i siebie, a potem przebaczył.
– A ona?
– Ona mu przyrzekła, że ostatni raz.
– I uwierzył?
– Nie tylko on, ale ona, ona sama uwierzyła. I to jest najkomiczniejsze.
– Skąd wiesz?
– Mówiła mi. Wracam właśnie od nich. On zapłakany, ona zapłakana. Jak w romansie dla młodzieży.
– Co też to się dzieje na świecie.
– Pomyśl tylko: w dzisiejszych czasach… Idź do nich, przekonasz się… Warto!…
– Zwyrodnienie? No dobrze. Niech sobie będzie zwyrodnienie. – Lesbijska? Dobrze. Niech będzie, jaka chce. Ale zlituj się, człowieku, ja się tylko pytam: czym? – No – czym? I jak ich dwie, to kto, jak? Musiałeś się przesłyszeć albo zażartowali z ciebie.
– To i ty kradnij.
– Nie umiem, Ewuniu. Ani ojciec, ani dziad.
– Spróbuj, Adasiu. Widzisz przecie. Czy ja wyrzucam pieniądze?
– A czyż ja mówię?
– Nie mogę końca z końcem. Życie brzydnie. Dzieciska się marnują. Spróbuj także. Dlaczego inni?
– Nie kuś mnie, kobieto… A jak jeszcze imię stracę? Pomyśl tylko: sąd – śledztwo – prokurator. – Pro-ku-ra-tor. Za nic.
– No nie. Ja tylko tak. Ślubowałam, to będę wierną5 – choćbyś nawet tam i został do końca uczciwy. – No, uściśnij mnie. Przytul mnie przynajmniej, Adasiu. – Oooch, Boże!
– Powiadam ci: tak spodlałem w tej naszej demokratycznej, tak do cna schamiałem, że jak mnie w tramwaju jaki obdartus albo Żyd potrąci – już nawet nie odczuwam potrzeby wyrżnięcia go w pysk. Rozumiesz: nawet potrzeby… Usunę się – i nic…
– A ty co?
– Ja? No powiedziałem jej, jak należy. Że jest żoną, matką. Do czego to podobne? Powiedziałem, że kobieta powinna się szanować. Że jeśli w rodzinie moralność już tego, to wszystko zginie. – Powiedziałem, że – bo ja tam pamiętam – do rozumu, do serca przemówiłem. Długo mówiłem.
– No, a ona?
– Powiada, że teraz taka moda, że wszystkie – kto ich tam zrozumie. Musi przecież coś wiedzieć, kiedy mówi. Teraz naprawdę trudno się dogadać. Tak się coś wszystko pokotłowało, pokiełbasiło po tych wojnach. Moda na zdradzanie. Pierwsze słyszę.
– To tak? Więc na to nasi bohaterowie krew przelewali, żebym w niemodnym kapeluszu chodziła? Na to zerwali kajdany, żeby żona urzędnika niepodległej w zeszłorocznych sukniach na pośmiewisko się wystawiała? Ty barbarzyńco, najeźdźco, ty okkupańcie6!
– Dlaczego wyraźnie nie powiedzą? To wolno, tego nie. Temu wolno, temu nie. Do wczoraj było wolno, od dziś nie. – Józef za to samo nic, a Karol w kozie. – Władek przed rokiem jeszcze nic, a Paweł już dziś w pace. – Franek we Lwowie nic, a Filipowi w Warszawie wytoczono sprawę. A potem się dziwią, że jest zastój. – Ludzie się boją, nie mogą się zorientować. – Nie każdy chce zaraz, żeby o nim gazety smarowały. Bo żeby choć pisać zabronili. Ale nie. Pierwszy lepszy pismak weźmie i dopiero będzie cię szkalował. A jak ma, jucha, dowody, to i sąd nie pomoże. Jakie sądy, taka to i cała… Nie darmo Niemcy – jakże to: „Polnische Bruderschaft”.
– Wiem – wszystko wiem. Ty mi kurierkową wiedzą nie zaimponujesz. – Tylko że dawniej kłanialiśmy się jednemu. Albo Niemcowi, albo Moskalowi. A teraz wszystkim: i Czech, i Moskal, i Niemiec, i Włoch, i Anglik, i Turek. Przecież nawet mamy posła w Palestynie też. – Ja bym tym parchulom posłów jeszcze opłacał. – Wolę jednego gospodarza niż dziesięciu. – Tak.
– Bój się Boga, przecież inni też.
– Kto: inni?
– No, Francuzi, Anglicy, Niemcy.
– Powiadasz, że inni? – Więc co z tego? Widocznie chcą. Widać im tak dobrze. A ja nie chcę – i basta. Basta – rozumiesz – baaaassssta!
– A czy czasem nie ona właśnie ukradła?
– Ależ sąsiedzie, co też sąsiad? Gdybyście widzieli, jak szukała. Łzy miała w oczach. – Musiałem ją uspokajać. – Mówi: „tak mi przykro, że akurat ze mną”.
Конец ознакомительного