Frank Herbert

Bóg Imperator Diuny


Скачать книгу

skupiona na swej ofierze. Kły rozdarły gardło Kwutega z dwóch stron.

      Siona także usłyszała krzyk Ulota, po którym zapadła głucha cisza, a potem znów zabrzmiało wycie, gdy wilki podjęły pogoń. Ogarnął ją taki gniew, że czuła się, jakby miała wybuchnąć. Ulot wziął udział w operacji ze względu na swe zdolności analityczne, umiejętność dostrzegania w paru częściach całości. To właśnie on wyjął z plecaka nieodłączną lupę i zbadał dwa dziwne tomy, które znaleźli wraz z planami cytadeli.

      – Według mnie to szyfr – powiedział.

      A Radi, biedny Radi, który miał zginąć pierwszy z ich zespołu, rzekł:

      – Wyrzuć to. Nie możemy sobie pozwolić na dodatkowe obciążenie.

      – Rzeczy mało ważnych nie ukrywa się w ten sposób – sprzeciwił się Ulot.

      Kwuteg poparł Radiego.

      – Przyszliśmy po plany cytadeli i mamy je. Te przedmioty są za ciężkie.

      Siona zgadzała się jednak z Ulotem.

      – Poniosę je – oznajmiła.

      To zakończyło spór.

      „Biedny Ulot”.

      Wszyscy wiedzieli, że jest najgorszym biegaczem w zespole. Ulot był powolny w wielu rzeczach, ale nie sposób mu było odmówić bystrości umysłu.

      „Można mu ufać”.

      Można mu było ufać.

      Siona opanowała gniew i wykorzystała jego siłę, by przyspieszyć. Drzewa śmigały obok niej w świetle księżyca. Osiągnęła tę bezczasową pustkę biegu, w której nie istniało już nic prócz jej ruchów, jej ciała robiącego to, do czego było przygotowane.

      Mężczyźni uważali ją za piękną, gdy biegła. Siona wiedziała o tym. Jej długie, ciemne włosy były ciasno upięte, by nie rozwiewał ich pęd powietrza. Wytknęła Kwutegowi głupotę, kiedy nie chciał jej naśladować.

      „Gdzie jest Kwuteg?”

      Włosy miała tak ciemnobrązowe, że brano je mylnie za czarne, ale nie była to prawdziwa czerń, jak u Kwutega.

      Tak jak czasem sprawiają to geny, jej rysy były kopią rysów jakiejś dawno zmarłej antenatki: łagodny owal twarzy, pełne usta i czujne, przenikliwe oczy nad małym nosem. Jej ciało, choć szczupłe po latach biegania, wysyłało silne erotyczne sygnały do otaczających ją mężczyzn.

      „Gdzie jest Kwuteg?”

      Wataha ucichła i to ją zaalarmowało. Wilki zrobiły już tak, nim powaliły Radiego. Tak było, gdy dopadły Setuzę.

      Wmawiała sobie, że ta cisza może oznaczać coś innego. Kwuteg też był milczący… i silny. Kontuzja chyba mu zbytnio nie dokuczała.

      Siona zaczęła odczuwać ból w piersi, dobrze znaną z wielu kilometrów treningów zapowiedź zadyszki. Pot oblewał jej ciało pod cienkim czarnym strojem. Pakiet z cenną zawartością, wodoszczelny, bo przed nią była rzeka, miała w plecaku. Pomyślała o umieszczonych w pakiecie planach cytadeli.

      „Gdzie Leto kryje swój zapas przyprawy?”

      Musiało to być gdzieś w cytadeli. Musiało. Gdzieś w tych planach znajdzie się klucz. Melanż – przyprawa, której tak potrzebują Bene Gesserit, Gildia Kosmiczna i wszyscy inni… Ryzyko było tego warte.

      I te dwa zaszyfrowane tomy. Kwuteg miał rację w jednym: ryduliański papier krystaliczny był ciężki. Ona jednak zgadzała się z Ulotem. W tych linijkach szyfru kryło się coś ważnego.

      Raz jeszcze z lasu za nią doleciał skowyt wilczej pogoni.

      „Biegnij, Kwutegu, biegnij!”

      Teraz widziała już między drzewami szeroki pas łąki wzdłuż rzeki Idaho. Widziała blask księżyca w wodzie za tym pasem.

      „Biegnij, Kwutegu!”

      Pragnęła usłyszeć coś od niego, byle dźwięk. Tylko ich dwoje pozostało z jedenastki, która rozpoczęła bieg. Dziewięcioro zapłaciło dotychczas życiem za tę awanturę.

      „Radi, Aline, Ulot, Setuza, Inineg, Onemaj, Hiutaj, Memar i Oala”.

      Siona powtarzała w myślach ich imiona i modliła się za wszystkich do starych bogów, nie do tyrana Leto. Zwracała się do Szej-huluda.

      „Modlę się do Szej-huluda żyjącego w piasku…”

      Wypadła nagle z lasu na skoszoną łąkę nad rzeką. Przyzywały ją woda i wąska plaża, srebrzysta w świetle księżyca na tle ciemnego nurtu.

      Prawie się potknęła, usłyszawszy głośne wycie wśród drzew. Poznała głos Kwutega wybijający się nad dzikie odgłosy wilków. Kwuteg wołał do niej, choć nie po imieniu. To jedno słowo zawierało niezliczone rozmowy – było przesłaniem życia i śmierci.

      – Uciekaj!

      Głosy stada przeszły w zgiełk wściekłych skowytów, ale Kwuteg już się nie odzywał. Wiedziała teraz, jak zużywa resztę sił.

      „Powstrzymuje je, żeby pomóc mi uciec”.

      Posłuszna krzykowi Kwutega rzuciła się do brzegu i zanurkowała. Rzeka była przeraźliwie zimna dla rozgrzanej biegiem. Chłód oszołomił ją na chwilę, ale płynęła naprzód, walcząc o odzyskanie tchu. Cenny plecak unosił się na wodzie i obijał o tył jej głowy.

      Idaho nie była w tym miejscu szeroka, miała niecałe pięćdziesiąt metrów. Płynęła łagodnym łukiem pośród piaszczystych łach, bujnych trzcin i traw, tam gdzie woda nie zamierzała się trzymać prostego koryta, które zaprojektowali inżynierowie Leto. Sionie dodawała sił świadomość, że D-wilki uwarunkowano na zatrzymanie się nad wodą. Granice ich terytorium były ściśle określone: rzeka z jednej strony, mur wokół pustyni z drugiej. Mimo to kilka ostatnich metrów przepłynęła pod wodą i wynurzyła się w cieniu podmytego brzegu, zanim spojrzała w tył.

      Wataha stała wzdłuż brzegu, tylko jeden wilk zszedł nad wodę i pochylił się, prawie zanurzając łapę. Słyszała jego skowyt.

      Siona wiedziała, że ten wilk ją widzi. Nie było co do tego wątpliwości. D-wilki słynęły z doskonałego wzroku. Przodkami tych strażników lasu były wzrokowce, a Leto krzyżował z nimi swoje wilki dla tego właśnie zmysłu. Zastanawiała się, czy zwierzęta byłyby w stanie przełamać swe uwarunkowanie. Były głównie wzrokowcami. Gdyby ten wilk nad brzegiem wszedł do wody, reszta mogłaby pójść za nim. Siona wstrzymała oddech. Była wyczerpana. Przebyli prawie trzydzieści kilometrów, z czego połowę z depczącymi im po piętach D-wilkami.

      Wilk nad brzegiem zaskowyczał raz jeszcze, a potem skoczył ku towarzyszom. Na jakiś bezgłośny sygnał drapieżniki zawróciły i pomknęły z powrotem do lasu.

      Siona wiedziała, dokąd pójdą. Wszyscy to wiedzieli. D-wilkom wolno było pożerać wszystko, co schwytały w Zakazanym Lesie. To dlatego biegały po nim swobodnie – były strażnikami Seriru.

      – Zapłacisz za to, Leto – wyszeptała, a jej cichy głos zlewał się z szelestem trzcin za jej plecami. – Zapłacisz za Ulota, za Kwutega i za wszystkich innych. Zapłacisz.

      Odepchnęła się lekko i popłynęła z prądem, póki nie dotknęła stopami pierwszej mielizny przy wąskiej plaży. Powoli, zesztywniała ze zmęczenia, wyszła z wody i przystanęła, by sprawdzić pakiet w plecaku. Był szczelny. Patrzyła nań chwilę w świetle księżyca, a potem podniosła wzrok na ścianę lasu za rzeką.

      „Oto cena, jaką zapłaciliśmy. Dziesięcioro drogich przyjaciół”.

      Łzy zalśniły jej w oczach,