a, ale pamięta. Już taka jest, że pamięta.
Mama szyje, pierze, gotuje, a ojciec leży w łóżku. Ojciec chory, a mama nie ma czasu.
– Powiedz, tatusiu, jak tam jest. Ale od początku.
– Tyle razy mówiłem.
– Ale chcę jeszcze raz.
– Ano dobrze. Więc siadamy na okręt1.
– Nie. Że dostałeś certyfikat2. Bo nie rozumiem, co to jest. Co to jest port3? Co to jest kajuta4? Dlaczego woła się tam na ciebie: aba5? Co to jest morze? Dlaczego po hebrajsku „dzień dobry” mówi się – szalom – i „do widzenia” – szalom? Jeżeli ktoś ma umierać, czy też mówi: „szalom”?
Była mała, ale pamięta. Już taka jest.
Pamięta, że ojciec zakasłał, mama prędko wyszła z pokoju.
– Pojedziemy koleją.
– Będę siedziała przy oknie.
– No tak. Potem będziesz zmęczona. Mama położy na ławce palto, wyjmie z walizki poduszkę.
– Nieprawda. Mama pościel zapakuje osobno, bo do walizki nie zmieści się. I ja nie będę zmęczona. Nie będę spała.
– To nie. Potem okręt.
– Na okręcie są pomarańcze? Będziesz tam sadził drzewa? Będziesz zdrów?
– No tak. Zobacz, gdzie jest mama. Poproś, żeby nie płakała.
– Skąd wiesz, że mama płacze?
Zesunęła6 się z łóżka na podłogę. Była mała. Zaniosła stołeczek do drzwi. Zawsze tak robiła, żeby sięgnąć do klamki. Wyszła do sieni7.
– Mamo, dlaczego płaczesz?
Mama wytarła oczy i pomyślała trochę.
– Nie mów przy tatusiu… nie mów, że ktoś umiera.
– Bo niegrzecznie tak mówić? Brzydko?
– Nie brzydko, tylko tatuś jest chory. Chory powinien być wesół, a śmierć jest smutna.
No tak; dziadzio też mówi, że za wiele się pyta i za wiele chce wiedzieć. Ale dlaczego dzieci nie mają rozumieć wszystkiego tak jak dorośli?
Była mała, ale pamięta, że potem jechała koleją i siedziała przy oknie. Nie do morza8 jeszcze jechała, tylko do lasu. A w lesie, w białym domu, leżał tatuś na białym łóżku.
– Powiedz, jak tam jest.
– Będziesz miała osiołka. Konika z długimi uszami.
– Wiem.
– Będziesz siedziała na osiołku jak chłopiec. Dziewczynki w spodniach chodzą w Palestynie9.
– Wiem. Widziałam na obrazku.
– Białe kurki będziesz karmiła. Zrobię ci latawca10 na długim sznurku; wysoko puścisz go z wiatrem.
– Winogrona będę zrywała. Są tam chaluce11, szomrzy12 i prorocy.
– Dziadzio mówił ci o prorokach?
– Mówił. Sama też rozumiem.
– A kto to są prorocy, jeżeli rozumiesz?
– Prorok wszystko może i wie, co będzie. Ja też wiem.
– Powiedz, bo i ja chcę wiedzieć.
– Wiem, że będziesz zdrów i będziesz pracował w polu.
Zaczęła się śmiać, żeby tatusiowi i mamie było wesoło. Ale weszła pani w białym fartuchu, spędziła ją z łóżka i nawet gniewała się. A tatuś mówi:
– Tak, tak. Zejdź. Nie można. Pani ma słuszność.
Potem pożegnały się i wyszły z białego domu do bramy w tym lesie. A tatuś oparł się o okno, wychylił się, kłaniał się ręką i zawołał z daleka: „szalom”. A mama nic, tylko prędko wyszły za ogrodzenie. I to był ostatni już raz.
Potem mieszkała u cioci.
Ciocia dobra była, ale ten chłopczyk, ten kuzyn, ciągle chciał, żeby była koniem i żołnierzem, i popychał ją, uderzał batem po nogach i śmiał się, że jest beksa.
– Bawmy się w okręt – prosiła go.
Ale on chce, żeby i na okręcie były konie i bitwy.
Długo były u babci i dziadzia. Ale dziadzio nie opowiada o prorokach:
– Co ci będę głowę zawracał? I tak za dużo myślisz. Główkę męczysz, kochanie.
Wcale nie; są wesołe myśli, które nie męczą. Taka wesoła myśl: że tatuś żyje i czeka w Palestynie, żeby przyjechały.
Bo może nie umarł, może kazał tylko tak powiedzieć pani w białym fartuchu, bo chce zrobić niespodziankę? Kiedy był przed tym zdrów, też robił niespodzianki.
Powiedział, że pod poduszką jest mysz, a była czekolada. Cała duża tabliczka czekolady.
Raz powiedział, że już jadą do Palestyny i zobaczą wielbłąda. I był wielbłąd, ale w ogrodzie, w zwierzyńcu13. Wielbłąd wysunął głowę spoza ogrodzenia14 i zjadł bukiet. Nie bukiet, tylko liście. Bała się, a tatuś mówi:
– Daj. Nie bój się. On ci nic nie zrobi.
Bardzo chciała się nie bać, ale serce mocno biło. Nie chce się słuchać, nieposłuszne serce.
Raz mówił tatuś, że w sercu są cztery komórki, cztery pokoiki. Pokazał w książce na obrazku.
– Widzisz. To są pokoiki serca. Z komórki do komórki płynie krew.
Jeszcze coś mówił, ale nieuważnie słuchała i nie pytała się. Żeby wiedzieć, wiele trzeba się pytać i bardzo trzeba uważać.
To było wieczorem. Senna była i miała skaleczony palec, który przeszkadzał słuchać, co tatuś tłumaczy. Tak dziwnie skaleczyła palec pokrywką od blaszanego pudełka.
Mama mówi: „nieostrożna jesteś”, czasem nawet gniewa się. Nie bardzo gniewa się, trochę tylko, krótko gniewa się mama; ale przykro. Czy można zawsze być ostrożną? Czasem coś się stanie od razu… Tyle trzeba wiedzieć.
Już wie, że blaszane pudełko może być ostre jak nóż albo szkło – i wie, że nie można dmuchać w popiół.
Bo raz było tak. Żeby zgasić zapałkę, trzeba dmuchać; żeby rozpalić ogień w piecu, też trzeba dmuchać. Widziała, jak to się robi, ale sama nie próbowała. Więc dmuchnęła mocno, bo piec duży.
Zaraz od razu w oczach ból i już nic nie widzi. Zamknęła oczy, nie może otworzyć. Krzyknęła głośno. Mama woła:
– Pokaż. Co się stało? Otwórz oczy.
Nie może. Ręce mamy odpycha i oczy zasłania. Chce powiedzieć, też nie może. Mama sama się domyśliła. Dorośli na wszystko prędko mają radę. Mama umyła jej twarz, rogiem chustki do nosa wyjęła z oka czarne kawałki węgla. Sama, bez doktora.
– Widzisz to czarne? Daj teraz drugie oczko.
Potem przyłożyła do oczu dwa ciepłe kawałki waty z wodą. A tatuś śmiał się wieczorem.
– Będziesz w piec dmuchała? Chcesz zostać kominiarzem?
Wołał potem:
– Chodź, kominiarczyku, do tatusia.
A mama mówi:
– Dobrze