we wszystkich doniczkach została nawodniona. Spojrzała na ogród; ten radził sobie dobrze. Dzięki odpowiednio dobranym nasadzeniom ziemia zachowywała wilgoć; rośliny wciąż były bujne mimo końcówki suchego lata.
Podeszła do róży – tej, której losy do niedawna się jeszcze ważyły. Z niepozornego zielonego pędu, który dopiero co wychynął z ziemi, wybujała piękna, rozłożysta łodyga, obsypana teraz dusząco aromatycznymi kwiatami.
Schyliła się, żeby jeszcze mocniej poczuć ich aromat. Cudowny zapach.
Postanowiła ściąć jeden kwiat, więc wróciła do domu i spod tarasu wysunęła skrzynkę z narzędziami. Wyjęła sekator i znowu przeszła przez ogród. Nachyliła się nad krzewem i, uważając, by się nie ukłuć, odcięła jedną gałązkę. Udało się ochronić palce, ale kiedy się podnosiła, coś ją szarpnęło, a potem rozległ się odgłos pękającego materiału. Nie zauważyła, że zaczepiła koszulą o kolec. Kawałek kieszonki się oderwał i teraz zwisał, jak niechlujnie ułożona poszetka.
„Cholera”, pomyślała. „Trudno”, dodała w myślach. „Znajdę nici i zszyję”.
Wróciła do domu.
Z kieszeni dżinsów wyjęła karteczkę, na której mama spisała listę rzeczy do zabrania.
Zaczęła wędrówkę po mieszkaniu – najpierw do kuchni, do szafki, gdzie był plastikowy pojemnik z lekami. Wszystkie lekarstwa starannie ułożone, blistry pospinane recepturkami. Potem poszła do salonu, gdzie na serwantce miały być okulary babci do czytania – były. Książki na stoliku przy fotelu – także na miejscu. Z szuflady stolika wyjęła przybornik. Potrzebowała igły i nitki, ale zauważyła małą agrafkę. Wyjęła ją i przypięła odprutą kieszonkę; nie lubiła robić rzeczy na chybcika, zajmie się tym spokojnie w domu. Przeszła do sypialni. Otworzyła najpierw szafę dziadka, potem babci i bez trudu znalazła to, o co prosili. Dziadek poprosił ją jeszcze o różaniec, taki na palec, miał być w szufladzie stolika nocnego. Anka wyczuła w tej prośbie jakiś smutek; może jednak dziadek nie radził sobie z tą sytuacją tak dobrze? Może potrzebował dodatkowego wsparcia? Pomyślała też wtedy, że teraz łatwiej jej zrozumieć, dlaczego religijność babci wydawała jej się oszczędniejsza, taka jakby… nienaturalna. Cóż, nie taka wiara towarzyszyła jej w dzieciństwie i młodości.
Otworzyła szufladę. Tu także panował idealny porządek.
Różaniec leżał w rogu szuflady. Wyjęła go i wsunęła na palec, żeby go nie zgubić. W przedpokoju przełoży go portfela.
Już miała zamknąć szufladę, kiedy zobaczyła notes czy kalendarz, zeszyt w twardej oprawie – trudno na pierwszy rzut oka ocenić, co to było. Z pewnością jednak to było coś… sekretnego. Osobistego.
Równocześnie, nie wiadomo jak, skąd i dlaczego właśnie teraz, wróciło do niej wspomnienie zdjęcia włożonego między nieuporządkowane jeszcze fotografie w albumie. Może dlatego, że to zdjęcie też było jakieś tajemnicze?… Zdjęcia małego dziecka schowane w pożółkłej kopercie. „To moja siostra Marianna”, powiedział wtedy dziadek. Siostra, która zmarła podczas wojny i o której nigdy nie rozmawiali.
Czy to dlatego, że Anka nagle się dowiedziała, że historia rodzinna wygląda inaczej, niż przez całe życie sądziła, że pewne fakty zostały zatajone i nie miała pewności, czy zna już całą prawdę, czy dlatego, że chciała lepiej poznać przeszłość jej krewnych, bo teraz wydało się jej to ważne, czy może z innego, niemożliwego do wskazania powodu, Anka postanowiła odnaleźć to zdjęcie. Dziadek je wtedy zabrał i miał schować do pudełka, ale przecież pudełka były opróżnione, a wszystkie zdjęcia przełożone, choć luzem, do albumów. No to gdzie by je schował? Chyba w sypialni. Musiał tu z nim wrócić, a taki notes w szafce nocnej świetnie się nadawał do przechowywania pamiątek.
Mimo że ręka jej drżała, sięgnęła do szuflady.
Nigdy nie myszkowała po sypialni dziadków, nie zaglądała do ich szafek. Czy dlatego, że była dobrze wychowana? To na pewno. Ale może także dlatego, że nie sądziła, by były tam jakieś warte takiego małego grzeszku tajemnice…
Wyjęła granatowy kajet.
Nie musiała go kartkować – znajoma koperta leżała tuż za okładką, między wyklejkami w niebieski rzucik.
Podniosła papierową klapkę pożółkłej koperty i wysunęła zdjęcie.
Znowu patrzyły na nią ciemne, bystre oczy bardzo małego człowieka w ubranku na szelkach i przykrytego kocykiem.
Zawahała się. To było irracjonalne i niedobre – nie powinna ruszać cudzych rzeczy, a już na pewno nie powinna ich zabierać. Mimo to włożyła zdjęcie do koperty, a kopertę do kieszeni koszuli. Agrafka trzymała się mocno.
W przedpokoju zsunęła różaniec z palca i schowała go do portfela. Jakoś ją uwierał.
Zabrała spakowane torby, na wierzch położyła ściętą różę.
W drodze powrotnej powoli się uspokoiła. Gładko przesuwający się krajobraz za oknem działał na nią kojąco. „To wszystko z nerwów i emocji, za dużo przeszłaś”, tłumaczyła sobie. „Zrobisz skan tego zdjęcia, skoro potrzebujesz pamiątki, a kiedy odwieziesz dziadków do domu, dyskretnie odłożysz zdjęcie na miejsce i po sprawie”.
Zauważyła przydrożny bar, a na parkingu sporo aut, co znaczyło, że dobrze dają tu jeść.
Kiedy odebrała swoje zamówienie – pierogi z jagodami – poczuła cudowny smak dzieciństwa: słodko-kwaśne, polane masłem, posypane cukrem, z soczystym nadzieniem i delikatnym ciastem.
Niepokój odszedł, dobry humor wrócił.
Wydało się.
Wiedziała, że tak się stanie; są tajemnice, których się nie da utrzymywać w nieskończoność.
Co teraz?
Rozdział siódmy
Dziadek podniósł porcelanowy czajnik i, przytrzymując dłonią pokrywkę, zaczął nalewać herbaty do filiżanki. Ręce trochę mu się trzęsły, ciemnobursztynowy strumień popłynął nierówną strużką. Ostatnie krople, które nie wpadły do filiżanki i nie cofnęły się do dzióbka, skapnęły na podstawkę. Dziadek odstawił czajnik na korkową podkładkę, wyjął z pojemnika chusteczkę i wytarł nią mokrą plamę na spodku. Potem wstał, delikatnie podniósł filiżankę i obszedł stół. Postawił herbatę przed żoną. Ona spojrzała na niego z wdzięcznością, kiwnęła głową, mrużąc oczy, i delikatnie poklepała jego dłoń.
Anka patrzyła na tę scenę z przedpokoju. „Wzruszające”, pomyślała. „To jest właśnie miłość. Bo jeśli nie to, to co by mogło nią być? Zakochanie, ten czas na granicy obłędu i szaleństwa, uzależniający i otumaniający, ale zawsze, bo taka jest jego natura – krótkotrwały? Czas euforii, gdy się świata poza kimś nie widzi, czy czas długi, linearny, ciągnący się, gdy ma się kontakt ze światem, a ten ktoś jest nieustająco w jego centrum?”
Wzruszyła ją ta scena. Niby nic takiego, podanie żonie herbaty. Ale to, jak dziadek ostrożnie ją nalewał, jak ładnie przed babcią postawił, jego spojrzenie, jej gest, to, że najpierw pomyślał o niej, dopiero potem zapełnił swoją filiżankę. Drobiazg, okruch codzienności, ale przecież z takich drobiazgów składa się życie.
To był taki czas, że, chcąc czy nie, każdą podobną sytuację rozbierała na mniejsze elementy i porównywała ze swoim życiem.
Jak ona by wyglądała z Marcinem za pół wieku? Mogliby właśnie tak. Marcin jest przecież troskliwy, opiekuńczy, czuły. Zawsze ją przepuszcza w drzwiach, najpierw jej robi kawę, kupuje kwiaty, na zakupach nosi