Rafał Bielski – Skąd się bierze zło?
Unde malum? – pytają wciąż filozofowie, moraliści i kapłani. I choć problem teodycei, czyli czemu dobry i wszechmocny Bóg dopuścił w naszym świecie niedoskonałość i cierpienie, to pasjonujące wyzwanie intelektualne, my zapytajmy raczej o konsekwencje istnienia zła w ludzkiej naturze. Opowieści kryminalne opierają się na bardzo prostym i niezmiennym założeniu: istota ludzka jest zdolna do skrzywdzenia bliźniego dla różnie postrzeganej własnej korzyści. Może to być pochodna chciwości, pychy, nieumiarkowania czy innych stałych skłonności człowieka, ale przecież nawet zbrodnie w afekcie spełniają także konkretne cele człowieka, choćby te były wyjątkowo nierozsądnie i przypadkowo sformułowane. Zbrodnia to postawienie własnego „ja”, choćby zasłaniało się ono najwznioślejszą ideą, ponad dobro bliźniego. To zjawisko bardzo smutne dla nas jako współczujących istot ludzkich… oraz niezwykle korzystne dla nas jako spragnionych wrażeń czytelników.
Od Kaina zabijającego Abla, przez opowieści o Edypie, Lukuście, Makbecie i Kubie Rozpruwaczu, po morderczych bohaterów współczesnej popkultury obserwujemy fascynację złem wyrządzanym innym. Zainteresowanie to może wydawać się straszne, ale – paradoksalnie – świadczy właśnie o człowieczeństwie chłonących opowieści o zbrodni. To jedno w ludzkiej naturze się nie zmienia. Jedni powiedzą: przez znamię grzechu pierworodnego, inni: z powodu nieubłaganych mechanizmów doboru ewolucyjnego. Ale ów stały element, niezmienna słabość (lub siła) ludzkiej natury do wystąpienia przeciw innym, nie zniknie nigdy z kultury, póki nie wyparuje z ludzkich umysłów. A nie wyparuje, chyba że jakiś przyszłościowy wynalazek zmieni nas nie do poznania. Czy cofniemy się wtedy do rajskiego stanu sprzed grzechu pierworodnego, czy piekła społeczeństwa pozbawionego wyboru? To pytanie skierowane do fantastów i filozofów. My spójrzmy na to, co nas otacza i, jak sądzimy, jeszcze przez długi czas będzie otaczać.
Skoro zbrodnia towarzyszy nam od zawsze i jest obecna we współczesności, stanowi dogodny punkt odniesienia, aby opowiedzieć każdą historię. Kryminał może być właściwie powieścią psychologiczną, obyczajową, historyczną, czy nawet fantastyką, ale każda z tych konwencji jest przedstawiona z konkretnej perspektywy: sprawcy wyrządzającego zło i bohatera, który chce tego sprawcę ukarać. Czy jest to dramat zamierzchłych czasów, czy opowieść o dzisiejszym świecie, potrafimy zrozumieć ten najpierwotniejszy konflikt strony, która zasady łamie, i tej, która ich broni.
Poniżej prezentujemy zbiór opowieści kryminalnych o różnych rodzajach zbrodni. I choć każda z nich mówi o konkretnym czasie i miejscu, dopowiada też kilka zdań prawdy o nas jako grzesznym i upadłym gatunku. Ale również o tym, jak człowiek ze złem walczy, gdyż śledczy, czy to stróż prawa, czy samozwańczy wojownik o sprawiedliwość, reprezentuje tę jasną stronę natury, dążenie do prawdy i harmonii.
Nie ma policjanta bez złodzieja, nie ma inkwizytora bez kacerza i nie ma śledczego bez uciekającego przed nim mordercy. Dlatego każdej zbrodni w naszej opowieści musimy przeciwstawić walkę o jej ukaranie, niczym siłę odwrotną, jak w trzeciej zasadzie dynamiki. Każda smutna opowieść o przejawie zła może być odczytana jako historia przeciwstawionego mu dobra. Nasi autorzy podeszli do tej perspektywy w bardzo różny sposób, ale chyba u każdego z nich widzimy i tę mroczną, i tę jasną stronę ludzkiej natury. A to jest już zjawisko bardzo pozytywne… i wciąż pasjonujące spragnionego wrażeń czytelnika.
Łukasz Orbitowski – Stalowa. Baśń
Fot.: Matys Studio Od Deski Do Deski
Autor siedmiu powieści, m.in. Innej duszy, Szczęśliwej ziemi, Tracę ciepło (wznowienie w 2018 r.), Exodus, a także wielu opowiadań (zbiór Wigilijne psy). Otrzymał „Paszport Polityki” i Nagrodę Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla, dwukrotnie był nominowany do Nagrody Literackiej „Nike”. Na antenie TVP Kultura prowadzi autorski program Dezerterzy. Mieszkał w świecie, niedawno wrócił do Krakowa.
Pewnego razu dwóch przyjaciół łowiło ryby nad rzeką. Młodszy z nich znalazł złoty pierścień w przybrzeżnym piasku. Starszy zapragnął go dla siebie, lecz młodszy odmówił. Tłumaczył, że tego dnia ofiarował przyjacielowi inny, wystarczająco hojny podarek. Wówczas starszy rozłupał młodszemu głowę i zabrał błyskotkę. Wkrótce został przepędzony przez swoich. Uchodząc przed zemstą, zawędrował w las i na moczary, lecz nawet tam nie znalazł spokoju. W końcu zaszył się w korzeniach gór. Pierścień zatruł mu serce, a lata spędzone w ciemności przemieniły go w potwora.
Tak właśnie było. Tylko trochę inaczej.
Na naszej ulicy żyła Stalowa Nika. U nas nie ma lekko i każda kobieta musi znaleźć sposób na siebie. Nie inaczej było i z Niką. Nosiła wojskowe spodnie i polarową bluzę, włosy spinała w gruby warkocz i bezbłędnie otwierała piwa zapalniczką. Mówiła bardzo dużo i bardzo głośno. Bez przerwy się śmiała, a w jej policzku tkwiła odrobina żużlu, który dostał się tam, kiedy młodziutka Nika uciekała przed policją przez nieużytki przy dworcu Warszawa Wschodnia, z kieszeniami pełnymi amfetaminy.
Za młodu miała zwyczajne marzenia. Najpierw chciała być aktorką. Potem obiecywała sobie, że wyjedzie na Zachód, przepracuje parę lat i otworzy kawiarnię z prawdziwego zdarzenia, gdzie do kawy dają ciepłe ciastko, a w toalecie wisi lustro bez żadnego pęknięcia czy też napisu. Obarczona młodszym rodzeństwem, pod okiem ponurej matki, łaknęła wyzwolenia. Poznała wiele bram i brudnych materacy, aż w końcu zjawił się Boldog i wziął Nikę do dziewczyńskiego komando, które trzęsło tym kawałkiem Pragi.
Prawdziwy mężczyzna nigdy nie podniesie ręki na kobietę. Każda kobieta jest jednak człowiekiem, a człowiek czasem musi zostać ukarany. U nas zajmowały się tym trzy dziewuchy, w tym i Nika. Lały po gębach chciwe handlary z bazaru Różyckiego, złodziejki, które nie kwapiły się do podziału doli, oraz zwyczajne flamy, nazbyt chętne do przyprawiania rogów swoim mężczyznom. Lubiły przesiadywać na skraju paskudnego zieleńca u wylotu Brzeskiej. Paliły papierosy, popijały piwo, a żaden rozsądny facet nie spoglądał w ich stronę.
Dwie kamienice od Niki w stronę Targowej mieszkała Spinka z rodzicami. Ojciec pił i się modlił, a matka sprzątała w markecie HIT i również się modliła. Spinka miała siedemnaście lat, gdy to się zaczęło. Rzadko kiedy wychodziła na ulicę i nie włóczyła się ze starszymi chłopakami. Miała kąt za szafą ze sklejki, a tam materac, plakaty Nelly Furtado i zeszyt, w którym spisywała te wszystkie rzeczy, które zrobi, kiedy będzie już duża i zdobędzie pieniądze.
Przychodził do niej chłopak, na którego wołano Student, zapewne dlatego, że miał delikatną twarz, długie włosy i wyglądał zawsze, jakby szedł przeprosić bibliotekarkę za przetrzymanie książki o przetwarzaniu surowców wtórnych. Student owszem, jak popił, planował jakąś edukację, a na co dzień pełnił ważną funkcję w walkach pomiędzy kibicami. Wypuszczony przez swoich, wyruszał na Muranów szukać polonistów. Nikt go tam nie podejrzewał przez tę gębę i kucyk. Gdy wypatrzył jakąś grupkę, znikał za rogiem, dawał cynk i w okamgnieniu wpadały chłopaki z Legii. Później Student stał się bardziej znany i zebrał ciężki łomot, ale to już inna historia. W każdym razie Spinka czytała, próbowała się uczyć i chodziła ze Studentem.
Nie do końca wiadomo, w jaki sposób los złączył Spinkę ze Stalową Niką. Mieszkały blisko siebie, więc musiały się znać. Lubię myśleć, że matka Spinki naraziła się czymś Boldogowi. Być może po prostu zadłużyła się u niego, by utrzymać rodzinę, zalegała ze spłatą i Nika z dziewuchami wpadła wymierzyć tak zwaną sprawiedliwość. W domu była jednak tylko Spinka. Nika usiadła i zaczęły rozmawiać, baba jak komin i kruchy podlotek. Coś wynikło z tego spotkania. Coś tam się zdarzyło, tak jak zawsze, gdy spotykają się ludzie sobie przeznaczeni. Matka otrzymała kilka dni na uregulowanie swoich zobowiązań, a Spinka zaczęła włóczyć się za Niką.
Potrzebowały