Bożego Narodzenia i to był ten czas, kiedy wszyscy żyli prezentami, spotkaniami rodzinnymi, atmosferą radości i spokoju. Ja święta spędzałam sama albo szłam do fundacji.
Teraz skończyłam spotkania, wypełniłam dokumentację i siedziałam w recepcji, rozmawiając z Inez. Podjechała czarna beemka i wiedziałam, że to Martyna, która jeździła autem Patryka.
– Hej, kochane – przywitała się ze mną i z Inez. – Wpadłam na chwilę, muszę coś zabrać z gabinetu. – Spojrzała na mnie. – Masz chwilkę?
– Jasne. – Poszłyśmy do jej pokoju. – Jak mała?
– Dobrze. Jest z Patrykiem w klubie.
– On ją zabiera ze sobą do pracy? – zapytałam zdziwiona.
– Jak muszę coś zrobić, to zostają w domu albo jeżdżą razem do klubu. Dobrze, że jeszcze nie wynajął agencji ochrony dla niej. Ale czuję, że to niebawem nastąpi.
– Norma, jeśli chodzi o twojego męża. – Puściłam do niej oczko.
Uśmiechnęła się.
– I jak się czujesz jako Martyna Rotter? – zapytałam.
Spojrzała na mnie roziskrzonym wzrokiem.
– On wie, że nie cierpię tych wszystkich atawistyczno-szowinistycznych sygnałów posiadania, ale potrafi dziesięć razy wyciągać nasz papier z urzędu stanu cywilnego i głośno czytać: Martyna Rotter. Chodzi za mną i się cieszy.
– Kocha cię – powiedziałam z nutką szczerej, ale zdrowej zazdrości.
– Wiem.
– Poskromiłaś diabła.
– Jego nie da się poskromić – zachichotała. – Ale czasami daje się trochę… złagodzić.
Uśmiechnęłam się.
– Coś tak czuję, że lubisz tę jego dziką naturę.
Patrzyła na mnie wesoło.
– Słuchaj, mam dla ciebie propozycję – zmieniła temat. – Zapraszamy cię na Wigilię. A w sylwestra jedziemy całą paczką do domu w Głuszycy. Zrobimy ognisko, tańce, przywitamy Nowy Rok. Oczywiście, jeśli nie masz innych planów.
– Mariusz chciał mnie zabrać do swojego brata na domówkę – przypomniałam sobie. – Ale sama nie wiem…
– To przyjedź z nim. Zapraszam was oboje.
Poczułam się niepewnie. Rzadko mi się to zdarzało. Raczej twardo stąpałam po ziemi, bo kiedyś znalazłam się na krawędzi i od tamtej pory obiecywałam sobie, że już nigdy do tego nie dopuszczę. Tymczasem przez jednego faceta od kilku miesięcy czułam się właśnie tak, jakbym stąpała po bardzo cienkim lodzie.
– A kto u was będzie? – Zmarszczyłam brwi.
Martyna westchnęła.
– Stały skład. – Wpatrywała się we mnie z uwagą. – Plus moja siostra z mężem. Poznałaś ją.
– Dam ci znać – wymówiłam się.
– Ale na Wigilię przyjdziesz? – nalegała.
– Tak, przyjdę. – Uśmiechnęłam się, a ona mnie uściskała.
Wiedziała, że kolejne święta spędzę sama. Martyna miała teraz rodzinę, wspaniałego faceta, który całował ślady jej stóp. Ja nie oczekiwałam takich dzikich namiętności, szczerze mówiąc, nie wierzyłam w nie. Chyba bezpieczniejsze jest to, co pewne i stabilne.
– A u ciebie jak? Spokój? – Przyjaciółka spojrzała na mnie z uwagą.
– Tak. Na razie. Wiesz, do następnego razu. Ona znowu zadzwoni z płaczem, ja rzucę się do pomocy, a na drugi dzień wyśle mi wiadomość, że nic się nie dzieje.
– Nie wiem, co ci doradzić. Ciśnie się na usta wiele niecenzuralnych słów.
– Czasami mam ochotę zmienić numer – wyznałam. – To jest takie typowe. Sama wiesz.
Pokiwała smutno głową.
Wiedziałam, że czasami trudno odciąć się od przeszłości, ale niekiedy warto wybaczyć. Sama przepracowywałam takie rzeczy z moimi pacjentkami. Ale to nie znaczy, że miałam to stosować do siebie. Lecz nigdy nie odwróciłam się od kobiety, która potrzebowała pomocy. Pod warunkiem, że jej chciała.
Za tydzień, tuż przed świętami, jechałam do Krakowa, potem Wigilia u przyjaciół, a później… sylwester. Może wezmę Mariusza i to z nim pocałuję się o północy? I może w ten sposób rozpocznę nowy rok i nowy etap w życiu? Może…
Nadchodził weekend i poczułam, że chcę się zrelaksować. Nie wiedziałam, czy w podziemiu są walki, ale jeśli miały być, to nie chciałam patrzeć, jak on znowu komuś obija twarz. Dlatego umówiłam się na piwo z Inez. Konrad też miał wpaść, bardzo ich oboje lubiłam, więc cieszyłam się na ten piątkowy wieczór. Zamierzałam potańczyć, napić się i przez chwilę po prostu nie myśleć o niczym.
***
– Poczytam ci, chcesz? – Patrzyła na mnie z nadzieją.
– Muszę jechać.
– Ale ja umiem.
– Wiem, maluchu.
– Nie jestem maluchem. Mam tyle lat co ty. – Skrzywiła się.
– Sięgasz mi do ramienia. Maluchu.
– Ale jestem starsza!
– Ha, ha, ha, rzeczywiście. – Zmierzwiłem jej gęste brązowe włosy. – Przyjadę jak najszybciej i wtedy mi poczytasz, dobrze? – dodałem poważnie.
Jej ufne brązowe oczy wpatrywały się w moje. Wierzyła mi i wierzyła we mnie, a ja tak często ją okłamywałem.
– Dobrze. Będę czekać. – Pokiwała głową i się uśmiechnęła. Ścisnęła mocno moją rękę. – Kocham cię.
– Ja ciebie też, maluchu.
* Wygraj lub zgiń (ang.)
Rozdział 2
Linkin Park, Talking to Myself
Jak zawsze, wieczór spędzałem w podziemiu. Do południa pilnowałem dostaw w klubie i w hali, wziąłem na siebie część obowiązków Patryka, bo odkąd urodziła się Patrycja, mój brat spełniał się jako ojciec i mąż. Wcześniej dotarł z małą do klubu, ja akurat przyjechałem poćwiczyć. To, co ujrzałem w jego gabinecie, rozbawiło mnie, ale i trochę wzruszyło. Patryk, wielki jak góra, trzymał w swojej ciemnej łapie małe zawiniątko i… śpiewał. Cholera, to mnie rozwaliło. Mała zasnęła, a on powoli umieścił ją w foteliku samochodowym, który pełnił także funkcję nosidełka, i spojrzał na mnie swoim czarnym wzrokiem.
– Jak masz powiedzieć coś głupiego, to lepiej się najpierw zastanów – warknął.
– Nie, no skąd. Ale wiesz… śliczny masz głosik, bracie.
– Powiedziałbym ci, co masz zrobić sobie sam, ale nie przeklinam przy córce.
– A czy ona nie jest za mała, by cokolwiek rozumieć? – Usiadłem na skórzanej sofie i sięgnąłem po wodę.
– Naprawdę żałuję, że nie mam dzisiaj czasu, żeby cię trenować. Moja córka wszystko rozumie. I nie waż się przy niej przeklinać, wujciu Darciu.
– Przyjąłem –